Granie łączy ludzi

BLOG
746V
Granie łączy ludzi
TyskiPL | 06.12.2017, 22:18
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Ręka do góry, kto słyszał o tym, że granie to tylko domowa rozrywka? Trochę rąk się znajdzie. Teraz ręka w górę, kto z Was słyszał jakieś komentarze o tym jak to negatywnie gry wpływają na życie? Jeszcze więcej, pewnie część z Was pamięta czasy nagonki na "Grand Theft Auto", że niby seria ta nakręca ludzi do przestępstw. Nadal ktoś z Waszego otoczenia się upiera, że gry to głupoty marnujące czas? Tak więc najwyższa pora na jakąś pozytywniejszą historię. 

Jako, że wokół PPE kręcę się od lat, a mimo wszystko jest to mój pierwszy blog, wpierw się przedstawię. Tak więc cześć wszystkim, jestem Tyski, możecie do mnie też zwracać się po imieniu - Kamil. Poniższy wpis będzie historią mojej przygody z gamingiem i jak ona wpłynęła na moje życie w trudniejszych chwilach. Jak ktoś nie lubi takich opowieści, polecam poświęcenie swojej konsoli czas, który byście przeznaczyli na czytanie i komentowanie tego wpisu. Poważnie, konsola będzie wam wdzięczna, a sobie wzajemnie oszczędzimy zbędnego jadu. 

Od razu zaznaczam, że nie piszę tego wpisu, by dostać wyrazy współczucia - zapewniam, że wszelkie negatywne aspekty tej historii mam dawno za sobą i aktualnie stanowią moją siłę do dalszego działania. Piszę, bo liczę, że może tym pośrednio zdziałam coś dobrego.

Dobra, po wstępie możemy powoli zaczynać. 3... 2... 1...

Gry były w moim życiu odkąd pamiętam.

Pierwsze wspomnienie, jakie pamiętam, to granie w Super Mario Bros. na Commodorze 64. Do dziś nie wiem w jakich okolicznościach ten sprzęt znalazł się w naszym domu i co się z nim później stało. Prawdopodobnie przepadł, tak jak i telewizja satelitarna, bo rodzice obawiali się, że ja i siostra będziemy za mało się skupiać na nauce. Z czasem w domu, po namowach siostry, pojawił się Pegasus i o dziwo, ja częściej na nim grałem od niej. 

Może dlatego, że jako dzieciak nie mogłem pochwalić się znajomymi w przeciwieństwie do niej? Okazało się, że mam poważną wadę wymowy, co nie tylko uniemożliwiało socjalizację, ale i groziło mi wylądowaniem w szkole specjalnej. Tak więc w przerwach od walki u logopedy, od przedszkola i szkoły, grałem sobie na Pegasusie. W końcu wadę udało się pokonać, ale efekty zostały - nie umiałem znaleźć kumpli. Stałem się samotnym wilczkiem.

Pewnego dnia doszło do przeprowadzki. Niedaleko, bo na drugą stronę naszego małego osiedla. Chodziło po prostu o przejście do większego mieszkania. Niby nic, ale to spowodowało, że poznałem dwóch kolegów - braci Piotrka i Marcina. Posiadali oni PSX dzięki, któremu szybko znaleźliśmy wspólny język, a ja zostałem wciągnięty w grupę znajomych na osiedlu. 

Idylla trwała na dobre przez jakieś 2-4 lata.

W międzyczasie Pegasus zakończył swój żywot. W pewnym momencie ekipa się rozpadła przez kłótnie naniesione przez osoby z sąsiedniego osiedla. W międzyczasie, częściowo ze swojej winy, doprowadziłem do sytuacji, gdy w szkolnej drabinie społecznej upadłem nisko. Do roli osoby nielubianej, wyśmiewanej za plecami, z którą tzw. normalni nie chcieli rozmawiać, ani chociaż dzielić szkolnej ławki. Osoby przez niektórych nawet prześladowanej na tyle, że zaczęła miewać problemy z psychiką. 
Już nie ważne co się stało. Liczył się fakt, że na parę lat wyłączyłem się z życia społecznego, zamieniając je na internet i na 2-3 gry na krzyż, które raczyły działać na piecu, jaki posiadałem. Potrafiły one pomóc mi oderwać się od rzeczywistości i się zrelaksować. Zapomnieć o problemach, odreagować je. Czasami przesiadałem się na rower i kursowałem po mieście i okolicy. 

Powiecie: "Byłeś słaby". 
Odpowiem: "Tak, byłem. A do tego głupi". 

To też nie tak, że byłem całkowicie bez życia towarzyskiego. Nie stałem się hikikomori i to nie dlatego, że w tamtych czasach nie słyszano w moim mieście o czymś takim. Zacząłem po prostu unikać ludzi - nie chcecie wiedzieć, jakie to paskudne uczucie widzieć w ludziach minę mówiącą, że ma się zakaz na pojawianie się w takim miejscu i gdy zda się sobie sprawę, że prawie całe rodzinne miasto jest właśnie takim miejscem. Tamta sytuacja i wszystko, co potem było z nią związane, doprowadziło u mnie do traumy. 

3 lata później pewna koleżanka się ulitowała i zaczęła mi pomagać otworzyć się przed ludźmi, by zyskać pierwszych nowych znajomych. W międzyczasie zawsze był szczątkowy kontakt z ludźmi z rozpadłej ekipy. To jednak było nic, bo te pierwsze osoby zawsze szukały sposobności do przeskoczenia o szczebel wyżej i znalezienia lepszego towarzystwa, drudzy mieli swoje życie. Tak więc ostatecznie zostawałem sam. 

Prawdziwy przełom nastąpił więc kolejne 3 lata później. 

Marzenie o posiadaniu konsoli towarzyszyła mi przez lata. Marzył mi się PSX, ale rodzice nie chcieli słyszeć w ogóle o tym pomyśle. Nawet im się nie dziwię. Potem przez lata moje marzenie było zduszone, zadowalałem się tym, co miałem, czasem odwiedzając klub osiedlowy, gdzie zakupiono PlayStation 2. W końcu jednak marzenie odżyło, powoli chyba zbliżał się okres buntu - ostatecznie odłożyłem pieniądze na PlayStation 3, a rodzice widząc moją determinację i zainteresowanie tematem, dorzucili się. 

Informacja o tym, że posiadam taką konsolę rozniosła się wśród ludzi z mojego osiedla i sąsiednich. Pomyślicie sobie pewnie "Kurcze, co to za wieś, że wszyscy o wszystkim wiedzą?". Tak już czasem bywa. Mi to nie zaszkodziło. Pojawił się Tomek. 

Normalnie ja i Tomek nigdy byśmy nie złapali wspólnego języka. Ja byłem typem pseudo-inteligenta, zamkniętym we własnym świecie. On był kibicowską duszą towarzystwa. Potrzebował jednak kogoś, kto mu pomoże podłączyć internet do jego "trójki". Ja byłem w pobliżu w odpowiednim czasie. 

Zaczęliśmy stopniowo rozmawiać coraz więcej. Wspólnie pogrywaliśmy, śmiejąc się jak każdy z nas lamił w "Unchartedzie", albo w "Killzone 2", albo jak mnie rozwalał w kolejnej "Fifie". Z czasem zaczęliśmy kursować do katowickiej giełdy, by w dobrej cenie wymienić gry. Raz nawet się pobiliśmy i to nie przy grze sportowej, a przy... Buzzie! Pogodziliśmy się jednak bardzo szybko - nie minęło nawet 5 minut. 

W pewnym momencie Tomek postanowił mnie wprowadzić też w swoje towarzystwo. Zaczął się intensywny kurs dorastania. Tomek mnie ogarnął, nauczył przebywania z ludźmi. Dzięki niemu poznałem coraz to nowsze osoby, nabywałem pewnego 'obycia' w towarzystwie. To z nim były pierwsze konkretne melanże i różne przygody na mieście. Do tego pierwsze mecze piłki nożnej na stadionie. Z czasem dzięki jego radom, udało mi się i zyskać lepszy kontakt z częścią swojej ówczesnej klasy. 

Dzięki niemu zacząłem odżywać oraz coraz śmielej walczyć o swoje życie, by nie było spędzone w kącie. 

Parę lat później wyjechałem na studia.

Gdyby nie Tomek, prawdę mówiąc nie wiem, jakby wyglądało moje życie w Warszawie i w paru innych miejscach też. Czy bym w ogóle odważył się wyjechać. Prawda jest taka, że Tomek obudził we mnie wewnętrznego szaleńca, który z biegiem lat z domatora stał się nawet autostopowiczem i zaczął śmielej podążać za niektórymi swoimi marzeniami. Doświadczenia z naszej relacji pomogły mi odnaleźć się na studiach i zyskać tam nowych znajomych. Wystartować z czystą kartą. To zaś umożliwiło mi odkrycie siebie jeszcze bardziej, bowiem poza podróżowaniem, zainteresowałem się również nieco bardziej m.in. tematyką infrastruktury, geografii (z której szykuję się do obrony drugiego licencjatu) i gospodarki przestrzennej. Po pewnym czasie, aby ostatecznie rozprawić się ze skutkami traumy z dzieciństwa, poszedłem na terapię psychologiczną, zakończoną sukcesem. 

Obecnie...

...wspomniana moja 'trójka' leży w pudle, czekając na moment, gdy weźmie mnie chęć odświeżenia jakiegoś tytułu. Mam u siebie PlayStation 4 i myślę nad zakupem nie pierwszego już w życiu handhelda. Zatopiłem się już w zainteresowaniu grami chyba na dobre. W międzyczasie stopniowo ogarniam swoje życie, gnając do przodu, kombinując jak tu się wybić dalej, tak by posłuchać się rady dobrego kolegi Dajpanrubla i nie czynić tego poprzez reprywatyzację. Pomaga mi w tym pewna niewiasta, której nikczemnie skradłem serce i kiedyś, jak wszystko pójdzie dobrze, zrewanżuję serce pierścionkiem. 

Jak za to miewa się Tomek? Nasza przyjaźń przetrwała mimo sporej odległości i rzadkiego kontaktu. Wystarczy, że przyjeżdżam do rodzinnego domu na święta, a my zawsze się spotkamy i jak starzy kumple posiedzimy i porozmawiamy o różnych sprawach, a nawet w coś zagramy. Tomasz dorobił się synka - Jakuba, który coraz lepiej operuje padem od Xboxa. Tak, dobrze czytacie! Z 'trójki' przesiadł się na 'czwórkę', a z czasem 'czwórkę' zamienił na sprzęt Microsoftu. Człowiek wyjeżdża, 6 lat nie ma go już, to nie było kogoś do powstrzymania Tomka przed zmianą obozu!

Żarcik. Nie jestem żadnym fanboyem i nie przepadam za żadnymi wojenkami konsolowymi. Uważam je za zbędny element dzielący niepotrzebnie graczy. Gaming is gaming. Za to na żywo, by się podroczyć? Czemu nie, byleby nie przekroczyć granicy. 

Wspomniani wcześniej Piotrek i Marcin? Po tym jak rozpadła się nasza osiedlowa ekipa, oni stanowią tą jej część, z którą mam najbardziej utrzymany kontakt. Podobnie jak w przypadku Tomasza - widujemy się co okres świąteczny. Żyją własnym życiem, pracują, kibicuję im by związali się z jakimiś kobietami, a w międzyczasie zagrywają się czasem na komputerze albo na ich Xboxie 360. 

Podsumowując 

Konsole w moim życiu zawsze stanowiły jego ubogacenie. Dzięki nim nawiązywałem konkretne relacje, a zakup konsoli lata później otworzyła mi bramę do najlepszej przyjaźni w życiu, dzięki której moja zniszczona psychicznie osoba zaczęła stopniowo stawać na nogi. Gdyby ktoś mi zadał pytanie, czy kiedykolwiek żałowałem zainteresowania się grami, a nie np. grą na gitarze, czy czymś "ambitniejszym", odpowiedź brzmiałaby "Nigdy. Na mnie gry wpłynęły jak najbardziej pozytywnie". 

Jeżeli macie własne mega pozytywne historie związane z grami i konsolami wpływającymi na życie Wasze lub osób Wam bliskim, zachęcam do podzielenia się nimi w komentarzach. Zobaczmy, co kryje się w zakamarkach PPE. 

Oceń bloga:
27

Komentarze (29)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper