Predator: Strefa zagrożenia (2025) - recenzja filmu [Disney]. Lekkie, choć krwawe, kino przygodowe

Predator: Strefa zagrożenia (2025) - recenzja filmu [Disney]. Lekkie, choć krwawe, kino przygodowe

Piotrek Kamiński | Dzisiaj, 20:06

Dek jest mały i słaby jak na Yautję, czy też Predatora. Chcąc udowodnić swoją wartość ojcu i klanowi, wyrusza na swoje pierwsze łowy, za cel obierając sobie uznawanego za niemożliwego do zabicia Kaliska.

Czy to się komuś podoba czy nie, marka "Predator" to teraz przede wszystkim akcja, przygoda... I flaki. Od oryginalnego filmu z Arnoldem minie już wkrótce 40 lat, a w międzyczasie powstało jeszcze osiem filmów, cała masa gier na praktycznie wszystkie platformy, od arcade, przez Commodore 64, Mega Drive'a, PC, a na PS4 i urządzeniach VR kończąc, komiksy, planszówki, zabawki i diabli wiedzą, co jeszcze. Nikt dzisiaj już nie boi się wielkiego paskudy z dredami i niemożliwie krzywym zgryzem, więc filmowcy przestali choćby próbować straszyć nim widza. Liczy się akcja, jatka, widowisko. Nowy film Dana Trachtenberga idzie jednak o krok dalej i wprowadza również bezpośrednio powiązany z tytułowym bohaterem... Humor. I nie wiem, czy jestem gotowy, by się z tym faktem pogodzić. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Disney to Disney, wiadomo ze swoich przyzwyczajeń nie zmieni. Miała być przerwa i przemyślenie strategii dotyczącej wersji live action klasyków po tym, jak "Królewna śnieżka" nie sprostała oczekiwaniom, więc niecałe pół roku po premierze tamtego filmu dostaliśmy informację o tym, że Scarlett Johansson najpewniej zagra mamę Goethel w nowej wersji "Zaplątanych". MCU miało zostać spowolnione, z większym naciskiem na jakość i szerszą historię, tymczasem wciąż dostajemy w żaden sensowny sposób nie powiązane ze sobą historyjki. "Gwiezdne wojny"? Się zobaczy, co nowego wysmarują. Każda duża firma jest więźniem swoich przyzwyczajeń. Ale, kurde no! Czy naprawdę potrzebowaliśmy żartującego Predatora i małego, uroczego potworka, z którego można zrobić pluszaka (i zarobić na nim chore pieniądze, ofkors)?! 

Predator: Strefa zagrożenia (2025) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Fabuła pisaną na kolanie

Dek
resize icon

Fabuła "Strefy zagrożenia" jest prosta jak budowa cepa, ale akurat do tego już nas styl Trachtenberga przyzwyczaił. Nasz Dek (Dimitrius Schuster-Kolamatangi), po krótkim wstępie na swojej rodzinnej planecie, ląduje na niegościnnej planecie, będącej domem dla potężnego Kaliska. Dosłownie wszystko tutaj próbuje go zamordować - od zwierząt, przez roślinność, na syntetykach Weyland-Yutani kończąc. Sam Dek nie ma tu zbyt wielkich szans. Na szczęście, jedną z pierwszych istot żywych, na jakie wpada na powierzchni planety jest znana ze zwiastuna... Górna połowa syntetyka imieniem Thia (Elle Fanning). Dolną poznamy później. Chcąc, nie chcąc, będą musieli nawiązać ze sobą współpracę - ona, jeśli chce wrócić do swoich, on, aby mieć szansę znaleźć i zabić Kaliska. 

Jeden banał i oczywistość goni tu drugi w tempie wyścigowym, lecz trudno nie oddać Trachtenbergowi i jego współscenarzyście, Patrickowi Aisonowi, że wszystkie te drobne detale, najmniejsze nawet sceny, ostatecznie stają się istotną częścią opowieści. Finał spina wszystko w jedną, całkiem satysfakcjonującą całość. W szczególności podoba mi się odniesienie do finału oryginalnego filmu z 1987 na temat starcia technologii z przyrodą. Powiedziałbym, że zostało zrealizowane lepiej, niż w poprzednim live-action Trachtenberga, "Pręt". I choć nie ma tu mowy o jakimkolwiek zaskoczeniu (chyba, że to będzie pierwszy film, jaki obejrzysz w całym swoim życiu), to scenariusz zrealizowany został na tyle żywo i kompetentnie, że ciężko mieć do niego o coś pretensje. Co nie znaczy, że się nie da... 

Predator: Strefa zagrożenia (2025) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Yautja z poczuciem humoru?!

Specyficzna para
resize icon

Moim największym problemem z filmem jest jego humor. Lubię pośmiać się na filmie, ba! Powiedziałbym wręcz, że najchętniej czas spędzam przy prawdziwie zabawnych komediach, ale tutaj te gagi pasują jak pięść do nosa. Z jednej strony mamy poważną opowieść o przynależności, rodzinie, honorze, krwawych łowach, a tu nagle pojawia się cukierkowo słodki, ale przy tym zabójczy mały potworek, niekompletne ciała w bardzo komiczny sposób rozprawiają się z nawet kilkoma przeciwnikami naraz, a sam Dek zaczyna w pewnym momencie rzucać najprawdziwszymi w świecie żartami. Nie ma ich jakoś bardzo dużo, ale już sam fakt, że ten wielki (jak na mnie, bo jak na Yautję to jest wręcz tyci), brzydki sukinkot, który niedawno przeciął w pół wielkie, kosmiczne zwierzę, teraz sadzi dowcipami, jakoś mi nie leży. Może, gdyby tego typu lekkich momentów było mniej, nie raziłyby one tak bardzo.

Na szczęście same sceny akcji, robią bardzo solidne wrażenie. Reżyser uparł się, aby znaleźć odpowiednio wielkiego, a przy tym bardzo gibkiego kaskadera, który będzie w stanie pokazać szybkość i siłę kosmity. Walki na miecze plazmowe są dynamiczne, kręcone na szerokich planach, bardzo czytelne. Kiedy Dek skacze, robi uniki i walczy zarówno z fauną, jak i florą planety, reżyser wespół z operatorem, Jeffem Cutterem, mogą pokazywać to wszystko na imponujących kadrach, nie musząc martwić się o realizm - sam kosmita to przede wszystkim strój i tylko twarz animowana jest komputerowo, więc zawsze wygląda dobrze. No, prawie zawsze. Jest jedna taka scena, bardzo wyraźnie odnosząca się do klasyki kina akcji, w której Dek wywołuje wielką eksplozję i odchodzi od niej nonszalancko w kierunku kamery. Oczywiście, już samo to jest niemądre z punktu widzenia fizyki, ale wiadomo - the rule of cool trumps logic. Gorzej natomiast, że całe to ujęcie straszy tak płasko zrobioną kompozycją, że aż oczy bolą. Nawet dwadzieścia lat temu sztuczność tego, co widzimy rzucałaby się w oczy.

Ostatecznie, "Predator: Strefa zagrożenia" jest... Solidnym filmem. I nic ponad to. Prosta fabuła płynie żwawo i ostatecznie dochodzi do swojego logicznego zakończenia, ale brakuje tu jakiegokolwiek napięcia, zastąpionego tanimi gagami, a cała historia jest boleśnie wręcz podstawowa. Czy to wystarczy, aby odnieść sukces? Finansowo sama siła marki powinna wystarczyć, ale jako samodzielne dzieło nie ma się tu czym zachwycać. 

Atuty

  • Ciekawy pomysł na Deka;
  • Urocza, choć przesadnie wesoła jak na swoje położenie Thia;
  • Większość scen akcji zrealizowana bardzo dobrze;
  • Gagi, choć niezbyt odpowiednie, są nawet zabawne.

Wady

  • Banalnie prosta fabuła, wręcz bardziej wstępny szkic;
  • Przewidywalny finał;
  • Kompletny brak napięcia;
  • Kilka bardzo dziwnych decyzji scenariuszowych;
  • Humor pasuje do "Predatora" jak dramaturgia do pornografii.

"Predator: Strefa zagrożenia" nie robi niczego jakoś bardzo źle, ale też niczym nie zachwyca. Zrobili z marki typowe kino popcornowe z masą gagów i przemocy. Nie jestem zachwycony, ale generalnie można obejrzeć.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper