Scrooge: Opowieść wigilijna (2022)

Scrooge: Opowieść wigilijna (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Animowana i musicalowa

Piotrek Kamiński | 23.12.2022, 21:00

Ebenezer Scrooge z piosenką na ustach, z głosem Luke'a Evansa, przebija się przez lekcję pokory, przygotowaną dlań przez duchy poprzednich, obecnych i przyszłych świąt. Towarzyszy mu też gruby, wesoły labrador. Bo czemu nie!

Uwielbiam "Opowieść wigilijną". Klasyk Charlesa Dickensa idealnie oddaje ducha świąt bożego narodzenia i nie wyobrażam sobie co roku nie obejrzeć którejś jego wersji w rodzinnym gronie. A jest z czego wybierać, ponieważ na przestrzeni lat powstały dosłownie dziesiątki adaptacji, tak kinowych, telewizyjnych, radiowych, jak i teatralnych tego ponadczasowego dzieła. Gdyby chcieć oglądać jedną wersję rocznie, to zapewne nie wystarczyłoby człowiekowi życia, aby je wszystkie zgłębić. Nie wszystkie są jedynie prostymi przeniesieniami materiału źródłowego na język kinematografii, jak wersja z Patrickiem Stewartem z 1999. Swoje animowane wersję zrobił Disney - najpierw z wujkiem Sknerusem (w oryginale nazywającym się zresztą Scrooge McDuck), a później z Jimem Carreyem, w pełnym CGI. Kilka lat temu FX zrobiło specyficzny, mroczny serial z Guyem Pearce'em jako Scrooge'em, a w 1970 ukochany przez widzów Albert Finney wystąpił w wersji musicalowej. To właśnie na tej ostatniej adaptacji opiera się najnowsza propozycja Netflixa.

Dalsza część tekstu pod wideo

Scrooge: Opowieść wigilijna (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Dobry wujek Scrooge 

Scrooge i duch minionych świąt

Historię Ebenezera Scrooge'a zna każdy. Wiadomo - stary, skąpy lichwiarz jest niemiły dla wszystkich wokół, ale po nocy, podczas której odwiedzają go cztery duchy, staje się jednym z najbardziej sympatycznych, uczynnych i świątecznych dziadziów w historii. Pod tym względem nowa wizja Netflixa nie różni się specjalnie od reszty. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Dwa z nich najbardziej rzuciły mi się w oczy i tak jak jeden z nich nie robi mi większej różnicy, tak drugi odrobinę zepsuł odbiór całego filmu. Ta pierwsza rzecz to fakt, że Scrooge ma teraz psa. Po co? Zapewne aby mógł być uroczy i zabawny, bo przecież stary dziadyga nie dałby rady uciągnąć w pojedynkę całego filmu. Przynajmniej nie w dzisiejszych czasach ciągłego bombardowania bodźcami, męczenia widza aby nie miał nawet za bardzo czasu odetchnąć. To powiedziawszy, pierwszy przyznam, że psiak jest całkiem uroczą, labradorową kluską i przypomina mi odrobinę mojego własnego psiaka, z którym musiałem się w tym roku pożegnać, więc gdzieś tam niech sobie będzie. W niczym nie pomaga, ale i nie przeszkadza.

Większy problem natomiast mam z jego panem, naszym głównym bohaterem. To już Disney zrobił z niego bardziej przekonującego gbura w swoich wersjach, a żeby było zabawniej, to właśnie ten tutejszy wygląda jak coś wyplutego przez ich animatorów, z tymi swoimi wielkimi, ekspresyjnymi oczętami (chociaż u dzisiejszego Disneya byłby też o niebo bardziej okrągły). Przez cały film nawet raz nie miałem wrażenia, że oglądam zepsutego człowieka. Od samego początku twórcy bardzo jasno dają do zrozumienia, że pan Ebenezer wcale taki zły nie jest. Jego oczy często wyraźnie pokazują smutek i żal, ciężko mu się patrzy na czyjąś krzywdę, a i jego bezduszność została mu zaszczepiona przez dawnego wspólnika, pana Marleya. Rozumiem chęć napisania głównego bohatera tak, aby widownia z nim sympatyzowała, ale naprawdę nie każdy główny bohater musi być z automatu pozytywną postacią. To tylko umniejsza zmianie, która niby zachodzi w nim na koniec historii.

Scrooge: Opowieść wigilijna (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Stare nowe piosenki 

Scrooge żałuje przeszłości

Animacja wykonana jest absolutnie poprawnie, z kilkoma robiącymi naprawdę mocne wrażenie projektami postaci. W szczególności duch Marleya wygląda jak wyciągnięty z jakiegoś lodowego piekła z tymi soplami lodu ostro zdobiącymi jego ubranie, niebieską poświatą wokół całej sylwetki i tymi wielkimi, pustymi, żółtymi oczami. Po drugiej stronie spektrum mamy natomiast ducha minionych świąt, graną przez Olivię Colman wesołą, ciepłą babeczkę zrobioną z... Topiącego się wosku. Sposób w jaki jej ciało przelewa się, płynie z miejsca w miejsce, z fałdy w fałdę aby przybrać nową postać robi dobre wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z ciepłym światłem ognia palącego się na wystającym z jej głowy koncie. Cała animacja jest bardzo sprężysta i kolorowa, co niekoniecznie zgrywa mi się z tonem opowieści - jak już mówiłem, bez kiepskiego żartu co 30 sekund dzisiaj film dla dzieci się nie obejdzie - ale to numery muzyczne są tymi momentami, w których twórców potrafi ponieść aż za bardzo.

Jak już wspominałem, dzisiejszy film jest adaptacją musicalu z 1970 roku. Nie przenosi jednak wszystkich zawartych w nim piosenek na nowy grunt, a nawet dodaje coś od siebie. Zdecydowanie najlepszym, co mogło się temu filmowi przydarzyć był duet Jessie Buckley i Luke Evans śpiewający niewyobrażalnie wręcz dojmujący utwór "Later never comes". Wszystko w tej scenie gra tak, jak powinno. Od animacji, przez wykorzystanie przestrzeni, głosy aktorów, na znaczeniu wyśpiewywanych słów kończąc. Jest to jednak szczyt, do którego żaden inny utwór nie ma już nawet startu. Nie zrozum mnie źle, to wciąż pięknie napisane utwory, ale ani wykonanie nie robi już takiego wrażenia, ani warstwa wizualna wokół. Zwłaszcza ta ostatnia potrafi w niektórych momentach filmu odlecieć w taki kosmos, że widza może wręcz zacząć boleć głowa. Wizualny przepych nieraz kłóci się z kameralnością opowiadanej historii. Przy "I like life" dosłownie można zapomnieć, że to wciąż "Opowieść wigilijna".

Być może większa część tego tekstu to moje większe i mniejsze narzekania, lecz pamiętajmy, że wciąż mamy do czynienia z ponadczasową historią, więc autorzy filmu musieliby się naprawdę postarać, aby zepsuć ją do poziomu nieoglądalności. "Scrooge: Opowieść wigilijna" jest w większości odtwórczym dziełem, miejscami zdającym się nie rozumieć materiału źródłowego, lecz wciąż całkiem dobrze się je ogląda. Jasne, można równie dobrze wybrać jedną z wielu ciekawszych adaptacji, ale i z tą da się spędzić miłe, rodzinne sto minut.

Atuty

  • Dobra obsada;
  • Ogólnie ładna animacja;
  • Kilka dobrych, chwytających za serce aranżacji;
  • To wciąż po prostu „Opowieść wigilijna”.

Wady

  • Miejscami wizualny przepych kłóci się z sednem historii;
  • Scrooge jest zbyt sympatyczną postacią od samego początku;
  • Nietrafione żarty i cała postać siostrzeńca.

"Scrooge: Opowieść wigilijna" to aż i tylko kolejna wersja klasyka Dickensa. Aktorzy dobrze radzą sobie z nowymi wersjami piosenek z 1970 roku, a animacja jest miła dla oka, ale gdzieś pomiędzy nimi ginie odrobinę duch całej tej historii. Mogło być lepiej, ale mogło być i gorzej.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper