Fabelmanowie (2022)

Fabelmanowie (2022) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Spielberg o sobie, intymnie

Piotrek Kamiński | 08.12.2022, 21:00

Sammy Fabelman zakochał się w kinie po obejrzeniu "Największego widowiska świata" na wielkim ekranie. Wkrótce po tym zaczął sam kręcić krótkie filmy swoją ośmiomilimetrową kamerą i choć nie była to lekka droga, to miłość ta przetrwała w nim do dziś. Sammy to nie kto inny, a sam reżyser filmu, Steven Spielberg.

Niełatwo jest nakręcić dobrą autobiografię (dobrą biografię zresztą też nie). Spojrzenie na swoje życie z odpowiedniej perspektywy, wycięcie tego co nudne i nieistotne. Można zabrać się za temat na poważnie, jak Fellini, Warhol, czy Allen, a można pojechać po bandzie i strzelić obraz pokroju "Weird: the Al Yankowic story" (puści to ktoś w końcu u nas?!). Już sam fakt, że ktoś bierze się za robienie filmu o sobie samym może być odbierany przez niektórych jako objaw pychy, choć akurat w przypadku jednego z największych obecnie żyjących reżyserów nie powinien to być problem. Biorąc pod uwagę jego ostatnie filmy można o tym lekko zapomnieć, lecz nie miejmy złudzeń, kariera Spielberga to więcej niż tylko kilka ostatnich średniaków. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Fabelmanowie (2022) - recenzja filmu [Monolith]. Początek przygody z filmami 

Sammy Fabelman kręci jeden ze swoich filmów

Kiedy poznajemy Sama Fabelmana, ma ledwie siedem lat (Mateo Zoryan). Stoi przed kinem ze swoimi rodzicami, Burtem (Paul Dano) i Mitzi (Michelle Williams). Za chwilę obejrzy pierwszy film w swoim życiu. I to nie byle jaki, o czym wspominałem już wcześniej. Scena z samochodem wjeżdżającym pod pociąg zrobiła na nim tak ogromne wrażenie, że nie potrafił przestać o niej myśleć. Rodzice myśleli, że to jego lękliwa natura daje o sobie znać. On jednak był przede wszystkim zafascynowany samą sceną, którą później odtworzył przy użyciu elektrycznej kolejki i kamery ojca. Od tej chwili zaczął kręcić wszystko - swoją rodzinę, świat dookoła. Robił też krótkie filmy z przyjaciółmi ze skautów. Sytuacja zmieniła się jednak, kiedy nagrał coś, czego nigdy nie chciał zobaczyć, a wkrótce po tym jego rodzina przeniosła się do Kalifornii...

Już ta pierwsza scena świetnie wykorzystuje czas i miejsce pokazując widzom kim są nasi bohaterowie. Mama jest ukierunkowaną na zabawę, na doznaniach artystką, skupioną na dziecku. Burt natomiast zaczyna tłumaczyć swojemu synowi w jaki sposób filmy oszukują nasze mózgi, tworząc z dwudziestu czterech obrazków na sekundę iluzję ruchu. I choć siedmioletni Sammy nie rozumie pewnie nawet połowy z tego, co jego genialny tata mu opowiada, to i tak słucha go z należytą uwagą, a sam film chłonie jak najszerzej otwartymi oczami, aby nic nie przegapić. W ciągu dosłownie kilku minut poznajemy najważniejsze elementy składowe tworzące dynamikę rodziny Fabelmanów. Nie byłem natomiast przesadnie zachwycony grą aktorską młodego Zoryana - zastanawiam się na ile Spielberg był ślepy na jego niedociągnięcia, bo po prostu widział samego siebie sprzed około siedemdziesięciu lat i dla jego oczu wszystko wyglądało doskonale, a na ile to jakiś celowy zabieg, którego nie potrafię prawidłowo odczytać. Bo pośredniej opcji jakoś nie widzę. Reszta obsady natomiast to po prostu majstersztyk.

Fabelmanowie (2022) - recenzja filmu [Monolith]. Doskonała gra aktorska i dialogi 

Burt, Mitzi i wujek Benny

Bezapelacyjnym MVP całego filmu jest Paul Dano jako głowa rodziny, Burt Fabelman. Dano gra go gdzieś na pograniczu niezrozumianego geniusza i faceta znajdującego się gdzieś w spektrum autyzmu, dodatkowo ze specyficznym stylem wypowiedzi. Niewykluczone, że obie te rzeczy naraz. Burt gra we własnej lidze, jeśli chodzi o moc umysłu, ale jest przy tym absolutnie oddanym, kochającym ojcem i mężem - pierwszym i największym fanem talentu swojej żony, wsparciem dla wszystkich swoich dzieci. Williams natomiast, jak to zwykle ona, jest eteryczna, może lekko nieobecna, wiecznie zamyślona. Później do kompletu dojdzie jej jeszcze cały szereg innych emocji i rzeczy do zagrania, a wszystkie one mają wyjaśnienie, jeden wspólny punkt, z którego wypływają. Istotną, choć relatywnie niewielką rolę w filmie odegrają również Seth Rogen jako wujek Benny, Judd Hirsch jako kolejny wujek, Boris oraz sam David Lynch, ale nie zdradzę w kogo się wciela i radzę też samemu nie sprawdzać. Wszyscy trzej będą mieli niebagatelny wpływ na artystyczny i emocjonalny rozwój głównego bohatera, którego w dalszej części filmu bardzo sprawnie i wielowymiarowo portretuje Gabriel LaBelle. Praktycznie cała dorosła obsada robi piorunująco dobrą robotę, w czym zasługa również świetnych dialogów, które Spielberg pisał do spółki z Tonym Kushnerem. Cały film jest niczym emocjonalna huśtawka, wielokrotnie zabierająca widza od nostalgicznego ciepła i niewinności młodych lat Sama do kompletnie łamiących duszę i chwytających za serce scen dramatycznych i z powrotem.

Nie jest to jednak produkcja idealna - szokujące, wiem. Niektóre sceny przemijają zdecydowanie zbyt szybko, jakby reżyser wrzucił je tam aby domalować jakiś, być może istotny, detal do swojego obrazu, ale nie miał już czasu aby należycie osadzić go w reszcie filmu (a całość i tak trwa już dobre dwie i pół godziny). Młodzi aktorzy nie zawsze wypadają tak naturalnie, jak można by sobie tego życzyć. Wątki sprawiają wrażenie urwanych, nawet jeśli zasadniczo spełniły już swoje zadanie, a scenografia jest tak do bólu zgodna z realiami tamtych lat, że sprawia wrażenie niemalże naturalnej, dokumentalnej, a w efekcie odrobinę nudnej i płaskiej, lecz to również celowy zabieg ze strony Stevena - to nie wizualia grają tu główną rolę, a ludzie. To powiedziawszy, znajdziemy w "Fabelmanach" kilka ujęć, które zostaną w pamięci widzów na dłużej, a być może i na stałe wpiszą się w kanon najmocniejszych emocjonalnie kadrów w historii, że wspomnę choćby o puszczaniu filmu na złożone dłonie, scenie z ciuchcią i tańcu mamy.

"Fabelmanowie" to może nie najlepszy film Spielberga (choć to akurat rzecz gustu - on sam nienawidzi swojego "Hooka", a dla mnie jest to jeden z najważniejszych filmów w moim życiu), ale zdecydowanie najbardziej prywatny i nacechowany żywymi, ludzkimi emocjami. Nie uświadczymy w nim zbyt wielu wybuchów, ani wyznaczających nowe standardy efektów specjalnych. Jest to po prostu film o ludziach. I o twórczości. O dorastaniu i potrzebie wyrażania siebie. Proste w założeniach, ale głębokie, prawdziwe kino. Serdecznie polecam.

Film będzie można oglądać w kinach od 30 grudnia. 

Atuty

  • Świetna obsada z doskonałą chemią;
  • Regularnie dostajemy ujęcia zapierające dech;
  • Mocne, chwytające za serce dialogi i muzyka Johna Williamsa;
  • Dobre tempo;
  • Świetnie odtworzone najstarsze filmy Spielberga;
  • Szczerze zabawny.

Wady

  • Młoda obsada nie zawsze daje radę;
  • Fabuła nie idzie do żadnego konkretnego końca i dla części widzów może wydawać się nudna;
  • Część scen mogłaby być dłuższa, a inna część krótsza.

"Fabelmanowie" to emocjonalna podróż młodego człowieka przez okres dorastania, w poszukiwaniu swojego artystycznego ja. Nieidealna, ale jedyna autobiografia Spielberga jaką mamy. Polecam. 

8,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper