City hunter (2024)

City hunter (2024) - recenzja filmu [Netflix]. Na podstawie klasycznej mangi Hojo Tsukasy

Piotrek Kamiński | 26.04, 21:20

Strzelec wyborowy i notoryczny zboczeniec, Ryo Saeba, bierze udział w policyjnej akcji z bardzo niepożądanym finałem. Teraz będzie musiał dowiedzieć się kto i dlaczego jest za ten finał odpowiedzialny i przy okazji zostać ochroniarzem jednej miłej dla oka cosplayerki.

Adaptacje live action mang przeżywają ostatnio niezły renesans. Zwykle temat ten kojarzył się z niskobudżetowymi produkcjami z Kraju Kwitnącej Wiśni, chaotycznymi, niezrozumiałymi, jeśli nie zna się materiału źródłowego, z najwyżej niezłym CGI. Oczywiście i od tego standardu znajdą się chlubne wyjątki. Japoński "Death note" był całkiem w porządku, tak samo "Ruroni Kenshin", a ostatnimi czasy Netflix puścił u siebie kilka produkcji, które można śmiało określić mianem "solidnych".

Dalsza część tekstu pod wideo

Co wspólnego mają ze sobą dwa pierwsze tytuły? Dało się je nakręcić za relatywnie niewielkie pieniądze. W tym pierwszym dosłownie tylko shinigami Ryuk pożerał budżet, w drugim przede wszystkim chodziło o dobre pokazanie walk. "City hunter" również jest produkcją względnie twardo stąpającą po ziemi (jak widać na zdjęciu poniżej), więc sklejenie z niego sensownego filmu i utrzymanie budżetu w granicach przyzwoitości nie było aż tak wielkim problemem. Jak więc wyszło?

City hunter (2024) - recenzja filmu [Netflix]. Całkiem nieźle!

Twarde stąpanie po twarzy

Ryo Saeba (Ryohei Suzuki) jest wolnym strzelcem, najemnikiem działającym na ulicach Tokyo, pomagającym tym, którzy tej pomocy potrzebują i się do niego zgłoszą. Pewnego dnia dostaje wiadomość, że musi pomóc jednej dziewczynie, cosplayerce Kurumi (Yuuki Luna). Na akcję wybiera się z najlepszym przyjacielem, Makimurą (Masanobu Ando) I choć z początku wszystko idzie tak, jak powinno, w pewnym momencie zaczyna się robić gorąco. Dziewczyna, od której próbują uzyskać informacje, zaczyna dziwnie się zachowywać. Żyły wychodzą jej na twarz, robi się dziwacznie silna, potrafi wyskoczyć 10 metrów w powietrze. Chwilę później, zbieg okoliczności sprawia, że Ryo musi połączyć siły z siostrą Makimury, Kaori (Miasto Morita) i jednocześnie odkryć dlaczego ludzie nazywający swoich mocodawców "Unią" próbują dopaść Kurumi, nie dopuszczając przy okazji do realizacji tego planu.

Fabularnie film jest... Taki sobie. Nie czytałem nigdy papierowego oryginału, więc może dlatego nie do końca wszystko mnie wciągnęło, ale - jak już wspominałem - uważam, że film powinien stać twardo na własnych nogach, bez konieczności odnoszenia się do materiału źródłowego. Tymczasem "City hunter" cierpi z tego samego powodu, co wiele adaptacji mang. Mianowicie jest to ledwie wstęp do większej historii. Jako prolog spisuje się całkiem nieźle, z nawet całkiem zgrabnym zakończeniem, ale od samego początku rusza wątki, które nie mają nawet szansy zostać sensownie rozwiniętymi - nie w jednym filmie. Oczywiście nie jest to żaden problem, jeśli otrzymamy część drugą, ale w świecie filmów, a już zwłaszcza w świecie Netflixa, kontynuacja nigdy nie jest niczym pewnym - nie jak w przypadku ciągnącego się kilka lat, cotygodniowego komiksu.

City hunter (2024) - recenzja filmu [Netflix]. Świetny główny bohater

Buziak

Ostatecznie, fabuła "shiti hanta" jest po prostu niezła, odpowiednia do klimatu filmu, choć nie ma w niej absolutnie niczego wyjątkowego. Co innego bohaterowie, a zwłaszcza ten główny, Ryo. Mamy tu do czynienia z detektywem w starym stylu, jak z najlepszych klasyków noir. Czytaj: jest niezniszczalnym, nieomylnym madafaką, który potrafi strzelić w kierunku wroga przez całą salę tańczących, bawiących się ludzi i trafić co do centymetra w dokładnie to, co chce. A żeby nie był zbyt nudny, to jest też absolutnym perwersem, myślącym tylko o ładnych dziewczynach, lubiącym podglądać przebierające się cosplayerki i tego typu klimaty. Aż dziwne, że ani razu przez cały film nie dostał krwotoku z nosa na widok głębokiego dekoltu - byłoby to wybitnie japońskie. Nie wypada jednak narzekać, bo skoro on ma na co popatrzeć... To i widz ma na co popatrzeć, hue hue.

Reszta postaci nie jest aż tak ciekawa. Pomagająca Ryo siostra Makimury to taka tam zwykła dziewczyna, pełna werwy, ale i lęków, z którymi będzie musiało sobie poradzić przed napisami końcowymi. Kurumi jest... Ładna jest. I robi miau. Czego chcieć więcej? Natomiast czarne charaktery wyglądają dokładnie tak, jak powinni wyglądać antagoniści w adaptacji mangi - noszą dziwne ciuchy, są komicznie poważni i, niestety, ostatecznie raczej niezbyt zapadają w pamięć. Do poziomu najlepszych japońskich złoli sporo zabrakło. 

To jednak nie aż tak istotne, ponieważ "City hunter" w pierwszej kolejności jest po prostu zabawnym filmem, w którym widowiskowa akcja i niepoprawny humor zawsze mają pierwszeństwo przed sensem, logiką i podobnymi nudziarstwami. Żwawe sceny akcji podbija dodatkowo sympatyczna ścieżka dźwiękowa i gdyby cały film dał radę utrzymać klimat i tempo pierwszej połowy, to byłby absolutny hit. Niestety, im bliżej końca tym film staje się bardziej typowy, sztampowy. To wciąż absolutnie przyjemna rozrywka i bez mrugnięcia okiem mogę polecić seans wszystkim amatorom japońskiej wrażliwości estetycznej - grunt to nie nastawiać się na nie wiadomo co. Mam jedynie nadzieję, że doczekamy się kontynuacji, która należycie rozwinie wątki tu napoczęte, aby widz nie miał poczucia, że zmarnował czas i jeśli chce dowiedzieć się czegoś więcej, to lepiej niech szuka gdzie by tu przeczytać mangę. Mówiąc krótko: na wspólny wieczorek filmowy z drugą połówką będzie jak znalazł!

Atuty

  • Przezabawny główny bohater;
  • Zwariowane, ale również bardzo czytelne sceny akcji;
  • Muzyka wpada w ucho;
  • Jest potencjał na kontynuację albo kilka.

Wady

  • W drugiej połowie traci trochę tempo;
  • Część wątków zostawia sobie na kontynuację - więc lepiej aby faktycznie powstała;
  • CGI mogłoby być lepsze.

"City hunter" to bardzo wyraźnie adaptacja mangi - z wszystkimi tego zaletami i wadami. Wartka, zabawna akcja i wyrazisty główny bohater z jednej strony, a specyficzna, ledwie nadgryziona fabuła z drugiej. Jest to jednak na tyle sensownie sklejony pełen metraż, że spokojnie mogę polecić go fanom japońszczyzny.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper