Gamingowe Rozkminki Tyskiego ~ #02 "Gorzkie piguły GTA V ?"

BLOG O GRZE
762V
Gamingowe Rozkminki Tyskiego ~ #02 "Gorzkie piguły GTA V ?"
TyskiPL | 16.02.2018, 00:01
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W dzisiejszym odcinku rozkminki, jakie wywołuje w mojej głowie ukończenie GTA V w trybie pierwszoosobowym, w tym sporo na temat zakończenia gry. Zapraszam, jeśli nie jesteście osobami, które po tylu latach od premiery gry nadal obawiają się spoilerów!

Tak, dzisiaj myślę, że będzie zdecydowanie krócej niż przy poprzednim wpisie. Nie to, żebym nie miał o czym pisać. Mam, ale ile można pisać o mikrotransakcjach i lootboxach? O miłości do grania, o historii mojej jako gracz i o problemach życiowych? O tym, że branża wydaje się być coraz gorsza?

Tak, w swoim pierwszym wpisie powinienem chyba zmienić tytuł z "Granie łączy ludzi" na "GRT - #0 "Prolog" " albo "GR - #0 "Granie łączy ludzi" ". Ale w sumie po co?

Jak pisałem poprzednio, Shadow of the Colossus na razie stoi na półce, wciąż w folii. Nie mam parcia, by to przechodzić koniecznie teraz, jak najszybciej. Mam kilka innych gier do przejścia, poza tym myślę, że jak opadnie kurz po SoC, zmniejszę może ryzyko, że mój ewentualny zachwyt nad grą wyniknie nie z samej frajdy gry, a z hype'u. Ja, jako człowiek dążący do odczucia nietypowych doznań, chcę grę doświadczyć sam, po swojemu i samemu poczuć po raz kolejny tą gejmerską radochę. Tak więc cierpliwości Kolosy, jeszcze Was dojadę... W międzyczasie na ruszcie jeszcze jest "The Last of Us" oraz "Assassin's Creed: Unity", ale nie przedłużając dłużej, przejdźmy do tematu dzisiejszego odcinka. 

 


 

Przez ostatnie dni, jeśli już grałem, to skupiałem się na ukończeniu fabuły głównej Grand Theft Auto V używając trybu pierwszoosobowego jak najczęściej się da. Przyznaję, że bywały momenty, kiedy było to bardzo trudne - w niektórych autach maski samochodów zasłaniają pół widoku z szyby, w samolotach widok ten też do najwygodniejszych nie należy. Myślę jednak, że jeśli tylko raz świadomie, na moment zrezygnowałem z tego trybu, to jest to nadal dobry wynik? Na pewno z tym trybem spędziłem więcej niż 15 godzin, bo i odpowiednie trofko wpadło. Zdziwiło mnie jednak, że w jednej misji tryb pierwszoosobowy miałem wręcz zablokowany i byłem zmuszony do użycia kamery z trzeciej osoby.
Dobra, ale co tak szczerze myślę o tym trybie? Uważam, że warto grę przejść w ten sposób - wrażenia są dużo lepsze i o ile wcześniej mapa gry po prostu mi się podobała (kolorowe i różnorodne San Andreas dla mnie zawsze będzie górą nad szarym, nudnym Liberty City z GTA IV), tak teraz zakochałem się w obecnym San Andreas i w North Yankton, ostatecznie żegnając wieloletnią tęsknotę za Vice City. Inaczej mapa się prezentuje, sprawiając momentami mocne wrażenie, że ja serio przemierzam tereny USA (immersja mocno), poza tym dzięki temu byłem w stanie przyjrzeć się wielu detalom na mapie, które dostrzec można z poziomu oczu, blisko twarzy, a które przy ogólnym widoku potrafią nam umknąć, jak np. logotypy, plakaty i graffiti na ścianach. Jadąc przez miasto, jakoś było mi wygodniej podziwiać obszar Los Santos oraz reszty stanu i jakoś bardziej docenić dzieło twórców. Przy okazji eksperyment ten pozwolił mi ostatecznie rozstrzygnąć, który punkt widzenia w grze preferuję bardziej i w przypadku tej serii zdecydowanie wygrywa pierwsza osoba, zwiększająca w moim przypadku wczucie się w fabułę, rozgrywkę i w same postacie. Poza misjami, podczas poruszania się po San Andreas, miało się wrażenie bycia w naprawdę konkretnym symulatorze prawdziwego świata. Inną sprawą jest to, że grając z kamerą na poziomie oczu postaci, ma się wrażenie, jakby się grało w nieco inną grę. Odmienna perspektywa zmusza do innego podejścia do gry i w moim przypadku było to zmuszenie w kierunku bardziej taktycznego działania, niż parcia przed siebie jak jakiś hardcore. 

Przy tej okazji warto pochwalić sięgnięcie twórców po głośnik w padzie - połączcie jazdę samochodem z pierwszej osoby z rozmową przez komórkę, którą słyszy się z pada, w jakości jakby to była faktycznie rozmowa telefoniczna. Lepszego odzwierciedlenia jazdy samochodem z rozmową przez zestaw głośnomówiący nie znajdziecie!

To, co uwielbiam w tej grze jeszcze, to możliwość poznania historii z trzech różnych punktów widzenia. Każda postać ma własne wejście do niejednej misji. Podczas, gdy Michael przyjdzie do domu i nakryje żonę na zdradzie, Franklin ujrzy tylko nagiego gościa uciekającego z posiadłości jego znajomego i będzie musiał z tego wykminić co się stało. Dwie postaci jadą gdzie indziej, a druga dwójka gdzie indziej i obie pary prowadzą ze sobą rozmowy, prezentując odmienne perspektywy na dziejące się wydarzenia. Coś niesamowitego! Liczę na to, że ten patent będzie rozwijany w dalszych GTA, o ile GTA VI wyjdzie, bo patrząc na osiągi GTA Online, to nie zdziwiłaby mnie pokusa twórców, by pozostać jedynie na dalszym rozwijaniu "gry-usługi". Dopóki graczom gra się dobrze i nie wciska się mikrotransakcji - droga wolna, bylebym doczekał się GTA VI przed emeryturą :) 

Zakończenia wszystkie poznałem przechodząc grę ze 3-4 lata temu, ale teraz wybrałem zakończenie z zabiciem Trevora. Zgoda, typek miał trudne dzieciństwo, miejscami mi go nawet było szkoda, czasem prezentował ciekawą filozofię bycia prawdziwym sobą, a nie kimś na pokaz w tym skomercjalizowanym świecie, ale faktem było też to, że był bardzo niestabilny psychicznie (co idealnie ukazywały misje Rampage, gdzie Trevor niewiele potrzebował do wpadnięcia w szał) i to nie raz wpędzało całą trójkę w problemy. Zwłaszcza jego akcje wymierzone w Merryweather przyciągające na nas uwagę najemników i służb specjalnych. I weź tu teraz Panie wyrób sobie czystą kartę po tylu porządnych napadach! Poza tym po prawdzie czuję do niego pogardę po tym, jak on traktował Floyda, mieszkanie Debry i jak ostatecznie rozprawił się z parą. Są też rzeczy, za które trudno go nie podziwiać - przede wszystkim jego odwagę. Nie raz napędzaną szaleństwem, zgoda, ale zwłaszcza napad na doki pokazuje, że Trevor jest człowiekiem, któremu jak powiesz, że coś się nie da, on Ci udowodni, że się da. 

Z całej trójki bohaterów jednak najmniej spodobał mi się Franklin, który wydał się być jakiś taki nijaki, miejscami wręcz nudny. Warto go uszanować za ambicje życiowe, by zrobić ze sobą coś więcej i zerwać z gangsterskim życiem, ale fakty są takie, że do końca gry był dla innych (poza Michaelem, Lesterem i Jimmym i może Trevorem) popychadłem, marionetką. Tu ciotka nim gardzi, tam Lamar nawet po uratowaniu go jest niewdzięczny i drwi sobie z obecnego życia Franklina, Tanisha ma w nosie jego emocje i przekonuje go do nadstawiania własnego życia dla tamtego niewdzięcznika, a jeszcze w międzyczasie agenci FIB od tak każą mu odstrzelić Trevora, zaś Devin bawi się nim jak chce. Nie zapominajmy o Armeńczyku, który nadal jego, a nie Michaela, obwinia o zniszczenie salonu samochodowego. Na 'deser' dodajmy fakt, że Franklin w pewnym momencie miał wątpliwości co do uczciwości Michaela oraz to, że przeważnie po przełączeniu na niego, widzimy go albo samego albo z psem. Lubię psy, ale chyba przyznacie, że to jest jednak trochę smutne? Ktoś stwierdzi, że chłopak popadł w depresję - pytanie, czy osoba w depresji dążyłaby aktywnie do polepszenia swojej sytuacji życiowej? 
Płynie z tego lekcja, że można osiągnąć sukces materialny i nadal mieć problemy z szacunkiem wśród ludzi. Pora jednak na prawdziwą gorzką pigułkę - ci, którzy myślą, że po ukończeniu fabuły żyje on sobie szczęśliwie, mogliby się zdziwić.
Po odwaleniu strzelaniny w tartaku Ballasi oraz Długas mogliby chcieć go dorwać i odstrzelić łeb.
Agenci FIB - Dave i Steve - wciąż mogą mieć problemy prawne i tu pada pytanie, czy aby oni nie pociągnęliby Franklina na dno za sobą opowiadając jak wyglądała ich współpraca w nadziei na uzyskanie lżejszych kar? 
Załóżmy, że i Michael i Trevor by żyli dalej - Michael owszem, dałby mu święty spokój, ale Trevor mógłby chcieć wciągnąć go do swojej działalności. Szczególnie, że byłaby to jedna z nielicznych osób, które by przy nim zostały. Pytanie, czy Trevor odpuściłby sobie, gdyby ten mu odmówił... ? Patrząc jak skończyli bracia O'Neal, jak Trevor zmuszał Floyda do współpracy, jakim popaprańcem jest ten facet, można mieć wątpliwości. Z drugiej strony jakoś, ledwo, ale odpuścił Michaelowi sprawę napadu na North Yankton.
Zostaje jednak postać Devina Westona. Devin mógłby być zły na Franklina za nie zabicie Michaela, albo zechcieć usunąć niewygodnego świadka. Niby to mało prawdopodobny scenariusz, ponieważ Devin ma się za bardzo pewnego siebie człowieka i wątpię, by miał się bać chłopaka, ale możliwość pozostaje. 

Tak więc wbrew pozorom, koniec historii Franklina nie musi oznaczać happy endu. 

Druga gorzka piguła - nawet jeśli Trevor by przeżył, to prawdopodobnie długo by nie pożył. Młody nie jest, starzeje się coraz bardziej. Psychol, narkoman. Po przejściu misji dodatkowej, w którym jego matka się pojawia, a potem znika, nie wiadomo, czy naprawdę ją spotkał, czy była to jednak jakaś halucynacja. Mogła to być też prawdziwa matka, która ostatecznie nim wzgardziła i porzuciła, co w połączeniu z ostatnimi utratami ludzi mogłaby go pchnąć może nawet i do targnięcia na swoje życie. W końcu to odrzucenie go przez innych pchnęło na ścieżkę prowadzącą do zamordowania Floyda i Debry. 
Ktoś zaraz krzyknie, że hola, że Trevor mógłby skończyć z nałogiem. Szczerze? Biorąc pod uwagę charakter działalności Trevor Philips Industries i to, jak Trevor z pasją opowiada o tej firmie sprawia mi myśl, że jednak to mało prawdopodobny scenariusz. 
Nawet jeśli nie zabiłby się sam, albo nie wybije go konkurencja, to myślę, że wcześniej czy później Merryweather by go dorwało. Jeden człowiek wyrządził ogromnej grupie prywatnych najemników gigantyczne straty. On zwyczajnie stanowi realne zagrożenie dla ich działalności. Musieliby w końcu coś zrobić. Nawet jeśli nie Merryweather, to myślę, że agenci Norton i Haynes znaleźliby kogoś, kto zechciałby odwalić za nich brudną robotę i pozbyć się niewygodnego ciężaru. A co to, program ochrony świadków w San Andreas obejmuje tylko jedną rodzinę? Nie zapominajmy również o gangu Lost, których po ukończeniu gry nadal można spotkać na ulicach stanu - wątpię, by zechcieli odpuścić Trevorowi zamordowanie Johny'ego Klebitza i zabicia wielu innych członków poprzez wysadzenie ich domów oraz o Chińczykach, którzy chcąc go dopaść i zranić, gotowi byli torturować i zabić tego, kogo uznali mylnie za jego ukochanego... 

... Michaela, którego polubiłem najbardziej. Powiem więcej - zżyłem się z nim i nie wiem, czy to kwestia mojego stylu bycia, czy może kwestia wieku (za ponad miesiąc kończę 26, chociaż wiem, brzmię czasem jak stary dziad :P), czy może kwestia tego, że sam jestem w trakcie układania swojego życia. Po prostu Michael do mnie trafia. Elegant, w garniaku, posiadający rodzinę i miewający problemy z denerwowaniem się. 
Tak, też czasem mam poważne problemy z nerwami :P
Pozornie prowadzi życie, jakie samemu chciałbym wieść - duża, bogata chata, jest kasa, spokój.  Na bank to szczęśliwy facet! A jednak każdy kto grał w tę grę widział dość szybko jak bardzo pozory potrafią mylić. W każdym razie Michael jest człowiekiem, dla którego liczy się rodzina, chce on o swoją zadbać najlepiej jak może i przez cały czas gry myśli w zasadzie o tym, by pozbyć się problemów i odciąć się od przestępczej działalności dla bezpieczeństwa żony i dzieci. 
Ktoś powie, że nie wywołuje on zaufania, ponieważ jest zakłamany i zdradził Trevora oraz Brada w North Yankton. Niby tak, ale po co miałby zdradzać Franklina, którego sam wszystkiego nauczył? Jedyne czego on chciał to pozbyć się problemów, ustawić się i żyć na swojej emeryturze, a z czasem zrealizował przy okazji swoje największe marzenie o robieniu filmów. I pomyśleć, że doszedł do tego rujnując dom dziewczynie meksykańskiego mafioza... W każdym razie, czy miał inny wybór? Nawet jakby rozstał się z Trevorem i Bradem na spokojnie, policja mogłaby go dorwać i zmusić do wydania ich. Wybrał po prostu najwygodniejszą i chyba też najbezpieczniejszą dla niego i jego rodziny opcję. 
Nie jest on też złym ojcem - ma po prostu problem z wyrażaniem swoich emocji i myśli wobec nich, ale troszczy się o nich, dla ich obrony gotowy jest skoczyć w ogień. Nawet by ocalić jego syna, który jest strasznym dupkiem! Ilu z nas miałoby dość cierpliwości do syna, który nie dość, że nami manipuluje, jest żałosnym internetowym trollem (nie, jego wybryki nie mieszczą się w definicji śmieszków :P), szprycuje nas narkotykami, traci naszą drogą łódź i jeszcze nie raz pakuje się w tarapaty, w których grozi mu utrata życia. Ach, no tak, jeszcze trochę polskości - do tego konfident, gotowy nakablować na swoją siostrę byle pokazać, że nie jest taki najgorszy :P 
Poza tym Michael zawsze chciał, by jego dzieci nie poszły w ślady jego i Amandy. By Jimmy znalazł pracę. Na wieść, że Tracey idzie do college'u czuje ogromną dumę! 

Ale dość rozpływania się nad emerytowanym złodziejem. Jeśli założyć scenariusz, że i on i Trevor przeżyli, to w zasadzie jest to jedyna postać mająca prawdziwy happy end jako reżyser filmowy, z ułożonym życiem. Gorzej jeśli ginie Trevor, a Michael nie, co oznacza, że największy jego wróg nadal ma się dobrze. Devin Weston. Czy serio ktoś myśli, że Devin odpuściłby Michaelowi, gdyby dowiedział się, że Franklin nie zabił go? Przecież zawsze mógłby dogadać się z Merryweather. Albo wynająć kogoś innego. Michael do pewnego momentu dawałby sobie radę, w końcu poradził sobie z napływem najemników do jego domu, ale z czasem starość dawałaby o sobie znać coraz bardziej. Czy dożyłby więc sędziwego wieku? Trudno powiedzieć. Zawsze przecież jest Jimmy, którego można byłoby nauczyć strzelać, by pomagał w ochronie domu, ale Michael i Jimmy nie zawsze byliby razem przecież. A i młodemu de Sancie daleko jeszcze do ogarnięcia się. 

Jestem ciekaw, co scenarzyści Rockstar Games wykombinują w fabule. Zwłaszcza, że przy nakreślonych wyżej okolicznościach, nie będą mieli łatwego zadania. Chyba, że pójdą na łatwiznę i po prostu nie będą o Franklinie, Trevorze i Michaelu wspominać. Jedno wiem na pewno - jeśli GTA Vice City wywołało we mnie dużą sympatię do Tommy'ego Vercetti... jeśli GTA: San Andreas odrzucało mnie na początku klimatami by potem przejąć mnie siłą właśnie poprzez fabułę i relacje Carla Johnsona z innymi postaciami oraz smaczkami z nimi związanymi... GTA IV potrafiło mnie fabułą i klimatem nie raz ująć (nie aż tak jak poprzednie gry, ale wciąż)... I teraz dostaliśmy grę będącą pod pewnymi względami fabularnym majstersztykiem, na pewno wnoszącym co nieco do branży w tej kwestii, to nie śmiem wątpić w sferę fabularną GTA VI. Jakakolwiek by nie była, Rockstar Games ma mój kredyt zaufania.  

 

W niniejszym tekście perfidnie wykorzystałem nieswoje grafiki, bo grając, zapominałem o wykonaniu screenów. Jeśli grafiki są Twoje i nie chcesz, bym ich używał, proszę o kontakt i grafiki te zostaną usunięte. 

In this text I use the graphic found in the internet, because during playing, I have forgot about making my own screenshots. If those graphics are Yours and you do not want them to be used here, please contact with me and I will delete them. 

Oceń bloga:
6

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper