Where Winds Meet – recenzja gry. W końcu udana gra F2P?

Where Winds Meet – recenzja i opinia o grze [PS5]. W końcu udana gra F2P?

Dagmara PaniFrau | Dzisiaj, 22:00

Where Winds Meet to produkcja, która ma absolutnie wszystko – łącznie z kotami ubranymi oraz nagimi. A gdyby jeszcze ktoś wyjaśnił mi, jak się w to gra, byłoby perfekcyjnie. Zapraszam do recenzji tytułu.

Where Winds Meet przenosi nas do alternatywnej wersji Chin z X wieku, gdzie jako początkujący wojownik szukamy dla siebie miejsca w pogrążonym w chaosie świecie. To gra online, ale można ją przechodzić w pojedynkę – i w sumie tak zaczynamy. Przełączenie się na tryb multiplayer jest możliwe dopiero po pewnym czasie. Wówczas możemy współpracować z innymi wojownikami.

Dalsza część tekstu pod wideo

Where Winds Meet – zawartość i eksploracja

Where Winds Meet_1
resize icon

Podczas gry wykonujemy mnóstwo zadań głównych i pobocznych, spotykamy nietuzinkowe postacie i uczestniczymy w różnych – czasem całkiem zabawnych lub absurdalnych – aktywnościach. Zawartości w recenzowanym tytule jest bardzo, ale to bardzo dużo. Daje się to odczuć już od samego początku, gdy przystępujemy do tworzenia postaci. Kreator jest tak rozbudowany, że sama zabawa z suwakami i opcjami to zadanie na cały wieczór. Jeśli oczywiście ktoś lubi takie rzeczy (mnie jakoś średnio to bawi).

Produkcja wygląda na poważną, ale to chyba tylko pozory, bo pełno tu dobrego humoru. I tak na przykład jeśli gdzieś na początku rozgrywki wypijemy wodę, na której widnieje napis „nie pij”, przemienimy się na chwilę w psa. Na pewnym etapie naszego rozwoju możemy fruwać po świecie z użyciem chińskiego parasola (albo bez, jak kto woli) i wykonywać zadania i łamigłówki od Elegancko Ubranych Miau-Miau. Oczywiście nie brakuje tu też standardowo wyglądających mruczków, które możemy miąchać do woli.

Where Winds Meet oferuje gigantyczny teren do eksploracji ze zróżnicowanymi (i zazwyczaj okrutnie pięknymi) krajobrazami. Samo zwiedzanie poszczególnych regionów daje olbrzymią frajdę. A poza eksploracją sporo walczymy.

Kropka nienawiści?

Where Winds Meet_2
resize icon

Pojedynki są satysfakcjonujące i niezwykle widowiskowe. Postać co chwilę nabywa jakieś nowe umiejętności i ciosy specjalne, więc cały czas widzimy coś nowego. Mamy do dyspozycji trochę rodzajów broni. Oręż możemy ulepszać. Niestety, mówiąc szczerze, bardzo trudno to wszystko ogarnąć – żeby znaleźć w tej grze opcje modernizacji broni, trzeba się nieźle nagimnastykować. Ba, żeby znaleźć tu cokolwiek, potrzeba spędzić w menu dłuższą chwilę.

Może i na początku jest jakiś samouczek, który w dodatku trwa całkiem długo, ale twórcy nawet nie pisnęli tutaj o takich podstawowych elementach, jak wspomniane ulepszanie oręża. I niby mamy mnóstwo zakładek obładowanych opisami, ale te objaśnienia wydają się być... jakby po chińsku napisane.

Osoby, które grały w Where Winds Meet na parę miesięcy przed europejską premierą, narzekały na niezwykle nieintuicyjny i nieczytelny interfejs. Pod tym względem niestety niewiele się zmieniło – opcji, zakładek i mniejszych ekranów menu jest tu nadal tyle, że na początku pozostaje jedynie złapać się za głowę. Po prostu nie idzie się tu nie zgubić – zupełnie nie wiadomo, gdzie co jest i do czego służy. A dodatkowo co rusz pojawiają się kolejne zakładki z nowymi informacjami do przyswojenia, które gra zaznacza czerwonymi kropkami.

Wygląda nieźle

Where Winds Meet_4
resize icon

Jak na darmową produkcję, Where Winds Meet wygląda bardzo atrakcyjnie. Świat gry pełen jest pięknych i zróżnicowanych krajobrazów. Zwiedzamy malownicze przestrzenie z rozmaitą fauną i florą oraz gościmy w zaludnionych, tętniących życiem miejscach. Co ciekawe, zawartość dość rzadko się wczytuje – najdłużej trwa to oczywiście tuż po włączeniu gry, a później ekrany ładowania praktycznie odchodzą w zapomnienie.

Pod względem graficznym tytuł na pierwszy rzut oka przypominał mi Ghost of Tsushima. I nie chodzi wyłącznie o wspomnianą malowniczość krajobrazów. Charakterystyczne ujęcie kamery podczas jazdy konnej w intro, znajomo wyglądające trawy i krzewy – ba, nawet melodia, którą postać gra na flecie, brzmi podobnie do tego, czym zachwycał nas Jin Sakai.

Na szczęście na wymienionych elementach podobieństwa się kończą – a im dalej w trzcinę cukrową, tym więcej niespodzianek, także tych wizualnych. Najbardziej byłam zaskoczona wspomnianą widowiskowością walk. Pomijając spektakularne umiejętności postaci, twórcy Where Winds Meet doprawili walkę mnóstwem efektów specjalnych w postaci smug czy błysków. Zapewne dla niektórych osób wizualnych wrażeń będzie aż zanadto.

To, że recenzowany RPG wygląda nieźle, nie oznacza, że wszystko w aspekcie technicznym działa bez zarzutu. W wersji na PS5 odnotowałam odczuwalne spadki płynności rozgrywki. Dotyczyło to zarówno trybu single, jak i multi. Poza tym bardzo często tekstury wczytywały się z opóźnieniem. No i postać wtapiała się w otoczenie albo w NPC-ów. A poza tym raz bohater prowadził rozmowę z NPC-em, nie poruszając ustami. Do tej listy mogłabym dołączyć jeszcze parę innych kwestii.

Głosy i mikropłatności

Where Winds Meet_5
resize icon

Poza ładną grafiką na uwagę zasługuje ścieżka dźwiękowa. Muzyki naprawdę miło się słucha. Jeśli zaś chodzi o dialogi, to mamy do wyboru dubbing angielski i chiński. Polecam od razu ustawić ten drugi, bo angielski voice acting sprawuje się zaledwie poprawnie. Natomiast chińskie głosy brzmią po prostu świetnie (cokolwiek oni by tam nie mówili).

Kolejna rzecz warta wspomnienia to mikropłatności. Przed premierą mogliśmy przeczytać, że monetyzacja będzie dotyczyć wyłącznie elementów kosmetycznych. Niewielu wierzyło w te zapewnienia, ale można w gruncie rzeczy potwierdzić, że tak jest. No, prawie – z tego co kojarzę, to jednak płatnościami bywają też objęte pewne przedmioty, które wpływają na nasze postępy. Niemniej spokojnie można sobie poradzić i bez nich – a najważniejsze, że system mikropłatności nie jest nachalny.

Na koniec garść technicznych informacji. Where Winds Meet gramy wyłącznie online, co oznacza, że do uruchomienia RPG-a wymagane jest stałe połączenie z internetem – bez tego tytuł w ogóle się nie uruchomi. A jeśli ktoś zastanawia się, czy wydanie na PS5 nie woła przypadkiem o aktywną subskrypcję PS Plus, to spieszę z wyjaśnieniami: na szczęście do odpalenia gry nie jest potrzebny abonament Sony.

Where Winds Meet – czy warto zagrać?

Where Winds Meet ma wiele solidnych atutów. Piękny i spory świat, satysfakcjonująca walka, niebanalny humor i mruczki do miąchania to tylko niektóre z nich. Moim zdaniem warto wypróbować ten tytuł. W przypadku, gdy się wam nie spodoba, stracicie chyba jedynie trochę czasu na instalację (gra waży swoje). Nikt nikogo nie zmusza do płacenia za fryzurki – a może się okazać, że bycie wojownikiem – nawet i nieuczesanym – się wam spodoba. Wtedy zyskacie fascynującą rozrywkę na długie wieczory. 

Ocena - recenzja gry Where Winds Meet

Atuty

  • mnóstwo zawartości
  • ładna grafika
  • przepiękny i ogromny świat do eksplorowania
  • widowiskowa walka
  • absurdalny humor
  • elegancko Ubrane Miau-Miau (i inne kotki)
  • muzyka i chiński dubbing
  • free to play
  • mikropłatności są, ale nienachalne

Wady

  • nieczytelny i zagmatwany interfejs
  • samouczek i opisy niewiele wyjaśniają
  • problemy z wydajnością na PS5
  • liczne techniczne usterki

Where Winds Meet zachwyca grafiką, eksploracją i spektakularną walką. Zapewne dałabym jeszcze wyższą notę, gdyby gra działała nieco sprawniej na PS5.

Dagmara PaniFrau Strona autora
cropper