Monarch: Dziedzictwo potworów (2023)

Monarch: Dziedzictwo potworów (2023) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. Serial aktorski o Godzilli?!

Piotrek Kamiński | 18.01, 20:45

W 2015 roku trójka młodych ludzi wyrusza w niebezpieczną podróż dookoła świata, aby odnaleźć zaginionego naukowca Monarch, Hiroshiego Randę, co nie podoba się samej korporacji. Pomaga im Lee Shaw, który przeszło pół wieku wcześniej był częścią oryginalnej ekipy odpowiedzialnej za badanie Tytanów - prekursora tytułowej organizacji. No i gdzieś tam czasami pojawia się też Godzilla.

W 2010 roku Legendary Pictures i Warner Bros dogadali się z Toho, uzyskując licencję na wyprodukowanie filmu o ikonicznej, atomowej gadzinie z Japonii - miał to być pierwszy amerykański film o Godzilli od pamiętnego niewypału z Matthew Broderickiem z 1998 roku. Widzowie byli raczej sceptycznie nastawieni do całego projektu, lecz kiedy cztery lata później Gareth Edwards dał radę nadać potworowi odpowiedni ton i majestatyczność, do kompletu przenosząc skalę opowieści na ulice miasta za sprawą postaci ludzkich granych przez Bryana Cranstona i Aarona Taylora-Johnsona, temat potworów nagle odżył. Pojawiła się koncepcja całego uniwersum potworów, z Godzillą i King Kongiem na czele. I choć nie są to w żaden sposób wybitne produkcje, to jednak ogląda się je na tyle dobrze, że temat wciąż jest ciągnięty, z najnowszym "Godzilla i Kong: Nowe imperium" zmierzającym na ekrany kin już za dwa miesiące. Punktem wspólnym wszystkich filmów jest tajemnicza organizacja Monarch i to właśnie na niej i jej historii skupia się dzisiejszy serial.

Dalsza część tekstu pod wideo

Hollywood nie potrafi słuchać głosów widzów, którzy od dawien dawna krzyczą na cały głos, że najsłabszym ogniwem każdego kolejnego filmu o Godzilli są nieciekawe postacie i wątki  ludzkie (chlubnym wyjątkiem jest tutaj niedawna "Godzilla minus one"). Od czasu do czasu dostajemy produkcję z mocną obsadą, która uświetnia materiał samą swoją obecnością, jednak zwykle wątki ludzi biegających między rozwalanymi przez potwory budynkami są nijakie, sztampowe i bite tą samą matrycą. A przecież wszystkie te amerykańskie filmy to przede wszystkim festiwale efektów wizualnych, każdorazowo sprzedawane obietnicą srogiej bitki w ostatnim akcie. To nie kameralna "Minus one", w której potwór jest niczym przerażająca, niepowstrzymana siła natury. Dlaczego więc nie skręcić mocniej w tę stronę, zrobić więcej z samymi potworami, skupić historię faktycznie na nich? Jasne, kosztowałoby to sporo pieniędzy, ale potencjalnie byłoby też wielkim sukcesem, gdyby zabrali się za to ludzie z głowami na karku. Jakby w odpowiedzi na te wołania, Chris Black i Matt Fraction zrobili... Serial o depresyjnych młodych dorosłych, z potworami przewijającymi się tu i tam w paru odcinkach. Fajnie.

Monarch: Dziedzictwo potworów (2023) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. Przeszłość łączy się z teraźniejszością 

Shaw, Miura i Randa

Fabuła serialu rozgrywa się po części w roku 2015 i w latach pięćdziesiątych. W tych bardziej dzisiejszych czasach naszymi bohaterami są May (Kiersey Clemons), zdolna hakerka uciekająca przed swoją przeszłością, Cate Randa (Anna Sawai), nauczycielka z USA, która przybywa do Japonii, aby zbadać tajemnicze okoliczności zaginięcia swojego ojca, Hiroshiego (Takehiro Hira) oraz Kentaro (Ren Watabe), młody artysta i również syn Hiroshiego, który do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że ma przyrodnią siostrę. Razem będą starali się odnaleźć niewiernego ojczulka, czym zwrócą na siebie uwagę Monarch. Nie dość więc, że trzeba im będzie szukać kolejnych tropów, to jeszcze czekają ich regularne ucieczki przed nieprzyjemnymi pracownikami korporacji i desperackie próby przetrwania, kiedy natkną się na końcu świata na któregoś z Tytanów (czemu nie mogą po prostu nazywać się Kaiju?!).

Druga nitka fabularna eksploruje przyjaźń wysłanego przez armię do opieki nad naukowcami badającymi Tytany Lee Shawa (Wyatt Russell) oraz jajogłowych Billa Randy (Anders Holm) i Keiko Miury (Mari Yamamoto). Zobaczymy jak powoli zaczynają dostrzegać w Godzilli i innych olbrzymach coś więcej, niż tylko potwory, jak teoretyzują skąd się one wzięły. Równolegle do ich pracy rząd zaczyna coraz śmielej narzucać naukowcom swoje decyzje, pojawiają się tarcia, w innych miejscach uczucia, a więcej niż raz naszych bohaterów spotka olbrzymi tragedia. Trzeba przyznać, że ta część serialu reprezentuje znacznie wyższy poziom od tego, co dzieje się w teraźniejszości. Nie tylko dlatego, że aktorzy świetnie czują swoje role i łączy ich niezaprzeczalna chemia, ale również ponieważ widzimy tu faktyczne zmiany, namacalny progres i ewolucję wydarzeń i stanu rzeczy oraz dowiadujemy się wiele o samym Monarch, czego nie da się powiedzieć o przygodzie irytujących, marudnych młodzików w 2015.

Monarch: Dziedzictwo potworów (2023) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. Kiedy wolisz kibicować potworom

Cate Randa

Początek serialu zapowiada się nawet ciekawie, z tajemnicami piętrzącymi się praktycznie z minuty na minutę, przebłyskami ataku Godzilli z filmu Edwardsa i generalną aurą niepewności, wiszącą nad całym serialem. Wielka zatem szkoda, że kolejne odcinki kompletnie ten potencjał marnują, skupiając się przede wszystkim na Cate, May i Kentaro, którzy najzwyczajniej w świecie nie są ciekawymi postaciami. Albo wieje od nich nudą (Kentaro) albo są mało sympatycznymi ludźmi z tajemnicami tak nijakimi, że kiedy w końcu dowiadujemy się, na czym dokładnie polegają ich problemy, nie towarzyszą temu żadne większe emocje. Najgorsze jest jednak to, że te dzisiejsze sceny dostają znacznie więcej czasu antenowego, niż rzeczywiście interesujące powroty do połowy ubiegłego wieku. Nie pomaga nawet Kurt Russell, grający tutaj starszą wersję postaci swojego syna (castingowy strzał w dychę), choć trzeba przyznać, że stara się jak może i nadrabia niedostatki scenariusza swoją potężną charyzmą.

Sam nie wiem, kto w serialu wydaje się być większym zagrożeniem - depczące bohaterom po piętach Monarch, z obecną kierowniczką, Natalią Verdugo (Mirelly Taylor) pragnącą schwytać dzieciaki i Shawa, zanim narobią jej niepotrzebnego smrodu i gówna, czy Tytany, które robią świetne wrażenie za każdym razem kiedy się pojawiają, ale właśnie nie pojawiają się zbyt często. Chyba jednak potwory, bo ze względu na swoje rozmiary i moce są rzeczywiście niebezpieczne i w każdej chwili mogą pozbawić naszych bohaterów życia (co nawet im się tu i tam udaje!). Trzeba również przyznać, że ktoś tu naprawdę nie szczędził grosza na budżet dla grafików komputerowych, bo wszystkie potwory, od lodowego Frost Varka, po majestatyczną Godzillę robią nieziemsko potężne wrażenie. Widz czuje w trakcie seansu, że te potwory rzeczywiście tam są, że to nie tylko plastikowa grafika naniesiona na obraz, a najprawdziwsze bestie. No i atomowy oddech Godzilli w niczym nie ustępuje wersji filmowej! Wielkie brawa. Widzisz, Marvel? Da się. I to przy znacznie niższym budżecie.

Ostatecznie jestem zły na "Monarch: Dziedzictwo potworów". To mógł być naprawdę świetny serial. Od czasu do czasu widzimy na ekranie jego przebłyski - w większości scen rozgrywających się w przeszłości albo kiedy bohaterowie walczą ze wszystkich sił o przetrwanie w starciach z Tytanami. Złym ludziom zabrakło wyrazistości, fabule treściwości, głównym bohaterom uroku. Tytany były fajne, jasne, ale przez dziesięć godzin było ich łącznie na ekranie może z kilkanaście minut. Jeśli jesteś prawdziwym fanem Monsterverse'u Legendary, znajdziesz tu całą masę ciekawostek, wyjaśnień i nowego lore, ale jeśli liczyłeś po prostu na dobry, samodzielny serial, istnieje spora szansa, że zawiedziesz się jak ja.

Atuty

  • Tytany robią wrażenie;
  • Sceny z przeszłości to ciekawa fabuła, postacie i emocje;
  • Wyatt i Kurt Russellowie;
  • Sceny, w których tytany polują na ludzi ociekają klimatem.

Wady

  • Spartolona warstwa emocjonalna fabuły;
  • W znacznej mierze nijakie zwroty akcji;
  • Antypatyczni bohaterowie z teraźniejszości;
  • Nijacy antagoniści z Monarc;
  • Środek ciągnie się niemiłosiernie.

"Monarch: Dziedzictwo potworów" popełnia największy możliwy grzech serialu akcji - ciągnie się niemiłosiernie, nie potrafiąc zbudować klimatu, który trzymałby uwagę i zainteresowanie widza. Tu i tam widać przebłyski tego, czym ten serial mógł być, lecz ostateczny produkt daleki jest od satysfakcjonującego.

5,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper