Gwiezdne Wojny Przebudzenie Mocy

Sam nie wiem od czego zacząć. Siedzę i siedzę w tym autobusie i do głowy nie przychodzi nic co odpowiednio ujęło by moje odczucia po seansie Przebudzenia Mocy. A skoro cały spryt i przezabawne porównania postanowiły gdzieś wyparować to zacznę prosto: podobało mi się. Bardzo mi się podobało.
J.J. Abrams początkowo odmówił producentce Kathleen Kennedy kiedy zapytała, czy nie zechciał by stanąć za kamerą nowych Gwiezdnych Wojen, ponieważ bał się, że nie udźwignie tematu i do końca świata zapamiętany zostanie jako ten, który zmarnował szansę na powrót "dobrych" Star Wars. Mówi się, że gust jak dupa i każdy ma swój i sam sobie zdanie wyrobi, ale nie da się ukryć, że po dwóch tygodniach od premiery film podoba się niemal wszystkim, nie wyłączając mnie. Postaram się nie zrujnować nikomu seansu, jeśli filmu jeszcze nie widział, ale o kilku mniejszych szczegółach wspomnę. W końcu minęły już dwa tygodnie, bez przesady.
Zacznijmy od słonia w pomieszczeniu, głównego zgrzytu, który przeszkadza większości osób krytykujących film: "Przebudzenie Mocy to prawie że remake Nowej Nadziei" mówią.
Nie da się ukryć, że nowe Gwiezdne Wojny powtarzają pewne bity, są w niektórych momentach paralelą wydarzeń z pierwszego filmu z 1977 roku. Czy to źle, czy dobrze to już każdy musi zdecydować sobie sam. Mi osobiście raczej to nie przeszkadzało, choć jeśli zacznie się patrzeć na film jak na remake oryginału to można przedwcześnie domyślić się tego co będzie dalej i, w pewnym sensie, zepsuć sobie frajdę z oglądania. Ja tam cieszyłem się, że udawało mi się zgadnąć co będzie dalej. Poza tym są to, jak już wspominałem, tylko pojedyncze bity. W grach wideo powiedziało by się, że to "duchowy spadkobierca" oryginału albo coś w tym stylu. Bohaterowie są oryginalni, sceny są oryginalne, wydarzenia również. Jak dla mnie, czepianie się na siłę, bo przecież do wszystkiego można się przyczepić jeśli się bardzo chce.
Drugim, w moim odczuciu nonsensownym przytykiem w stronę filmu jest czepianie się tak zwanych "chance encounters" czyli faktu, że wiele rzeczy w filmie dzieje się z przypadku, bo akurat tak się złożyło, że Finn rozbił się niedaleko Rey, a Maz Kanata akurat ma pewną rzecz, a Han i Chewie wpadają akurat na głównych bohaterów. Ludzie! Przecież na tym polega kino przygodowe. Ktoś kogoś spotyka i razem wplątują się w wielką PRZYGODĘ. Z czym wy macie tu problem? Jak E.T. chowa się w szopie za domem Elliotta to jest jeden z najwspanialszych filmów świata, a jak Rey wpada na Finna to już lipa? Kaman!
Absolutnie nie bronię nikomu, jeśli film mu się nie podobał, ale czepianie się o te dwa aspekty wygląda jak szukanie dziury w całym. Zostawmy już to w spokoju i skupmy się na tym, co podobało się niemal wszystkim.
Postacie zostały napisane pierwszorzędnie! Główni bohaterowie są sympatyczni, chcemy żeby im się udało, żeby wszystko było ok. Nie są to płaskie wycinanki, jak w trylogii prequeli, które przez większość czasu mieliśmy, za przeproszeniem, w dupie. O przyjaźni Anakina z Obi-Wanem wiedzieliśmy bo postacie sypały nam tekstami w stylu "to twój przyjaciel", "nigdy nie miałem lepszego przyjaciela" itd. Prostacka, chamska ekspozycja. A przecież kino to medium wizualne. Chciałbym zobaczyć ich przyjaźń, poczuć, że to faktycznie dwie bliskie sobie osoby starające się jakoś sobie poradzić w otaczającym ich świecie. To czego prequelom nie udało się osiągnąć przez sześć długich godzin, Przebudzenie Mocy robi w dosłownie piętnaście minut. Poe Dameron i Finn z miejsca stają się przyjaciółmi. Wiemy to, bo postacie w filmie Abramsa ROZMAWIAJĄ ze sobą i wyrażają EMOCJE, czego nie można powiedzieć o poprzednich trzech filmach. Jako widz, cieszyłem się kiedy Finn i Poe spotykają się ponownie w bazie rebelii, przeżywałem tą radość razem z nimi. Inna sprawa, że pokazywali tą scenę w trailerach, więc trochę zepsuli reveal, że Poe jednak żyje.
Rey od czasu do czasu brzmi trochę sztucznie, ale generalnie jest przesympatyczną, silną i samodzielną postacią, a nie kolejną damą w opresji. Jej mini kłótnie z Finnem niejednokrotnie sprawiły, że parskałem pod nosem, powstrzymując śmiech.
Kylo Ren. Co za postać. Słyszałem narzekania ludzi, którzy spodziewali się drugiego Dartha Vadera, a dostali... No właśnie. Co dostali? Zupełnie nową, świeżą, moralnie ambiwalentną, skomplikowaną postać. W sieci już pojawiają się memy z "emo kylo renem", niektóre nawet śmieszne. Nie do końca jednak rozumiem skąd ta niechęć, jeśli faktycznie są one skutkiem niechęci do postaci. Jeśli wziąć pod uwagę to co wiemy o Kylo Renie, to jego zachowanie i generalnie to co dzieje się w filmie, jest w pełni wytłumaczalne.
Żeby nie było, że ślepo patrzę w dzieło Abramsa jak w obrazek i nie zauważam żadnych błędów, to mam problem z kilkoma postaciami. A więc tak:
Poe Dameron jest bardzo fajną postacią, której w filmie jest niestety za mało.
Kapitan Phasmy w filmie mogłoby równie dobrze nie być i niczego by to nie zmieniło.
Generał Hux jest źle dobrany. Domhnall Gleeson nie nadaje się do grania czarnych charakterów. Nawet kiedy wykrzykuje górnolotne slogany na temat potęgi Imper... przepraszam, Najwyższego Porządku, mam wrażenie, że zaraz się rozpłacze i przyłączy do Republiki. A może taki był właśnie zamiar? Może lojalność młodego generała ma być kwestionowana przez widzów? Na szczęście na większość z tych problemów lekarstwem jest ta sama odpowiedź: to dopiero pierwsza część nowej trylogii. Wszyscy ci, których w filmie było mi mało będą jeszcze mieli szansę się wykazać w kolejnych dwóch epizodach. Pamiętajmy, że jeśli film daje radę zainteresować nas na tyle, że chcemy wiedzieć, co będzie dalej, to znaczy, że robi coś dobrze, a nie źle. To nie tak, że to już koniec i nie dostaliśmy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Wiemy, że dostaniemy jeszcze co najmniej dwa kolejne epizody, które wspólnie z tym stworzą jedną, spójną całość (mam nadzieję). Jedynym, co faktycznie mnie zirytowało był cały motyw z R2-D2. Taka Deus Ex Machina. A dało się to rozwiązać znacznie lepiej. W pewnej scenie pewna postać wspomina innej postaci, że mają już to coś, co być może ma i R2 i potrzebują tylko reszty (bez spoilerów, bez spoilerów). Czyli więcej sensu i wiarygodności miałoby wykradzenie tego czegoś od nich. Just sayin.
Na koniec zostawiłem sobie coś, o czym i tak wszyscy już od dawna wiedzą, bo trailer do tego filmu oglądali nawet moi rodzice. JAK TO WSZYSTKO OBŁĘDNIE WYGLĄDA! Wiadomo było, że skoro za kamerą ma stanąć J.J. to film będzie robił przynajmniej wizualnie ogromne wrażenie. Nie ma w tym ani grama przesady. Abrams zdawał sobie sprawę, że i wygląda to lepiej i aktorom gra się łatwiej, jeśli przed kamerą coś się faktycznie znajduje, o czym najwyraźniej zapomniał George Lucas kręcąc swoje prequele, co widać tym bardziej im starsze stają się filmy. Świetnie dobrane i doświetlone lokalizacje, niesamowite, animatroniczne modele kosmitów, kostiumy, rekwizyty, wszystko co dało się stworzyć naprawdę, zostało stworzone naprawdę. Eksplozje wyglądają żywo, miniaturowe modele lokacji i pojazdów wszędzie tam gdzie było to możliwe. Świetnie się to ogląda. Niektóre ujęcia zapierają dech w piersiach. Praca kamery w scenie pościgu Tie Fighterów za Sokołem Milenium potrafi przyprawić o zawroty głowy. Jedynie wymiany ognia potrafią czasami być nieco zbyt chaotyczne, ale w końcu to wojna, nie? Walka na miecze świetlne nie jest wysoce stylizowana, nie ma tam nie wiadomo jakiej choreografii, akrobatyki i innych fajerwerków. Jest brutalna i prawdziwa (na tyle na ile to możliwe, biorąc pod uwagę, że oglądamy ludzi bijących się śmiercionośnymi promieniami światła). Bohaterowie nie wyglądają jakby tańczyli. Wyglądają jakby walczyli na śmierć i życie. Nie ma w tym nic ładnego. Czuć siłę tych ciosów, czuć strach i gniew w ich ruchach. Czuć emocje.
Muzyka Johna Williamsa jest taka jak cały film: niby nowa, ale brzmi znajomo i tak jak w przypadku reszty filmu, nie widzę w tym nic złego. Jest podniosła, dramatyczna, intrygująca, smutna, zawsze taka jaka być powinna. Jedno dziwactwo: czy tylko mi ostatni (chyba) utwór przed napisami kojarzył się z Harrym Potterem?
Gwiezdne Wojny Przebudzenie Mocy nie jest filmem doskonałym, bo i nie ma czegoś takiego jak film doskonały. A czym jest? Wspaniałym kinem przygodowym, które mogę bez cienia wątpliwości polecić każdemu fanowi kina. Nie jesteś fanem? Obejrzyj więc tylko tą część. Może sprawi, że zechcesz sprawdzić poprzednie. Bo Przebudzenie Mocy to nie tylko siódmy epizod Gwiezdnej Sagi. To również rewelacyjny film, który z powodzeniem obroni się sam. Rzekłem.