"Kurenai No Hana", czyli kwiat kwitnący w mroku - Recenzja Tenchu: Fatal Shadows

BLOG RECENZJA GRY
436V
user-2102126 main blog image
Rin | 30.01.2023, 23:10
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Serii "Tenchu" konsolomaniakom nie trzeba chyba przedstawiać. Mimo to ucieknę się do małego wstępu, oraz retrospekcji. Wydana po raz pierwszy w 1998 roku, stała się ojcem gatunku skradanek, jedynym prawdziwym symulatorem ninja. Do dziś oczywiście trwają spekulacje co było pierwsze: czy "Metal Gear Solid", czy właśnie gra od Aquaire. Prawda jest jednakże taka, iż to "Tenchu" zrewolucjonizowało gatunek. Nie miało tak rozbudowanej, wielowątkowej fabuły jak gra ze stajni Konami, powalającej (jak na te czasy) grafiki, lecz wszystko to nadrabiało gameplayem i klimatem. Ogólnie rzecz biorąc, gra dawała mnóstwo frajdy pozwalając wcielić się w rolę wojownika nocy nieustannie skaczącego po dachach.

"Fatal Shadows" jest spin-offem wydanym w 2005 roku przez From Software na PS2. Akcja ma miejsce po "jedynce", a jednocześnie przed "Wrath Of Heaven". Toteż w grze nie uświadczymy dzielnego Rikimaru (nie chcąc spoilerować) z powodu wydarzeń mających miejsce między "jedynką" a "WOH". Tym razem prym wiedzie młodziutka Rin (której styl walki na myśl przywodzi znanego z "Tenchu: Birth Of The Stealth Assassin's - Tatsumaru) wspierana przez weterankę serii - Ayame.

Wspomniana wcześniej kunoichi (kobieta-ninja) zastaje swoją wioskę - Hagakure wyciętą w pień. Na miejscu spotyka Ayame, którą bierze za sprawczynię tejże masakry. Jak można dalej się spodziewać, losy obu bohaterek przeplatają się, by znaleźć finał w ujawnieniu prawdziwych morderców klanu Rin, która wymierzy im sprawiedliwość. Fabuła do odkrywczych nie należy, ale nie o to chodzi w tym wszystkim. Scenariusz jest dodatkiem do gameplayu i nigdy nie uchodził za wybitny (chociaż "dwójka" miała świetny tryb story).

Na pierwszy ogień idzie tryb opowieści, w którym wcielamy się w obie panie na przemian wykonując poszczególne misje podzielone na chaptery, w których możemy ustawiać rozmieszczenie przeciwników na danej planszy, jak i poziom trudności oznaczony trzema kunai ("Fatal Shadows" to najtrudniejsza część "Tenchu" - przy bossach trzeba się nieźle nagimnastykować). Większość zadań została urozmaicona np. odnajdywanie i ustawianie rzeźb, czy podążania skacząc po dachach za jednym z bad guy'ów.

Odnośnie miejscówek jakie przyjdzie nam zwiedzać, znajdują się m.in. wspomniana wcześniej spalona wioska Hagakure, jaskinie (najbardziej upierdliwy poziom ze wszystkich), czy posiadłość klanu Kuroya. Niestety lokacje są do bólu liniowe i dają mało możliwości. Zapomnijmy zatem o różnych ścieżkach prowadzących do celu. Bywa tak, że misja kończy się już po 10 minutach od rozpoczęcia, kiedy wykończymy wszystkich oponentów, prowadząc nas jak po sznurku.

Przejdźmy teraz do najważniejszej, esencjonalnej kwestii tej pozycji, czyli do samych animacji zabijania. Otóż tutaj zaimplementowano novum w serii: podwójne stealth kille. W praktyce działa to tak, iż za jednym zamachem (w tym wypadku wciśnięciem raz "kwadratu" na padzie) zabijasz dwóch osobników, obok siebie stojących. Reasumując stealth kille cieszą oko, są brutalne (wzbogacone o rentgenowskie ujęcia, ukazujące gdzie został zadany śmiertelny cios) i niezwykle efektowne. Po jakimś czasie denerwują nazwy wyświetlające się przy ich wykonywaniu. Jest to zupełnie niepotrzebny zabieg, mający się zgoła inaczej do kanji, które zbierało się za ciche zabójstwa we "Wrath Of Heaven". Zamiast wyżej wspomnianych japońskich znaków zdobywamy scrolle - wymieniane na określone zdolności np. dodatkowy kombos przy wykonywaniu ataku, lepsze widzenie, czy paraliżowanie wrogów. Papirusy przydają się również do odkrywania bonusów - jak dodatkowe stroje. Warto się nieco namęczyć by odkryć strój dla Ayame z "jedynki" i "dwójki".

Co do AI przeciwników - często zwyczajnie nie widzą oni ciał zabitych, bądź nie są w stanie nas zobaczyć z naprawdę bliskiej odległości. W odpowiednim momencie nie wszczynają nawet alarmu. Po nieudanym skoku z dachu, lub ataku z powietrza na oponenta - wróg może zabić nas stealth killem.

Kolejnym ważnym aspektem gameplayu są itemy, jakie mamy do dyspozycji (poprzedzające misję). Od tradycyjnie pojawiających się w serii kunai (w wersji japońskiej mamy shurikeny), kolczatek działających na ścigających nas, po zatruty ryż, tetsubishi (linka, na której można powiesić przeciwnika), zatrute kodachi (para krótkich ostrzy - broń Ayame), czy tak fantastyczne "zabawki" jak pieniek wskrzeszenia, niewidzialność i kamuflaż pozwalający przybrać postać dowolnego oponenta. Niektóre przedmioty są użyteczne, inne zaś mniej (np. fajerwerki, kolorowy ryż). Do moich i tym samym najbardziej przydatnych przedmiotów należy: dmuchawka, nageteppo (bobmba wydmuszkowa), zatruty ryż, oraz zbroja (obie bohaterki wyglądają w niej świetnie).

W grze irytują bugi. Wiem, że mój przypadek nie jest odosobniony w kwestii pewnego błędu pojawiającego się w niej. Otóż w jednej z misji Rin, mamy do zabicia dziesięciu przeciwników. Pomimo spełnienia tych wymogów, w podsumowaniu misji - licznik wskazywał, iż zabito dziewięciu. Oczywiście cała lokacja została przeze mnie przemierzona wzdłuż i wrzesz, by upewnić się, że wybito wszystkich co do nogi. Na szczęście restart gry rozwiązał problem.

W zmianach względem "Wrath Of Heaven", a recenzowaną pozycją powraca pływanie (niestety bez nurkowania) i przenoszenie ciał, czyli "nowości" wprowadzone już w "dwójce", a których nie wiedzieć czemu nie było w "trójce".

Po ukończeniu gry czekają na nas rzeczy do odblokowania, między innymi: wcześniej wspomniane stroje, walki z bossami na czas czy cutscenki.

Grafika prezentuje wysoki poziom. Wszystkie misje rozgrywają się w nocy, co nadaje klimatu, dzięki temu lokacje wyglądają też znacznie lepiej. Obie postacie bohaterek obfitują w liczne detale i są bardzo dobrze wykonane. Można rzec, że przyjemnie się na nie patrzy. Co rzuca się w oczy, to nieco rozmazane tekstury, oraz wszechobecny blur. Poza tymi mankamentami, gra wygląda nader przyzwoicie.

Muzyka nie jest tak genialna jak w poprzednich odsłonach (w których to za nią odpowiadał Noriyuki Asakura), lecz jest znośna. Na główny plan wysuwa się tutaj utwór tytułowy - "Kurenai No Hana", jedyny skomponowany przez Asakurę w całej grze. Reszta kawałków nie zapada zbytnio w pamięć. Drażni natomiast angielski voice acting. Dawno nie dane mi było usłyszeć tak źle zagranych dialogów. Postacie wypowiadają kwestie, w które same chyba nie wierzą. Na ratunek przychodzi opcja zmiany głosów na język japoński, którą uzyskujemy po skończeniu gry.

Dziw bierze, że seria nie doczekała pełnoprawnej kontynuacji na konsole obecnej generacji. Zamiast tego wychodziły nie do końca udane części np. na PSP, czy "Tenchu: Z" na Xbox'a 360. Nie zważając na sentencję "nadzieja matką głupich" z niecierpliwością oczekuję na horyzoncie nowej części tej kultowej skradanki.

Oceń bloga:
15

Ocena - recenzja gry Tenchu: Fatal Shadows

Atuty

  • Niezwykle efektowne ciche zabójstwa
  • Klimat feudalnej Japonii
  • Replay value

Wady

  • Brak Rikimaru
  • Liniowe, dające mało możliwości lokacje
  • Mało innowacji
Avatar Rin

Rin

"Tenchu" to seria, która zajmuje szczególne miejsce w moim sercu gracza. "Fatal Shadows" jest zdecydowanie ostatnim dobrym przedstawicielem cyklu.
Grałem na: PS2

Komentarze (15)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper