Ród smoka (2022)

Ród smoka (2022) - recenzja, opinia o serialu [HBO]. Historia największego konfliktu ery Targaryenów

Piotrek Kamiński | 24.10.2022, 21:00

HBO postawiło przed sobą niemałe zadanie - zmyć niesmak pozostały po zakończeniu, które zaserwowali widzom pozbawieni ściągawek D. B. Weiss i David Benioff oraz opowiedzieć angażującą historię, której zakończenie i najważniejsze wydarzenia znane są od lat. I, psia mać, udało im się to!

Książka "Ogień i krew", na podstawie której powstała fabuła serialu, istnieje również w świecie "Pieśni lodu i ognia". Jej fikcyjnym autorem jest arcymaester Gyldayn, uczony z Cytadeli, który powziął sobie za cel spisanie historii rodu Targaryenów. W swoim opisie wydarzeń powołuje się na kilka źródeł, które w krytycznych momentach znajdowały się blisko tronu, jak na przykład Grzyb - błazen Rhaenyra, którego w serialu nie uświadczymy. Jak wiadomo, błaźni często są ignorowani przez wzgląd na charakter wykonywanej pracy, co robi z nich doskonałych szpiegów i źródło informacji. Niektóre ze spisanych przez Gyldayna historii nie zgadzają się ze sobą, czasami jasno mówiąc, że wydarzenia potoczyły się inaczej, niż w sprawozdaniu kogoś innego. Sprawia to, że pewne detale historii wciąż pozostawały tajemnicą i to właśnie tutaj scenarzyści HBO mogli błysnąć, pokazując jak to było naprawdę, angażując nawet tych zaznajomionych z papierowym oryginałem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ród smoka (2022) - recenzja serialu [HBO]. 20 lat w jeden sezon

Król Viserys z rodziną

Fabuła serialu nie zaczyna się tam, gdzie książka. Na szybko dowiadujemy się jak to się stało, że na tronie zasiadł król Viserys pierwszy, po czym akcja skacze dobrych kilka dekad do przodu. To tylko pierwszy z wielu tego typu przeskoków, które śmiało można nazwać największą bolączką serialu. Ponieważ czas po podboju, aż do tańca smoków był okresem relatywnie spokojnym, ale wydarzeniom trzeba było nadać odpowiedni kontekst, twórcy skaczą całe lata do przodu, nierzadko odcinek po odcinku. Rozumiem, że może to być odrobinę irytujące, kiedy czeka się tydzień na kolejny odcinek, lecz oglądając serial większymi transzami, znacznie łatwiej docenić zamysł twórców, dostrzec dlaczego dany okres jest ważny dla szerszej opowieści, nie denerwując się przy tym, że akcja znowu skacze do przodu po przysłowiowych pięciu minutach. Takie podejście do prowadzenia fabuły ma jednak i swoje minusy.

Kilka razy na przestrzeni całego sezonu wymieniona zostaje niemała część głównej obsady. Twórcom należą się niemałe brawa za dopasowanie starszych wersji aktorów tak, żeby widz natychmiast wiedział i już nawet podświadomie akceptował, że to ta sama postać. Milly Alcock była całkiem zjawiskową Rhaenyrą, ale zastępująca ją od szóstego odcinka Emma D'Arcy wygląda niemal dosłownie jak jej starsza wersja. Zarówno casting, jak i charakteryzacja zrobili świetną robotę. Jasne, szkoda trochę, że aktorzy tacy jak Ty Tennant wpadają dosłownie na jeden odcinek, człowiek zaczyna darzyć ich jakąś tam sympatią (albo nienawiścią), po czym znikają, ale finalnie progresja wypada bardzo naturalnie. To jest, jeśli możemy mówić o jakiejkolwiek progresji, bo taki na przykład Daemon Targaryen (MVP całego serialu, Matt Smith) przez 20 lat w trakcie których rozgrywa się główna fabuła sezonu wygląda jakby nie postarzał się choćby o rok. Podobnie Sir Criston Cole (Fabien Frankel), czy niemożliwie wręcz śliski, zagrany doskonale przez Rhysa Ifansa Sir Otto Hightower. Rozumiem, że im człowiek bardziej dojrzały, tym mniej widać upływ lat - przynajmniej do czasu - ale taki kompletny brak zaadresowania tematu przez twórców wybija nieco z klimatu i daje tylko fanom powód do drwin.

Ród smoka (2022) - recenzja serialu [HBO]. Serial oparty głównie na dialogach 

Książę Daemon Targaryen

"Ród smoka" jest produkcją znacznie prostszą, niż "Gra o tron". Właściwie cała historia toczy się wokół jednego, tytułowego rodu, bardzo rzadko przenosząc się z akcją gdzieś poza Królewską Przystań, czy Smoczą Skałę. Nieczęsto też dane nam jest oglądać widowiskowe sceny akcji. W pierwszym odcinku dostajemy całkiem widowiskowy - choć jak dla mnie zbyt chaotycznie zmontowany - turniej rycerski, bodajże w trzecim mocną scenę z robiącym robotę Daemonem i w finale bardzo krótką, ale pełną napięcia walkę z udziałem... A, nie będę wchodził w szczegóły. Prócz tych krótkich momentów czystej akcji mamy jednak do czynienia z serialem raczej przegadanym. Moim zdaniem jest to zaleta, ponieważ dialogi stoją na bardzo wysokim poziomie - wszyscy knują, kombinują, praktycznie w każdej konwersacji drugie tyle słów pozostaje niewypowiedziane i ciąży później nad postaciami i widzami. Widziałem jednak głosy ludzi nie potrafiących docenić cichego napięcia nieustannie towarzyszącego nam w ostatnich dwóch odcinkach. Ich zdaniem finał sezonu był nudny. Takim osobom polecam ponowny seans dwóch ostatnich sezonów "Gry o tron" - bez dwóch zdań akcji znajdą tam dużo. 

Scenariusz nie jest jednak idealny. Postacie potrafią zginąć w tle, jakby zabrało pomysłu na ich rozwój. Nawet z pozoru istotni gracze, jak Craghas Karmiciel Krabów (Daniel Scott-Smith) pojawiają się jedynie na chwilkę, aby zaraz zniknąć, czy tam zostać zamordowanymi. Część scen dałoby się również z powodzeniem wyciąć, bo nie służą niczemu przesadnie istotnemu i mają jedynie być cukierkiem, marchewką na sznurku przyciągającą widzów. Najbardziej oczywistym przykładem tego typu zapchajdziur są wszelkie sceny w burdelach - może poza jedną, faktycznie istotną - ale nie tylko. Viserys (bardzo dobry Paddy Constantine) przez dobrych kilka odcinków zapewnia Rhaenyrę, że to na pewno ona odziedziczy po nim tron. I po pierwszej, każda następna z tych scen służy jedynie pokazaniu, że Rhaenyra nie słucha, co się do niej mówi. Znakomita chemia między aktorami sprawia jednak, że nawet takie zbędne sceny ogląda się dobrze.

Wizualnie zazwyczaj jest bardzo dobrze, choć słyszałem, że jeśli oglądać niektóre sceny w świetle dnia i na kiepskiej jakości ekranie, to mania Miguela Sapochnika do chowania scen w (pół)mroku może być ciut irytująca. Faktem jest, że kolorystyka i oświetlenie serialu skręcają raczej w stronę szarości, cieni i naturalnego oświetlenia, miejscami tylko podbijanego światłem świec i pochodni, ale taki był zamysł i zazwyczaj tworzy to fenomenalny klimat. Jedynie dziwaczny niby-zmierzch, (albo może świt?) z bodaj siódmego odcinka nie robi pozytywnego wrażenia, bo cały świat robi się wtedy szary, płaski i zwyczajnie nudny, męczący dla oczu. Efekty wizualne, jak należało się spodziewać po produkcji o takim budżecie, robią dobre wrażenie. Zwłaszcza smoki, z których każdy wygląda wyjątkowo i odpowiednio majestatycznie.

Pierwszy sezon "Rodu smoka" zakończył się właśnie z przytupem. Przez dziesięć odcinków oglądaliśmy jak napięcie wewnątrz królewskiej rodziny rośnie, jak kolejne błędy tworzą zarzewie konfliktu, po którym ród smoka nigdy nie będzie już tak potężny jak dawniej. Dało się zapewne odchudzić nieco poszczególne odcinki i dopracować niektóre detale, jak choćby wiecznie młodych mężczyzn, ale to i tak świetnie skrojone otwarcie. Nie mogę się już doczekać czym zaskoczy nas zbliżający się taniec smoków.

Atuty

  • Świetnie utkana, przejrzyście zarysowana intryga;
  • W obsadzie właściwie nie ma słabszych ogniw;
  • Montaż równoległy dobrze podbija i tak bardzo mocny klimat;
  • Wielowymiarowe, niejednoznaczne postacie, które łatwo zrozumieć i łatwo nienawidzić;
  • Starsze wersje postaci zazwyczaj dobrane pierwszorzędnie;
  • Niejednokrotnie zaskoczy i zaznajomionych z książkami.

Wady

  • Pojedyncze nic niewnoszące sceny;
  • Część obsady zdaje się nie starzeć.

"Ród smoka" zachwyca swoim pierwszym, raczej cichym, skupionym na postaciach sezonem. Świetnie zagrany, pełen zdrad i wzruszeń prolog do straszliwej wojny domowej. Tak to się robi, Jeff.

9,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper