The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom – recenzja i opinia o grze [Switch]. Więcej, trudniej, mocniej

Wojciech Gruszczyk | 11.05.2023, 14:00

Nintendo Switch osiągnął gigantyczny sukces, a motorem napędowym genialnej dyspozycji platformy były fantastyczne gry. Jedną z perełek w koronie urządzenia jest The Legend of Zelda: Breath of the Wild i po latach w końcu miałem okazję zapoznać się z pełnoprawną kontynuacją wielkiego hitu. Co oferuje, czym się wyróżnia i czy warto zagrać w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom? Przeczytajcie naszą recenzję.

Kontynuacja jednej z najważniejszych gier aktualnej generacji Nintendo... jak zmierzyć się z takim tytułem? Deweloperzy wpadli na naprawdę dobry pomysł, ponieważ z jednej strony nie odcięli się od swojego ogromnego hitu, ale z drugiej postanowili go znacząco rozbudować. The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom zostało stworzony na fundamentach gry, która sprzedała się w blisko 30 mln egzemplarzy i wyznaczyła drogę sukcesu hybrydowej platformy. Jest inaczej, ale tak samo. Jest więcej, ale podobnie. Jest trudno, ale nieziemsko satysfakcjonująco.

Dalsza część tekstu pod wideo

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom na każdym kroku czerpie garściami z Breath of the Wild

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom - recenzja - wielkie wrota

Pamiętacie pierwszy zwiastun The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom? Nintendo opublikowało enigmatyczną zajawkę, na której zobaczyliśmy Linka z Zeldą oraz tajemniczego stwora. Wspominam o tym materiale nie bez powodu, ponieważ film był rozkładany przez graczy na czynniki pierwsze, a w zasadzie... tak rozpoczyna się przygoda w nowej produkcji japońskiego producenta. W prostych słowach – główni bohaterowie budzą wielkie zło, co niesie ze sobą duże konsekwencje, ponieważ ukochani ponownie się rozdzielają, a protagonista uniwersum otrzymuje tajemniczy przedmiot, na podstawie którego Nintendo zbudowało całą produkcję.

Japończycy z jednej strony ponownie stawiają na bardzo tajemniczą opowieść, w której w zasadzie podczas głównego wątku nie otrzymujemy odpowiedzi na wiele kluczowych pytań. Zainteresowani muszą chłonąć przedstawiony świat, by poznać wszystkie sekrety, co jednak wymaga od gracza naprawdę sporo czasu – dużo w tym wypadku zależy od podejścia i umiejętności, ale ukończenie The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom zajmuje blisko 50-60 godzin rozgrywki... a podejrzewam, że duża część graczy spędzi w tym tytule znacznie więcej czasu, by poznać zakończenie. Wszystko za sprawą założeń gry oraz konstrukcji historii.

Szybki wstęp w recenzowanym The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom sprawi, że nie tylko będziecie zafascynowani rozgrywką, ale przede wszystkim historią, ponieważ początek nowej propozycji Nintendo zwiastuje mnóstwo świetnych wydarzeń. Gracze na starcie są karmieni około 2-godzinnym tutorialem, który pozwala nam rozprostować kości i przygotować się na nadciągające wydarzenia – nie musicie znać poprzedniej części, by dobrze bawić się w nowej opowieści, bo choć pod wieloma względami otrzymujemy tutaj „pełnoprawną kontynuację”, to jednak deweloperzy zbudowali grę w taki sposób, by jedna zachęcała do drugiej.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom - recenzja - na koniu

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom opiera się na założeniach The Legend of Zelda: Breath of the Wild, więc ponownie od początku rozgrywki szukamy Zeldy, a aby ją odnaleźć musimy pomóc okolicznym mieszkańcom. Link odwiedza wioski, gdzie dowiaduje się, że wydarzenia z początku przygody przyniosły konsekwencje w Hyrule i jeśli bohater chce poznać dodatkowe informacje na temat księżniczki, to musi zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Jeśli graliście w hit z 2017 roku to doskonale znacie ten schemat – mam jednak wrażenie, że deweloperzy tym razem w większym stopniu postawili na fabułę, ponieważ częściej miałem okazję rozmawiać z napotkanymi postaciami, a sami towarzysze wydają się ciekawsi.

Misje główne są związane z dużymi dungeonami oraz poważniejszymi pojedynkami – wszystko, by przygotować się na zbliżającą się walkę, ponieważ szybko okazuje się, że przedstawione wydarzenia już kiedyś miały miejsce. Lata temu grupa bohaterów odparła atak tajemniczego przeciwnika, więc teraz to Link musi zebrać młodych pomocników, by następnie móc korzystać z ich mocy i stanąć do ostatecznego boju.

To jednak nie jest takie proste. Opowieść z 2017 roku była wymagająca i długa, ale The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom podbija akcję oferując jeszcze trudniejsze... wydarzenia. Deweloperzy gdzieś w okolicy 35-40 godziny gry rzucają w stronę gracza krótkie polecenie i dosłownie mówią „baw się”. Chcąc popchnąć główny wątek musimy stanąć na głowie, by znaleźć rozwiązanie japońskiego rebusu i niestety takie niedopowiedzenia psują odbiór opowieści. Twórcy mówią zdecydowanie za mało, by przedstawić graczom opowieść i przez nieodpowiednie wytłumaczenie zadań fani mogą spędzić w grze nawet kilkanaście godzin w poszukiwaniu celu. To jest męczące i to właśnie z tego powodu bardzo różnorodna w odbiorze będzie produkcja oraz sam czas rozgrywki – ja dopiero po około 55 godzinach mogłem odetchnąć i szykować się na kolejne zadania poboczne. Twórcy na samym końcu potrafią z jednej strony pozytywnie zaskoczyć, jednak z drugiej pozostawiają poczucie, że opowieść została na siłę wydłużona o kilka godzin.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom również w przypadku samego budowania narracji korzysta ze schematów wypracowanych kilka lat temu, bo choć główny wątek jest ciekawy i może zainteresować, to jednak tak naprawdę dopiero zadania poboczne tłumaczą wszystkie konkrety. Japończycy ponownie w głównej opowieści zapewniają nam podstawy, a gracze zainteresowani lepszym poznaniem przygody muszą wgłębić się w poboczne questy – to dzięki nim poznacie szczegóły samego tytułu, a przestawione wydarzenia pozwalają tak naprawdę zrozumieć fabułę... twórcy właśnie w tym miejscu ukryli także informację na temat pewnej błyskotki, którą warto posiadać w swoim ekwipunku.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom stawia na kreatywność i kombinowanie

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom - recenzja - tworzenie lotni

Japończycy zapewnili znaną strukturę historii i w zasadzie podobnie wygląda sytuacja z podstawą rozgrywki, ponieważ The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom ponownie zapewnia znane atrakcje. Od początku Link może biegać z każdą znalezioną bronią, chętnie przebiera się w kupione fatałaszki, by poprawić swoją ochronę względem poszczególnych żywiołów, a w samej grze niezwykle ważne jest odpowiednie zarządzanie staminą, ponieważ to dzięki niej wykonujemy ataki, wspinamy się lub korzystamy z uroków lotni.

Recenzowany The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom nie jest jednak zwykłą kopią poprzedniej części, ponieważ na samym początku przygody Link uczy się czterech umiejętności, które są dosłownie game-changerem. Twórcy wykorzystali znane z The Legend of Zelda: Breath of the Wild podstawy, by ubarwić je przez nową rękawice głównego bohatera, który właśnie za jej pomocą może wpływać na otaczający świat, a zdolności przydają się w eksploracji, walce oraz podczas rozwiązywania zagadek.

Podstawową umiejętnością wykorzystywaną dosłownie na każdym kroku jest Ultrahand – za jej pomocą Link może łączyć ze sobą różne przedmioty. Przykładowo chwytając deskę z łatwością przymocujemy ją do innego kawałka drewna, by po chwili stworzyć wielką bazę lub most. Większość elementów ze świata swobodnie podnosimy, by łatwo obracać części w pionie i poziomie, a następnie łączyć z kolejnymi – to zapewnia nie tylko gigantyczną zabawę, ale Ultrahand jest niezwykle przydatny w przemierzaniu lokacji. W The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom od samego początku trzeba myśleć inaczej, bo właśnie za pomocą tej opcji możecie przykładowo stworzyć sobie przejście do pozornie niedostępnej lokacji lub usunąć ze swojej drogi przeszkodę – gra jak nigdy wcześniej zachęca do wielkiego kombinowania.

Fuse pozwala na przyklejanie do przykładowo miecza lub tarczy przedmiotów – początkowo nie sądziłem, że będzie to aż tak pomocne, jednak każda broń w produkcji Nintendo charakteryzuje się skromną wytrzymałością. Link może jednak zebrać różne szczątki z przeciwników lub gromadzić części znalezione w świecie, by wykorzystać je do ulepszenia broni rozbudowując atak oraz zarazem dbając o wytrzymałość. Świetnie Fuse sprawdza się także w przypadku łuku, ponieważ główny bohater może płynnie dorzucać różne surowce do strzał, by stworzyć przykładowo ogniste, elektryczne lub lodowe ataki, co bardzo dobrze wpływa na rozgrywkę.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom - recenzja - tworzenie samolotu

Siadając do gry miałem wrażenie, że Ascend będzie najmniej wykorzystywaną przeze mnie zdolnością, ale szybko okazało się, że to jedna z najważniejszych mocy – za jej pomocą możemy płynnie teleportować się przez sufit, by przykładowo wyskoczyć z jaskini, uciec przed goniącymi bohatera przeciwnikami lub skill okazuje się niezbędny, by wykonać wiele zagadek. Ascend przydaje się także w momencie, gdy musimy przedzierać się przez kolejne góry, bo mając odrobinę szczęścia, znajdujemy punkt zaczepienia i szybko transportujemy Linka do wybranego miejsca. Interesująco wypada także Recall, dzięki któremu odwracamy ruch przedmiotu – przykładowo odbijamy atak wroga lub możemy wdrapać się na spadający z nieba głaz, włączyć umiejętność i następnie otrzymujemy szybką podwózkę. Jest to zdolność, której opanowanie wymaga największej wprawy, ponieważ pozornie tylko w niektórych momentach możemy korzystać z Recall, ale sporo w tym wypadku zależy od doświadczenia gracza.

I w zasadzie trudno słowami opowiedzieć, jak bardzo te cztery zdolności wpływają na rozgrywkę, ale Nintendo na podstawie umiejętności zbudowało dosłownie cały gameplay z The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom. Teraz każda świątynia opiera się na łączeniu przedmiotów, wykorzystywaniu teleportacji, cofaniu działania urządzeń lub szukaniu „jak obejść system” – kilkukrotnie przekonałem się, że tak rozbudowane skille pozwalają nam w różny sposób zmierzyć się z logicznym wyzwaniem. Odwiedzanie tych miejscówek ponownie pozwala nam zwiększyć liczbę serduszek lub rozbudować staminę, a jednocześnie pojawia się opcja skorzystania z szybkiej podróży. W grze nie zabrakło także punktów nawigacyjnych, dzięki którym otrzymujemy podgląd na kolejne tereny.

Wspominając o samym świecie – The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom ponownie rozgrywa się w Hyrule, które jednak zostało w mniejszym lub większym stopniu zmienione. Wydarzenia z początku historii sprawiają, że znane zamczysko unosi się nad powierzchnią, a część terenów się zmienia. Nie liczcie jednak na zupełnie nową mapę... ale na zdecydowanie rozbudowaną – wszystko za sprawą wysp znajdujących się nad powierzchnią. Teraz Link ma okazję odwiedzać wiele wcześniej niedostępnych terenów, które tak naprawdę nie są łatwo dostępne. Gracz musi na początku wykombinować, jak trafić do latających lokacji, co nie jest łatwe. W zasadzie nawet spędzając w grze ponad 50 godzin miałem problem z dostaniem się na niektóre tereny. Istotną rolę w całej opowieści i produkcji odgrywają także podziemia, które są wprost gigantyczne – to w zasadzie drugie Hyrule, które odwiedzamy, by przebijać się przez mrok, walczyć z przeciwnikami i... rozwiązać kilka ważnych dla fabuły misji.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to ogromna gra na dziesiątki godzin

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom - recenzja - skok

Skala The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom zaskakuje na dosłownie każdym kroku, ponieważ już w przypadku poprzedniczki nie mogliśmy narzekać na brak ciekawych terenów do eksploracji, a teraz jest tego znacznie, znacznie i jeszcze raz (!) znacznie więcej. Na każdym kroku napotykamy na wrogie obozowiska, musimy zwracać uwagę na temperaturę, szukamy jedzenia lub próbujemy na chwilę odetchnąć gotując kolejne przysmaki – z jednej strony możecie pomyśleć, że „to już w zasadzie było” i trudno się z tym nie zgodzić, ale możliwości Linka zostały tak znacząco rozbudowane, a świat powiększony, że spędzicie w tej produkcji ponad 50 godzin i możecie nie poczuć zmęczenia... dla mnie jedynym problemem było nie do końca odpowiednie opisanie celów misji.

Kolejną z nowości jest rola Zonai – pokonując nowych przeciwników w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom otrzymujemy dostęp nie tylko do ich części, które możemy przykładowo przykleić do miecza, by zwiększyć atak, ale przede wszystkim zgarniamy surowce do tworzenia konstrukcji. Link może natrafić na przykładowo koła, lotnię, wentylator, rakietę, hydrant i za pomocą tych części tworzymy działające urządzenia. Wystarczy kilka sekund, by za pomocą Ultrahand stworzyć działający samolot lub jeżdżący samochód – niezbędne do pracy maszyn są baterię, więc trzeba zaopatrzyć się w akumulatory, ale to naprawdę działa. Przeciwnicy pozostawiają specjalny materiał, który możemy wymienić w Device Dispenser na losowe urządzenia – to właśnie w tym miejscu otrzymacie przykładowo ster pozwalający kontrolować stworzoną łódkę.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom - recenzja - kulki

Deweloperzy zapewniają graczowi narzędzia do kreatywnego działania i pod tym względem The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom wprost zachwyca. W produkcji tworzymy różnorodne narzędzia, by przykładowo za pomocą opracowanej kolejki przedostać się na drugą stronę latającej wyspy. Wielokrotnie podczas rozgrywki realizowałem lotnie, by latać pomiędzy lokacjami, często duże przestrzenie wodne pokonywałem za pomocą prowizorycznego statku i to sprawia ogrom frajdy, ponieważ tak naprawdę sporo zależy od tego, jak bardzo kreatywni jesteśmy i na jaki plan wpadniemy. Bardzo spodobało mi się również to, jak sam system jest prosty do opanowania – Japończycy stworzyli narzędzia, które nie tylko zachęcają do zabawy, ale mechanika uczy innego podejścia do gry. W wielu miejscach nie wystarczy po prostu „biegać”, bo gracz tym razem musi kombinować i myśleć.

W samej rozgrywce znaczącą rolę odgrywają jeszcze pomocnicy – Link realizując podstawowe zadania otrzymuje dostęp do partnerów, którzy nie tylko pomagają w walce, ale przykładowo służą pomocnym podmuchem w trakcie eksploracji terenu na lotni, pozwalają podświetlić ciemne miejsce przez specjalistyczny radar lub ułatwiają podpalenie i rozwalenie niektórych elementów otoczenia. Mechanika nie jest tak naprawdę rewolucyjna, jednak w bardzo dobry sposób rozbudowuje możliwości herosa, który od pewnego czasu otrzymuje naprawdę duże wsparcie.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom wygląda znajomo i ma spodziewane problemy

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom - recenzja - walka z Flux Constructorem

Znane podstawy są rozbudowane o szereg ciekawych dodatków, ale walka w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom zapewnia identyczne (pozytywne!) wrażenia jak w przypadku The Legend of Zelda: Breath of the Wild, ponieważ ponownie musimy zwracać uwagę na wielu przeciwników, łatwo wykorzystać błędy wrogów i znakomicie wchodzą wszystkie strzały, gdy skacząc na chwilę zwalniamy czas i mamy okazję, by dokładnie wycelować. Genialnie sprawdza się teraz rozbudowywanie broni, ponieważ system zachęca do eksploracji i zbierania nowych surowców lub nawet walki z potężniejszymi wrogami, by w przyszłości móc wykorzystać zebrane materiały do ulepszania sprzętu przed pojedynkami z bossami. Wspominając o badassach – Big N zadbało o kilka widowiskowych walk i podczas starć musimy wykorzystywać nie tylko posiadany sprzęt, ale za każdym razem niezbędne jest pamiętanie o partnerach, którzy w tym wypadku odgrywają znaczące role i mogą nam pomóc wykaraskać się z największych problemów.

W recenzowanym The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom ponownie fantastyczną przyjemność sprawia rozwiązywanie zagadek w kolejnych świątyniach – łamigłówki w moim odczuciu są nawet ciekawsze niż w przypadku poprzednika, ponieważ gracz ma większą swobodę w szukaniu rozwiązań. Deweloperzy od samego początku pozwalają nam bardzo swobodnie podchodzić do misji – Japończycy nie wymuszają pośpiechu, ale jednocześnie musimy zawsze pamiętać o zbieraniu jedzenia, ponieważ nawet w przypadku zwykłych starć możemy naciąć się na wroga, który posadzi Linka za pomocą jednego celnego strzału. Gra potrafi w niektórych momentach wymęczyć, ale wystarczy dobre opanowanie możliwości bohatera, by poradzić sobie z nawet największym zagrożeniem.

Posiadacze Nintendo Switchów nie mogą jednak liczyć, że The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom zaskoczy ich wybitną grafiką, ponieważ tytuł Nintendo wygląda jak produkcja z 2017 roku. Deweloperzy niby nie skupiali się na wersji przygotowanej dla poprzedniej generacji, ale nowe możliwości bohatera oraz skala świata sprawiły, że pozycja wygląda... znajomo. W samej przygodzie nie brakuje ładnych scen, świetnie ponownie prezentują się przerywniki filmowe, podczas kilku pojedynków wpadamy na widowiskowe miejscówki, a pozytywne wrażenia są podbudowane przez kapitalny soundtrack, ale trudno tutaj mówić o nowej jakości. Jestem również przekonany, że najnowsza opowieść Linka jest najlepszym potwierdzeniem, że Nintendo Switch potrzebuje już następcy – w kilku momentach konsola się mocniej krztusi. Gra jest następną, ekskluzywną propozycją w otwartym świecie, która na platformie Japończyków nie zapewnia stałych 30 klatek na sekundę.

Czy warto zagrać w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom?

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to gra, w której łatwo się zakochać. Fani uniwersum oraz The Legend of Zelda: Breath of the Wild będą z błogą przyjemnością odkrywać kolejne sekrety – choć obawiam się, że nawet najwięksi sympatycy mogą w 2-3 momentach odbić się od ściany i sięgnąć po poradniki. Gra zachwyca ogromnym światem, gigantyczną swobodą i wciągającymi walkami. Tytuł na swój szalony sposób zachęca do zabawy, ale jeśli odbiliście się od przygody z 2017 roku, to tutaj nie macie czego szukać. Nintendo nie zmieniło schematów, a tylko je rozbudowało – w konsekwencji przygoda zapewni największą przyjemność graczom, którzy już pewien czas temu ograli poprzednią część, a teraz mają świeżą głowę i chcą „więcej”.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to wzorowa kontynuacja The Legend of Zelda: Breath of the Wild, czyli wymagająca, długa i przeładowana zawartością gra, która w żadnym wypadku nie odcina się od korzeni, a nawet z wielkim zapałem czerpie z ich siły.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom.

Ocena - recenzja gry The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Atuty

  • Gigantyczny świat pełen sekretów i różnorodnych niespodzianek,
  • Długa, wymagająca i ciekawa opowieść, która zapewnia zabawę nawet na 50 godzin rozgrywki,
  • Nowe zdolności Linka to prawdziwy game-changer, ponieważ umiejętności wpływają na walkę, eksplorację i rozwiązywanie zagadek,
  • Tytuł zachęca do kombinowania i wyszukiwania ciekawych rozwiązań problemów,
  • Podstawy z Breath of the Wild nie zawodzą i ponownie oferują świetną zabawę,
  • Znakomite starcia z bossami, które pozwalają wykorzystywać możliwości partnerów,
  • Ogrom rozgrywki po zakończeniu głównego wątku.

Wady

  • Twórcy w kilku momentach nie zapewniają konkretnego wytłumaczenia celów misji, przez co niepotrzebnie wydłużają główny wątek,
  • Switch potrzebuje już następcy.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to piękna opowieść zbudowana na znanych fundamentach, które zostały rozbudowane o nowe mury. Gra na dziesiątki godzin, która pozwala odkrywać, kombinować, eksplorować i cieszyć się rozgrywką. Z jednej strony twórcy czerpią garściami z poprzednika, ale z drugiej zapewniają sporo nowości. Fani będą zachwyceni skalą produkcji.
Graliśmy na: NS

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper