DiRT 4 - recenzja gry

DiRT 4 - recenzja gry

Roger Żochowski | 07.06.2017, 11:13

Mówi się, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Dirt 4 próbuje złapać na haczyk zarówno hardkorowych graczy jak i osoby, które w grach nie lubią się pocić. Czy taki rozkrok wpłynął na jakość produktu?

Po znakomitym Dirt Rally, które postawiło na klasyczne rajdy porzucając festyniarskie klimaty, miałem spore obawy co do Dirt 4. Niepotrzebnie. Deweloperzy od samego początku zapowiadali, że pomimo zaimplementowania do gry dwóch modelów jazdy - symulacyjnego i arcade'owego - punktem wyjścia dla nowej gry będzie Dirt Rally. Model jazdy „dla niedzielnego gracza” odpaliłem więc z recenzenckiego obowiązku. Jest łatwiej, to na pewno. Błędy obarczone są znacznie mniejszym ryzykiem, więcej operujemy gazem niż hamulcem, a samochód prowadzi się po prostu bez większego stresu. Nie będę pisał, że model ten świetnie sprawdzi się w przypadku osób szukających niewymagającej wysiłku zabawy, bo ja takiej w Dirt 4 nie szukałem. Jeździło mi się przyjemnie. Tylko i aż tyle. Po kilku rajdach wróciłem jednak do symulacji, która pokazuje pazur i jest jedynym słusznym wyborem jeśli chcecie czerpać z gry jak największą radochę. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Bo choć próg wejścia w symulację jest tym razem niższy i już w pierwszych wyścigach kariery można pokusić się o wygraną, to w wyższych klasach aut gra pokazuje nam gdzie jest nasze miejsce. Deweloper popracował nad lepszą kontrolą pojazdów za pomocą pada, dzięki czemu z Dirt 4 można czerpać pełnymi garściami nie tylko na kierownicy, co w przypadku poprzedniej części nie było takie oczywiste. Nad autem łatwiej jest teraz zapanować używając standardowego kontrolera, ale nie muszę przypominać, że to wciąż na kierownicy gra robi nam dobrze niczym Sasha Grey w czasach swojej świetności. Dodajmy, że w symulacyjnym trybie poprawiono między innymi aerodynamikę, zachowanie auta w powietrzu czy sposób prowadzenia na konkretnej nawierzchni. Siła hamowania i nacisk rozkładają się zupełnie inaczej na asfalcie i żwirze, co od razu wyczuwamy. Praca zawieszenia i waga pojazdów - palce lizać. Widać jak koła boksują, zakopują się w piachu, zostawiają wyraźne ślady. Bez włączonych asyst kontrola aut potrafi przyprawić o ból głowy. I paradoksalnie jest to bardzo przyjemne uczucie. 

O jedno drzewo za daleko

Fizyka została dopracowana niemalże do perfekcji co doskonale widać na trasach o zróżnicowanym nachyleniu i obfitych w hopki. Gdy pęknie nam opona w kole napędowym auto będzie zachowywać się zupełnie inaczej niż przy "zwykłym kapciu". Trzeba odpowiednio manewrować gazem by opona nie rozpadła się do końca, bo popylanie na stalówkach to już wyższa szkoła jazdy. Oczywiście jeśli zabierzemy na trasę zapasowe koła będziemy mogli zatrzymać samochodów i je zmienić. Jak padnie chłodnica uzupełnienie płynów pozwoli z kolei dojechać do mety odcinka bez większych uszkodzeń silnika (co może się okazać kluczowe w strefie serwisowej), ale z większą stratą sekundową. To są smaczki, ale każdy fan rajdów od razu je wychwyci. Granie symulacyjne ma też swoje korzyści. Im więcej "utrudniaczy" pokroju kontroli trakcji czy wspomagania hamowania wyłączymy, tym większa premia procentowa zostanie nam przyznana po wyścigach. Można też zmniejszyć liczbę restartów po nieudanych przejazdach, włączyć manualny start pozwalający opóźnić moment obrotowy czy w końcu ustawić kamerę tylko i wyłącznie z kokpitu. Wszystko po to, by jeszcze bardziej upodlić sobie rajdowy żywot i czerpać z tego radość.  

Co w trybach piszczy

DiRT Rally nie mógł pochwalić się zbyt dużą liczbą trybów, w czwóreczce jest już w tym aspekcie lepiej. Pierwsze co rzuca się w oczy to znakomite tutoriale przedstawiające nam tryby gry, zasady zabawy i prowadzące po menu jak za rączkę. Wszystko w pełnej polskiej wersji językowej, gdzie lektor miłym głosem wprowadza nas w realia rajdowego świata. W specjalnej akademii DiRT możemy z kolei pojeździć po ogromnym placu manewrowym składającym się w kilku mniejszych tras i różnych nawierzchni. Możemy sobie pohasać po placu niczym Tygrysek z Puchatku robiąc sajgon i zaliczając okoliczne drzewa lub przejść od razu do lekcji i zapoznać się z tutorialami o mniej lub bardziej zaawansowanych technikach jazdy. Część z tych lekcji to zwykłe tekstowe porady, część jest w formie filmów instruktażowych a w części możemy sami chwycić za kierownicę. 

Menu jest przejrzyste i szybko uświadamiamy sobie, co do zaoferowania ma Dirt 4. W trybie Przejażdżka dla odprężenia można wziąć udział w mini-gierkach i czasówkach, próbując przy okazji zdobyć jak najlepszy medal. Miła, ale raczej popierdółka. Gra swobodna, jak sama nazwa wskazuje, to tworzenie własnych mistrzostw i rajdów, które możemy zapisać dla potomnych. Poza klasycznymi rajdami będącymi najmocniejszą stroną gry, możemy tu wybrać mistrzostwa starszych pojazdów, których opanowanie to nie lada wyzwanie. Dorzucono też zawody rallycrossowe, gdzie trzeba poradzić sobie na trasie z trzema rywalami startując w eliminacjach, biegach półfinałowych i finałach. Całość domyka kategoria wyścigów landrush, gdzie do walki stajemy za kierownicą aut terenowych typu buggy ścigając się z siedmioma rywalami. Przyznam szczerze, że zarówno rallycross jak i landrush rajcują tylko przez chwilę i na dłuższą metę niczego mi nie urwały. Nie są bowiem tak rozbudowane jak być powinny, a zabawa szybko staje bardzo powtarzalna. O kilku trasach na krzyż w tych trybach nie wspominam. Szybko więc wróciłem do klasycznych rajdów i walki z czasem, w czym Dirt 4 zgodnie z oczekiwaniami bryluje.  

Główne danie to oczywiście kariera rajdowego kierowcy, w której startujemy we wszystkich klasach – zarówno rajdach, rallycross jak i landrush. Cała struktura nie jest odkrywcza. Uczestnicząc w kolejnych zawodach zdobywamy coraz to lepsze licencje kierowcy mogąc startować w bardziej wymagających i lepiej płatnych mistrzostwach. W karierze jeździć możemy autami przygotowanymi przez profesjonalne zespoły, barwy których reprezentujemy. Im lepiej nam idzie i im skuteczniej realizujemy stawiane przez zespół cele, tym silniejsze ekipy będą się po nas zgłaszać. A to zwiększy naturalnie nasz stan portfela. Alternatywą jest założenie własnego teamu (edytujemy nazwę, barwy, naklejki sponsorskie itd.) i odpowiednie nim zarzadzanie. Druga opcja daje znacznie więcej radochy, bo w końcu robimy na siebie i nie musimy oddawać kasy pazernemu pracodawcy, który doi nas koncertowo. Jest jednak haczyk - musimy płacić za wszelkie usterki, których nabawimy się na trasie z własnych funduszy. Jest ryzyko jest zabawa, ale jadąc swoim autem zastanowimy się 10 razy zanim lekkomyślnie zawiniemy się na drzewie budząc okoliczne dzięcioły. Mając swój zespół musimy też zadbać o personel. Podrzędny PRowiec nawijający makaron na uszy przyjdzie do nas za darmo i weźmie tyle, żeby starczyło na grochówkę, wódkę i zagrychę do pierwszego. Za lepszych trzeba już płacić więcej, a za samo dołączenie do naszego zespołu niektórych profesjonalistów wybulimy niczym za transfer Teveza do chińskiej ligi. Oczywiście im lepszy pracownik tym lepsze efekty. Dobry PRowiec przyciągnie mocniejszych sponsorów i wynegocjuje coś ekstra, a lepsi mechanicy znacznie szybciej poradzą sobie z usterkami w strefie serwisowej i lepiej przygotują auto do wyścigu. Kontrakty możemy podpisywać na określony czas a nawet negocjować gażę, więc warto czasami pobawić się w skąpca. W Wiedźminie zawsze doiłem naiwniaków ze złota, więc i w Dirt 4 nie miałem wyrzutów sumienia. Ważne są również punkty reputacji naszego kierowcy zdobywane podczas wyścigów - te pozwalają levelować rangę, a im wyższa ranga kierowcy tym większe korzyści. Lepszy sponsor nie będzie chciał przecież kupić reklamy na masce jakiegoś żółtodzioba z Gęsiej Wólki. Jeśli zadbamy o rozwój teamu zwiększmy też liczbę miejsc w garażu na nowe i używane auta. Z kolei dział badań i rozwoju umożliwi nam kupowanie lepszych części (klasa od A do D) w tym silnika, sprzęgła, hamulca, skrzyni biegów czy amortyzatorów.  

I tu dochodzimy do kolejnego fajnego patentu jakim jest giełda używanych samochodów - niczym w Gran Turismo oferta dynamicznie się zmienia, a kupując auto warto sprawdzić jego przebieg, zamontowane części czy liczbę krytycznych usterek. Aut w grze jest łącznie ponad 50, ale gdy doliczymy różne używane roczniki jest tego nieco więcej. Ważne, że każde ma swój charakter i prowadzi się inaczej. W rosterze znalazły się zarówno nowe pojazdy jak i historyczne klasyki. Auta podzielone zostały na różne kategorie a poza takimi klasami jak R2, R5, NR4 czy RX znajdziemy też wspomniane wcześniej pojazdy buggy czy terenówki. Niestety zabrakło kilku ikonicznych marek. Trafimy na auta takich producentów jak Audi, Opel, Ford, Renault, Seat, Peugeot, Mini-Cooper, MG, Fiat, Mitsubishi, Subaru czy Lancia, ale nie wiedzieć czemu nie pojeździmy Toyotą (Carlos Saintz i jego Corolla chlip chlip) czy Skodą. Dirt nie byłby oczywiście Dirtem, gdybyśmy nie mogli grzebać w parametrach aut. Zmiana ustawień hamulców, dyferencjału, sprężyn czy biegów wpływa wyraźnie na model jazdy. Możemy sobie stworzyć i zapisać kilka ustawień tuningu i zmieniać w zależności od warunków na trasie tuż przed rajdem. 

Obieżyświat

Niestety w porównaniu z konkurencyjnymi tytułami liczba państw, w których jeździmy jest trochę skromna, co biorąc pod uwagę brak licencji WRC i prawdziwych teamów jest rozczarowujące. Ścigamy się w Australii, Hiszpanii, USA, Szwecji i Walii. Mało, ale zróżnicowane nawierzchnie i unikalność kolejnych miejscówek sprawiają, że do każdego rajdu trzeba podejść inaczej. Śmiganie w Szwecji z kolcami na kołach po śniegu to zupełnie inna bajka niż brodzenie w błocie i zaliczanie kolejnych kałuż w Walii. Trasy są dobrze zaprojektowane nawet jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że są... proceduralnie generowane. Taki zabieg pozwala wydłużyć zabawę na wiele tygodni. Innymi słowy - zapomnijcie o uczeniu się zakrętów i całych odcinków na pamięć. Za każdym razem trasa może bowiem wyglądać nieco inaczej a my musimy się pilnować. I to jest przecież esencja rajdów. Emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Trzeba być cały czas skoncentrowanym i słuchać poleceń pilota opisującego trasę. Notabene w jego rolę wciela się Jacek Kopczyński, gość, który przemawia głosem Jaskra w Wiedźminie. Wiem jedno - ze słowem "nie tnij" rzucanym przy zakrętach powinien napisać balladę (obejrzyjcie gameplay).

Fanom masterowania tras proceduralnie generowane etapy mogą się nie spodobać, zwłaszcza gdy wspomną kilka kultowych oesów z poprzednich części, które znali na pamięć i mogli zaszpanować przy kolegach. Czas pokaże czy takie podejście do zabawy społeczność przyjmie z otwartymi ramionami czy będzie narzekać. Ale fakt, że do rąk własnych dostajemy prosty generator tras, gdzie określamy długość odcinka, porę dnia czy stopień skomplikowania zakrętów, pozwala na tworzenie setek oesów i dzielenie się nimi z innymi graczami. Szkoda jedynie, że z gry wyleciała trasa Pikes Peak, w której to wspinaliśmy się na wysokość 4301 m. n.p.m., ale tutaj winne jest Polyphony i Gran Turismo, które zdobyło na te zawody wyłączność.  

O ile oprawie dźwiękowej nie można nic zarzucić, bo silniki brzmią jak należy, grafika jest trochę nierówna. Auta wyglądają świetnie, model zniszczeń cieszy oko przy kolejnych dzwonach (karoseria pięknie się gniecie), a osadzający się na autach brud i kurz są niemalże fotorealistyczne. Jadąc z kamerą z kokpitu powiększający się pajączek pękającej szyby po dzwonie robi fajną robotę, a gdy odpadnie koło iskry skaczą aż miło. Z otoczeniem bywa już różnie. Dirt 4 jest na pewno ładniejszy od Dirt Rally, zwłaszcza jeśli rzucimy okiem na efekty świetle czy zmieniającą się nawierzchnie tras, na której zostają piękne ślady. Niestety otoczenie czasami pozostawia sporo do życzenia i z pewnością daleko mu do takich produkcji jak DriveClub czy ostatnia Forza. Swoje robią tu zapewne proceduralnie generowane trasy, które nigdy nie będą przecież tak piękne jak pieczołowicie przygotowany odcinek bez możliwości jego edycji. Ale heląąą- to jest gra rajdowa, w której głównym punktem programu są model jazdy i fizykaa nie widoki z pocztówki. A na tym polu Dirt 4 pozostawia konkurencję z ręką w nocniku po same łokcie i dopycha kolanem. Animacja zazwyczaj trzyma się 60 klatek i przyczepić można się jedynie do powtórek, gdzie mamy tylko 30fps lubiące na dodatek chrupnąć. 

Dla koneserów

Dirt 4 to też cała masa mniej lub bardziej ukrytych smaczków. Po solidnym dzwonie, który uniemożliwi nam dalszą jazdę, załączy się trzęsąca kamera z helikoptera, która pokaże niczym w relacji telewizyjnej naszą efektowną akrobację na powtórce. Będąc w strefie serwisowej warto sprawdzać jakie warunki będą panowały na trasie w trakcie przejazdu rywali. Może się okazać, że my jedziemy w słońcu a oni w siarczystym deszczu czy we mgle (mgła w Dirt 4 potrafi być naprawdę gęsta). A wtedy trzeba zaryzykować i dać z siebie więcej chcąc nadrobić cenne sekundy. Na trasie na poboczu możemy natknąć się na rozwalone auto rywala, który jechał przed nami, co dodaje do zabawy kolejny element nieprzewidywalności. Po uszkodzeniu reflektorów na odcinkach nocnych widoczność będzie bardzo ograniczona, więc jak tylko wjedziemy do strefy serwisowej należy pogonić mechaników, by naprawili usterkę. Jest też możliwość ręcznej kontroli sprzęgła czy jazd testowych przed kolejnymi odcinkami w celu zapoznania się z trasą, a jeśli zatrudnimy pilota o innej narodowości niż polska, będzie on mówił w swoim ojczystym języku. Praktycznie codziennie odkrywałem jakiś fajny bajer, bez którego gra mogłaby się obyć, ale to pokazuje ogromne przywiązanie dewelopera do szczegółów. Brakowało mi chyba tylko kibiców wbiegających przed maskę samochodu, ale jak będę chciał takich doznań odpalę sobie Carmagedon. 

Dirt 4 oferuje świetny tryb kariery i duże wyzwanie napędzane przez dopracowany model jazdy i równie dobrą fizykę. Brakuje trochę zawartości, bo państw jest mało, a część trybów dodano wyraźnie na siłę, ale proceduralnie generowane trasy pozwalają cieszyć się z jazdy długo po zakończeniu kariery i wprowadzają elementy losowości i ryzyka. Do tego dochodzą dzienne, tygodniowe i miesięcznie sieciowe wyzwania oraz rankingi (również multiplatformowe).  I choć nie wszystko zagrało jak w szwajcarskim zegarku, nie ma w tej chwili na rynku lepszej gry rajdowej. Rzekłem. 

 

Gra testowana na padzie i kierownicy Thrustmaster T300 Ferrari.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry DiRT 4

Atuty

  • Tryb kariery wciąga
  • Zakładanie własnego teamu
  • Dwa modele jazdy
  • Zróżnicowane trasy i nawierzchnie
  • Wyzwanie
  • Model zniszczeń i fizyka
  • Giełda używanych samochodów

Wady

  • Brak takich marek jak Toyota czy Skoda
  • Przydałaby się większa liczba państw
  • Dla amatorów WRC - brak licencji
  • Rallycross i Landrush dodane trochę na siłę

W tej chwili najlepsze rajdy na rynku i raczej nie ma szans na to, by w najbliższym czasie coś się w tej kwestii zmieniło. Obowiązkowy zakup dla amatorów tego sportu i fanów samochodówek z duszą.
Graliśmy na: PS4

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper