Bez litości 3. Ostatni rozdział (2023)

Bez litości 3. Ostatni rozdział (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. McCall na emeryturze

Piotrek Kamiński | 02.09.2023, 20:00

To już pięć lat od drugiej części trylogii (jak na razie) "Bez Litości". Denzel Washington za rok kończy siedemdziesiąt lat i choć wciąż świetnie się trzyma, zaczyna być po nim widać, że młodzieniaszkiem już nie jest. Widzą to również twórcy filmu, dlatego dzisiejsza propozycja, to produkcja z jednej strony wyraźnie "equalizerowa", z drugiej dużo spokojniejsza, wolniejsza. Czuć, że to już koniec.

Intryguje mnie ta obecna mania kręcenia filmów akcji z aktorami, którzy są już jedną nogą na emeryturze. Dopiero co pisałem o nowym filmie z Liamem Neesonem, Harrison Ford dał radę wcisnąć jeszcze jednego "Indianę Jonesa", Bruce Willis kręcił niskobudżetowe szmiry aż do momentu, w którym choroba uniemożliwiła mu dalsze występy przed kamerą, Stallone za moment wypuszcza nowych "Niezniszczalnych". Często jest tak, że filmowcy udają, że ich aktorzy tylko wyglądają jak rodzynki, ale wciąż potrafią biegać i tłuc się jakby byli w moim wieku albo młodsi. Między innymi z tego powodu bawił mnie "Rambo: Ostatnia Krew" (to naprawdę już cztery lata?!), a scena, w której Neeson przeskakuje siatkę w "Uprowadzonej 3" dosłownie stała się memem. Jeśli ktoś nie oglądał to przypominam, że ta króciutka scena zawiera 15 cięć, ponieważ gwiazda filmu tak naprawdę nie powinna już próbować wykonywać takich numerów. Fuqua i Wenk zdają się rozumieć, jak absurdalnie wygląda dziadek niszczący czterech młodych byczków w walce wręcz, więc starają się w jakimś stopniu uwiarygodnić nam sceny akcji w dzisiejszym filmie. Jak?

Dalsza część tekstu pod wideo

Nerw o poziomie bólu 2

Rzecz zaczyna się od nienazwanego starszego faceta, przyjeżdżającego z dzieckiem do prywatnej rezydencji. Straże nie żyją, zarówno przy bramie jak i na dziedzińcu. Podobny widok czeka ich w środku. To Robert McCall (Washington) zrobił rozróbę, po czym usiadł i stwierdził, że chce rozmawiać z szefem. Miał oczywiście ku temu dobry powód. Chwilę później sytuacja ulega zmianie, dzieje się kilka rzeczy i McCall zostaje na kilka miesięcy gościem człowieka imieniem Enzo (Remo Girone). Niewielka, włoska miejscowość Altamonte przypada mu do gustu i szybko zaczyna przeszkadzać mu, że zbiry z camorry niepokoją mieszkańców swoją obecnością. Owszem... poleje się krew.

W temacie akcji nie dzieje się tu jakoś bardzo dużo. Robert kręci się powoli po miasteczku, poznaje jego mieszkańców - sympatycznego policjanta Gio, sprzedawcę ryb Andreę, interesującą się nim kelnerkę, Aminah. Wszyscy po kolei są dla niego bardzo mili, więc kiedy młody gangster, imieniem Marco zaczyna im się naprzykrzać, ciężko mu stać bezczynnie obok. Próbuje jednak, przez co po otwierającej film scenie akcji następuje na oko jakaś godzina ciszy i spokoju - czasu na medytację i polubienie mieszkańców Altamonte.

Spotkanie po latach

Ostatecznie jednak musi dojść do eskalacji przemocy i w tych momentach McCall jest dokładnie takim hardkorem, jakiego się spodziewamy. Fuqua nie każe mu przesadnie dużo biegać - w końcu lata już nie te. Tym razem jego sprzymierzeńcem są cienie. W paru momentach Washington bawi się wręcz w Sama Fishera, wyłaniając się nagle z mroku i dusząc przeciwnika albo zadając mu precyzyjne ciosy nożem. Mało tego! Pod koniec dostajemy sympatycznie uchwyconą scenę, w której McCall pojawia się dosłownie znikąd za gangsterem, jakby urwał się z jakiegoś slashera - i nie jest to wcale porównanie od czapy, ponieważ sekundę później wykańcza delikwenta w brutalny, mocno nieprzyjemny sposób, przywodzący na myśl podobną scenę z pierwszego "Piątku Trzynastego". Tak więc akcji jest może niewiele, ale jak już coś się trafia, to za każdym razem jest widowiskowo jak diabli. Szkoda tylko, że antagonista nie ma fabularnie nic wspólnego z głównym bohaterem i ostatecznie wypada trochę blado. Nie ma mowy o emocjach, jak w takiej choćby części drugiej.

Sporo mówi się o spotkaniu po latach Dakoty Fanning i Denzela w dzisiejszym filmie i faktycznie dziewczyna ma w "Bez Litości 3" rolę do odegrania. Rzecz w tym, że jej agentka Collins to taki bardziej dodatek, ciekawostka wydłużająca czas seansu i wprowadzająca pierwiastek kobiecy. Nie chodzi nawet o to, że postać jest źle napisana (chociaż kilka razy sypie tekstami jakby faktycznie coś rozwikłała, gdzie w zasadzie cały czas korzysta jedynie z niemal gotowych odpowiedzi, podsuwanych przez McCalla). Większym problemem jest fakt, że gdyby kompletnie wyciąć ją z filmu, historia wciąż potoczyłaby się dokładnie tak samo. Nie wiem, czy jej pojawienie się w filmie, to jakaś próba pociągnięcia serii dalej, ale już bez Denzela, czy co. W każdym razie wyszło średnio.

"Bez litości 3. Ostatni rozdział" to film z jednej strony bardzo świadomy swojego dziedzictwa, starający się dać fanom to, czego oczekują, z drugiej z dużym szacunkiem podchodzący do postaci głównego bohatera i grającego go aktora, przez większość czasu bardziej melancholijny, niż pompujący adrenalinę, co dodatkowo podkreślają śliczne zdjęcia autorstwa Roberta Richardsona. Zastosowana przez niego zimna, stalowa wręcz paleta barw dobrze oddaje mroczny i niebezpieczny styl życia, do tej pory prowadzony przez McCalla. Żywe, ciepłe światło pojawia się tak naprawdę tylko wtedy, kiedy jest szczęśliwy w Altamonte. Z drugiej strony, nie uważam aby trzeba było tak długo ciągnąć ujęcia, w których samochody po prostu jadą z punktu a do punktu b (zakładam, że zostało mu tak, po kręceniu "Dawno temu... w Hollywood" Tarantino), lecz biorąc pod uwagę, że ten detal i wątek Fanning są moimi największymi problemami z filmem, można śmiało powiedzieć, że nie jest źle. Godne pożegnanie z serią.

Atuty

  • Dosadnie krwawy;
  • Piękne zdjęcia i klimatyczna muzyka;
  • Denzel sprawia, że nawet zupełnie ciche sceny ogląda się świetnie;
  • Udane zakończenie trylogii...

Wady

  • ...choć powiązane z pozostałymi częściami trochę na siłę;
  • Nijaki wątek agentki Collins;
  • Mało konkretny czarny charakter.

"Bez litości 3. Ostatni rozdział" jest bardzo innym filmem od pozostałych, ale dzięki Denzelowi wciąż dobrym i przy tym bezpardonowo brutalnym. Byłby nawet lepszy gdyby ściąć mu z 15 minut, ale i tak warto obejrzeć.

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper