Kaijū #9 - Ebirah: potwór z głębin (1966)

BLOG
2353V
Kaijū #9 - Ebirah: potwór z głębin (1966)
Slesz | 02.11.2015, 22:22
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Sam nie wiem dlaczego mam jeszcze nadzieję na dobry film z tej serii, gdy wiem, że tworzyli ją wciąż Ci sami twórcy.

Ebirah - potwór z głębin
(1966) reż. Jun Fukuda

Plakat bardzo ładny, ale niezbyt trafny
Ebirah to krewetka, a Godzilla w tym filmie nie wyłania się z wody

Te wszystkie filmy kaijū robią wciąż Ci sami ludzie. Zapewne zauważyliście już, że większość z nich reżyserował Ishirō Honda (wciąż mnie zastanawia jak po tak dobrym starcie udało mu się zejść tak nisko) albo, jak w tym przypadku, Jun Fukuda. Scenariusze naparza jeden za drugim Shinichi Serizawa… ups, przepraszam, Sekizawa. Właśnie, w „Ebirah” po raz kolejny widzimy Akihiko Hiratę, którego możecie pamiętać z pierwszego filmu o Godzilli (grał właśnie Serizawę) i tutaj również nosi przepaskę na oku. Ma pod sobą statek, mieszka na wyspie i nie boi się morskiego potwora – można powiedzieć, że ma wszystkie cechy dobrego pirata. I co ciekawe – mimo jednego oka przesłoniętego potrafi z dużej odległości ustrzelić linę z pistoletu. Tym swoim jednym okiem widzi też sens zakładania podsłuchów w krzakach.
 

Giant Claw? Zaraz, coś mi to przypomina...

Sam nie wiem dlaczego mam jeszcze nadzieję na dobry film z tej serii, gdy wiem, że tworzyli ją wciąż Ci sami twórcy. Tutaj mamy dopiero potencjał plakatowy „Film twórców Godzilli, King Kong kontra Godzilla, Godzilla kontra Mothra…”, a potem drobnym druczkiem wymienione wszystkie wspaniałe hiciory, w które zaangażowana była ekipa.

Skupmy się jednak na „Ebirah – potworze z głębin”. Fabuła od początku robi pozytywne wrażenie – jest zalążek jakiejś w miarę ciekawej historii, jest humor, a nawet relacje międzyludzkie. Wszystko to jednak jest odłożone na baaardzo daleki plan, gdy tylko na ekranie pojawiają się potwory.
 

Pierwsze pojawienie się Ebirah robi bardzo pozytywne wrażenie. W sumie efekty na przestrzeni całego filmu są wykonane bardzo dobrze, moje oczka były usatysfakcjonowane. Jest, oczywiście, jeden wyjątek – Godzilla. Jego kostium się nie zmienił, wciąż odnosiłem wrażenie, że za chwilę znajdzie gdzieś na ziemi ciasteczko i zacznie je wtranżalać. Hej, nawet mi nie podkreśliło słowa „wtranżalać”, słowniki idą z duchem czasu.

Pojawianie się potworów w filmie jest tak bardzo losowe, jak tylko możecie to sobie wyobrazić. Pierwszy atak Ebirah jest rozegrany fajnie (w japońskiej wersji, amerykańska została fatalnie przemontowana i mamy tę scenę od razu na początku – czyli całe napięcie skrupulatnie budowane w oryginale poszło się kochać, bo to były rymy białe*). Ale przypadkowe znalezienie śpiącego Godzilli w jaskini jest już dość dziwne. I kto by pomyślał – ludzie specjalnie go budzą, wykorzystując miecz, kawał druta i pioruny z nieba. Pierwotnie w filmie tym miał wystąpić nie Godzilla, a King Kong i w jego przypadku może miałoby to nieco więcej sensu. Wiemy już, że King Kong wzmacniany jest przez elektryczność (co też jest kolejnym efektem podmianki potworów, oryginalnie właściwość ta miała być zarezerwowana dla potwora Frankensteina). Zatem budzenie King Konga piorunami miałoby tu uzasadnienie. To, że sypia w jaskini także. Ale Godzilla? Od pierwszej części wiadomo, że ten sypia w morzu i raczej nie jest grotołazem (swoją drogą ciekawe jak tam wlazł). Poza tym sama decyzja o przebudzeniu potwora miałaby ręce i nogi – King Kong był potworem dobrym, bronił ludność przed atakiem wielkiej ośmiornicy w „King Kong kontra Godzilla”. Godzilla (który, nawiasem mówiąc, sam pierwotnie miał być wielką ośmiornicą), był od samego początku zły, a tu dokłada mu się jakieś cechy obrońcy ludzkości. Że niby wypędził Ghidorah z Ziemi? Przypadek, od początku miał w dupie taką robotę i nie dawał się namówić na walkę, ale że granie w siatę z Rodanem najwidoczniej mu się znudziło, to wziął się do roboty. Poza tym dlaczego ludzie traktują jaskinię, w której smacznie śpi Godzilla, jako bezpieczne miejsce, do którego mogą wracać?
 

Kolejną dziwną pozostałością po King Kongu jest jego dziwny afekt do jednej kobiety. Choć w sumie ciężko nazwać to afektem, kobieta swoim wdziękiem po prostu usypia potwora.

Można zatem powiedzieć, że Godzilla nie jest tutaj do końca sobą. Z drugiej strony, sobą nie jest wizualnie od dawna, a odczyniane w poprzednich filmach tańce i inne hulańce dawno wypchnęły go z roli. W tej części dziwną sympatię autorów do tańca można zaobserwować już od samego początku. Z rzeczy nowych, możemy m.in. zobaczyć Godzillę – fryzjera.*
 

Nie skończyłem jednak jeszcze omawiać losowości pojawiania się potworów. W filmie możemy także podziwiać po raz kolejny Mothrę, tym razem w formie ćmy. Przez większość czasu jednak widzimy ją siedzącą na kamieniu i obserwujemy znane z poprzednich filmów małe wróżki (grane już przez inne aktorki), które znowu śpiewają. Na szczęście tym razem melodia jest nieco bardziej znośna. I tak mamy akcję, coś się dzieje, a potem niepotrzebna kompletnie scena tańców i modłów do Mothry, następnie powrót do akcji. Dopiero na samiuśki koniec, dosłownie kilka ostatnich minut Mothra wkracza do akcji, króciutko walczy z Godzillą i odlatuje.
 

Podsumujmy zatem jakie mamy tutaj potwory. Jest Ebirah – przerośnięty krab albo krewetka, praktycznie bez żadnej historii za nim się kryjącej (choć jeżeli miałbym oglądać kolejne tańce do kolejnego potwora, to już wolę brak jakiegokolwiek back-story). Jest Godzilla, który wciąż lubi grać w siatkówkę kamieniami (tym razem w odbijanego gra z Ebirah, przy okazji naginając podstawowe prawa fizyki), lubi złośliwie chlapać wodą (w sumie nie tylko on), lubi triumfalnie grzebać w nosie i ma dziwne cechy odziedziczone po King Kongu, który z kolei częściowo odziedziczył je po potworze Frankensteina. I mamy Mothrę, która przez większość filmu zajęta jest oglądaniem przedstawienia, które urządzają jej ludzie. Hej, może gdyby przestali w ogóle tańczyć i odwracać jej uwagę, ta wzięłaby się do roboty znacznie wcześniej? I mamy ptaka.

Tak, pojawia się jeszcze jeden potwór. Dziwny, nienazwany, przerośnięty ptak, który przylatuje, dziobie Godzillę i odlatuje. I tyle go widzieli. Na początku myślałem, że może to Rodan (bo zbliżenia i montaż sprawiają, że ciężko się połapać co się w tej walce właściwie dzieje), później jednak zauważyłem u niego pióra. Rodan był pteranodonem.
 

Zatem otrzymujemy kolejny nierówny film. Z początku ciekawie budowane postaci i humor później rozjeżdża się całkowicie i tylko dąży do możliwie szybkiego rozwiązania akcji. Napięcie budowane jest na krótkich dystansach, ale umiejętnie. Muzyka jest nagrana praktycznie od zera, w końcu możemy posłuchać czegoś nowego i są to dobre utwory. Główny utwór Ebirah przypomina mi nieco za bardzo melodię z Bonda, z kolei muzyka towarzysząca walce Godzilli z Ebirah przypomina dźwięki rodem z westernu. Gorzej ma się sprawa z dopasowaniem melodii do akcji. Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać. Odrzutowce atakują Godzillę, ten niszczy je ręcznie, łapie w pysk (o tak, to wygląda fajnie), ludzie giną, a w tle mamy sielankową, komediową muzyczkę. Nie powiem, rozbawił mnie ten czarny humor, odnoszę wrażenie, że tkwi w tym spora doza świadomego zagrania. Szkoda tylko, że parodia nijak nie pasuje do prób przemycania poważnego przesłania antyatomowego (tu znacznie bardziej podkreślonego) i do tonu większości scen. Ktoś tu próbuje dzielić przez zero! Może Monster Zero?*

Oglądało mi się go znacznie lepiej niż „Ghidorah – trójgłowego potwora” czy „Inwazję potworów”, co nie zmienia faktu, że to wciąż słaby film. Komedią i parodią nie dorównuje filmowi „King Kong kontra Godzilla”, a powagą i fabułą nie dosięga nawet „Godzilla kontra Mothra” (o pierwszej odsłonie cyklu nawet nie wspominam). Wizualnie za to jest bardzo dobrze wykonana. Dynamikę scen umiejętnie podkreślają przekrzywione kadry, jest nawet coś, co dziś nazwalibyśmy „shaky cam”. Wyjątek stanowi walka z ptaszyskiem i podwodny fragment walki Godzilli z Ebirah. Nic nie widać, a sceny są mocno pociachane. Zresztą same walki potworów z reguły niewiele nas obchodzą. Sprawiają wrażenie wymuszonych, jak cały film zresztą. Puenty brak.

Ocena: 4/10

* jeżeli spodziewasz się tutaj wyjaśnienia tego, co właśnie przeczytałeś, to będziesz zawiedziony, jak ja poziomem filmu, który właśnie zobaczyłem

Oceń bloga:
10

Komentarze (3)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper