Nie martw się kochanie (2022)

Nie martw się kochanie (2022) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Alicja w krainie czarów 

Piotrek Kamiński | 24.09.2022, 20:00

Główna bohaterka ma w życiu jak w bajce - kochającego męża, piękny dom, masę przyjaciół, bogate życie seksualne. Oczywistym jest zatem, że zaczyna podejrzewać, że coś tu jest nie tak, bo przecież nie da się mieć w życiu aż tak pięknie.

Kiedy niedawno w internecie zaczęła kręcić się drama spowodowana faktem opuszczenia projektu przez Shia LaBeoufa, skoncentrowana głównie na rozpatrywaniu czy chłopak odszedł sam, czy został o to poproszony, tłum komentujących natychmiast zaczął wietrzyć spisek - to na pewno sztucznie pompowany konflikt, mający na celu zrobienie filmowi darmowego marketingu, bo Olivia Wilde na bank nakręciła gniota. Czytając wszystkie tego typu wypowiedzi twardo uważałem, że piszą je internetowe marudy, którym nic się nigdy nie podoba, a tak w ogóle to ziemia jest płaska. Później natomiast obejrzałem film...

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie martw się kochanie (2022) - recenzja filmu [WB]. Niezła koncepcja bez pomysłu na rozwinięcie 

Młodzi i szczęśliwi

Alice (Florence Pugh) jest typową, amerykańską żoną z lat pięćdziesiątych. Cały dzień na zmianę plotkuje z sąsiadkami, sprząta chałupę na błysk, gotuje, a pod wieczór czeka ze świeżo nalaną szklanką whiskey na swojego wspaniałego męża, Jacka (Harry Styles). Facet, tak jak wszyscy mężczyźni w ich miasteczku, pracuje dla "Projektu Wiktoria", firmy prowadzonej przez przebojowego wizjonera, Franka (Chris Pine). Ich praca jest ściśle tajna - nawet pracownicy poszczególnych wydziałów nie mogą ze sobą rozmawiać o tym co robią, o żonach już nawet nie wspominając. Lecz kiedy jedna z innych obywatelek miasta zaczyna wątpić w dobre intencje tutejszych władz, w głowie Alice zaczyna kiełkować ziarno niepewności.

Nie mogę napisać tu jakie filmy dokładnie parafrazuje "Nie martw się kochanie", bo byłoby właściwie jednoznaczne ze zdradzeniem zakończenia. Starczy powiedzieć, że scenariusz nie jest ani odkrywczy, ani świeży. Mało tego, kiedy wiemy już wszystko, kiedy karty leżą na stole, większość dotychczasowych tajemnic, zagadek i innych pytań bez odpowiedzi zwyczajnie się rozpada. Trzy osoby pisały ten film i jakimś cudem nie zauważyły, że wątki urywają się i nigdy nie wracają, że rzeczy dzieją się, a postacie podejmują decyzje i mówią różne rzeczy wbrew jakiejkolwiek logice. To film, który po drodze zasypuje widza pytaniami, wodzi go za nos, po czym strzela z plaskacza w twarz i zostawia. Praktycznie każdą bardziej zagadkową scenę można rozłożyć, przeanalizować i okaże się, że nie ma żadnego sensu. Przytoczę tylko jedną i to bez konkretów. Spadający samolot - skąd się tam wziął? Wiedząc to, co wiemy po obejrzeniu całego filmu, jego obecność w tamtym miejscu, w tamtym czasie, nie ma ABSOLUTNIE żadnego sensu. Ale dzięki niemu fabuła idzie do przodu, więc musi tam być.

Nie martw się kochanie (2022) - recenzja filmu [WB]. Stylistycznie piękny

Dobrze mu z oczu patrzy

Trzeba jednak przyznać, że czysto technicznie film jest całkiem miły dla oka. Pełno w nim pięknych obrazów, żywych barw i elegancko ubranych ludzi. Wyglądają wręcz aż plastikowo i zastanawiam się na ile był to zamiar twórców, a na ile tak po prostu wyszło, bo wypucowane auta i zadbane do granic możliwości domy wyglądają sztucznie dla przyzwyczajonego do widoku brudnych, zapuszczonych miast oka. Do kompletu Alice ma od czasu do czasu coś na wzór halucynacji. Oglądamy wtedy piękne, pełne harmonii i doskonałego zgrania sekwencje z baletnicami, których fragmenty zobaczyć można w zwiastunie, albo zmieniający się wokół bohaterki świat, z dosłownie przytłaczającymi ją ścianami domu, albo odbiciami w lustrach nie do końca pokrywającymi się z tym, co dzieje się przed nimi.

Praca kamery z początku sprawia raczej mało ciekawe wrażenie. Przeważają ujęcia typu lewo-prawo i tak do znudzenia, albo kamera upierdliwe kręci się wokół rozmawiających przez dobrych kilka minut, sprawiając, że aż zakręciło mi się w głowie, kiedy w końcu stanęła w miejscu. Później jednak obraz stabilizuje się, staje się bardziej, hmmm, klasyczny, a widz uzmysławia sobie, że był to celowy zabieg ze strony reżyserki, mający nadać początkowi filmu specyficzny klimat. Później atmosfera ta stopniowo zmieniana jest wraz ze ścieżką dźwiękową w coś bardziej niepokojącego. Klasyczne dzięki instrumentów zastępowane są stopniowo rytmicznym oddychaniem, sapaniem, jękami. Kojarzyła mi się odrobinę z tym, co Geoff Barrow i Ben Salisbury uzyskali w "Men", Alexa Garlanda i w połączeniu z ciekawymi zdjęciami sprawiała, że praktycznie do końca film oglądało się bardzo przyjemnie i z zaangażowaniem.

"Nie martw się kochanie" to w znacznej mierze film o poszukiwaniu prawdy, nawet za cenę własnej wygody. Florence Pugh jak zwykle błyszczy, w zasadzie natychmiast sprawiając, że widz sympatyzuje z jej postacią, nawet jeśli przygotowane przez scenarzystów dialogi wołają o pomstę do nieba. Tworzą ze Stylesem całkiem ciekawą parę. Chris Pine natomiast po raz kolejny udowadnia, że jest doskonałym materiałem na czarny charakter - potrzebny mu tylko lepszy scenariusz, bo tutaj brakuje mu właściwie tylko wąsa, którym mógłby kręcić i byłaby kreskówka live-action. Drugim istotnym tematem jest popularna w ostatnich latach toksyczna męskość, ale twórcy nie pokusili się o szersze spojrzenie na temat, pokazując, jak to często bywa, jedynie najbardziej podstawowe "faceci są be i uciskają kobiety". Gdyby jeszcze popracować nad scenariuszem, to mógł z tego wyjść naprawdę porządny, nawet jeśli głównie odtwórczy film. Niestety, ktoś się pospieszył, przez co połowa wydarzeń w filmie nie ma żadnego sensu, ważne pytania pozostają bez odpowiedzi, a bohaterowie mówią i zachowują się jakby napisał ich średnio rozgarnięty nastolatek.

Atuty

  • Świetnie nakręcony;
  • Florence Pugh i Chris Pine jak zawsze robią robotę;
  • Klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
  • Niezła chemia między Pugh, a Stylesem;
  • Przez większą część filmu intrygujący. 

Wady

  • Mizerne dialogi;
  • Zatrzęsienie dziur w fabule;
  • Długo się rozkręca... 
  • ...a na koniec kompletnie wykoleja.

Sztandarowy przykład potwierdzający, że nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz. Drugi film Olivii Wilde jest miły dla oka i ucha, ale jego scenariusz woła o pomstę do nieba, nie pozwalając należycie docenić całej reszty. Nie polecam.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper