Life is Strange: True Colors - recenzja gry. Refleksyjna opowieść musząca poradzić sobie z dziwnymi błędami

Life is Strange: True Colors - recenzja gry. Refleksyjna opowieść musząca poradzić sobie z dziwnymi błędami

Mateusz Wróbel | 10.09.2021, 16:44

Life is Strange: True Colors właśnie dzisiaj debiutuje na rynku. Jak wypadła trzecia, główna odsłona marki skupiającej się na opowiedzeniu emocjonalnych historii? Tego dowiecie się czytając poniższą recenzję.

Life is Strange było jedną z moich pierwszych przygodówek, w których główną rolę odgrywają dialogi i podejmowane przez nas wybory kształtujące dalszą część fabuły. Gatunek ten w przeszłości nigdy do mnie nie przemawiał i wydawał mi się po prostu nudny jak flaki z olejem. Jednakże, po zapoznaniu się z historią skupiającą się na Max i Chloe poczułem na własnej skórze, jak bardzo tego typu tytuły potrafią zmusić do refleksji - w pewnym momencie człowiek potrafi zapomnieć, że samej, czystej rozgrywki tutaj prawie w ogóle nie ma, a większość czasu spędzamy czytając dialogi i notatki porozmieszczane po kątach. Pierwszy LiS był majstersztykiem potrafiącym wywołać bolący smutek i nieopisaną radość, LiS 2 jakościowo - w moim odczuciu - mocno odstawał od "jedynki", a teraz przyszedł czas na kolejną pełnoprawną odsłonę marki. Jak Life is Strange: True Colors odnalazło się na tle poprzedniczek? Zapraszam do recenzji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kolejna emocjonalna przygoda nadchodzi!

Life is Strange: True Colors - recenzja gry. Refleksyjna opowieść musząca poradzić sobie z dziwnymi błędami

Recenzowana dzisiaj pozycja zabiera nas w podróż do fikcyjnego miasteczka Haven Springs. Już od stawienia pierwszego kroku w tym miejscu czuć powiew świeżości i czystości, a przyglądając się rozmaitym budowlom, aż chce się je jak najszybciej zwiedzić. Od pierwszej minuty zabawy tego samego zdania jest Alex, czyli główna bohaterka najnowszej produkcji od ekipy Deck Nine Games. Czarnowłosa dziewczyna po kilku latach postanawia odwiedzić swojego brata i spędzić z nim wiele przyjemnych chwil - począwszy od typowych, rodzinnych rozmów o przeszłości, poprzez pomoc w zrealizowaniu obecnych planów, a skończywszy na poznaniu jego nowej rodziny.

Początek rozgrywki skupia się na integracji z mieszkańcami Haven Springs. Tak naprawdę pierwszym głównym zadaniem Alex jest odnalezienie się w amerykańskim miasteczku i zdobycie zaufania wśród ludzi zamieszkujących tutejsze ulice. Scenarzyści skusili się na interesujący ruch, który bardzo mi się spodobał - postaci, czy to tych pobocznych, czy głównych, nie ma wielu, dzięki czemu dla większości z nich przygotowano odpowiednią ilość dialogów, które - w zależności od podjętych przez nas decyzji w trakcie rozmów - otwierają lub zamykają dane ścieżki.

Dodatkowo, rozwiązanie to przyczyniło się do tego, że Steph (fani serii powinni pamiętać, że występowała ona już w Life is Strange: Before the Storm), Ryan, Jed, Charlotte, Ethan, Duckie czy właśnie Gabe, to bohaterzy z krwi i kości posiadający odmienne, wyróżniające się na tle innych charaktery. Świetne je podkreślono i czuć podczas każdej konwersacji, czy rozmawiamy z totalnym bucem, duchem towarzystwa, czy też introwertykiem. Dzięki wspomnianym wyżej wyborom, bardzo mocno wpływamy na dalsze losy naszych znajomych i mogę śmiało powiedzieć, że pod tym względem udało się twórcom osiągnąć poziom pierwszego Life is Strange.

Life is Strange: True Colors to świetny tytuł dla fanów gatunku i nie tylko...

Life is Strange: True Colors - recenzja gry. Refleksyjna opowieść musząca poradzić sobie z dziwnymi błędami

Alex, przychodząc do nowego środowiska, ma poniekąd utrudnione życie, ponieważ została obdarzona nadnaturalnymi zdolnościami. Wydawać może się, że to ogromny plus ułatwiający codzienne funkcjonowanie, ale w praktyce nie wygląda to aż tak kolorowo, jak na papierze. Protagonistka potrafi "wkraść" się do mózgu innych osób, gdy Ci bardzo mocno się czymś przejmują lub/i są bardzo źli na kogoś - w skrócie, jeśli od kogoś bije pozytywna/zła aura w danym momencie, możemy poznać, dlaczego jest tak szczęśliwy/smutny wyciągając z jego głowy przydatne informacje. 

Z racji tego, iż główna bohaterka Life is Strange: True Colors jest osobą bardzo wrażliwą, a przynajmniej na początku gry, bo potem to my kształtujemy jej charakter, nie może ona patrzeć na krzywdę wyrządzaną innym osobom. Dlatego też jeśli bliska jej osoba czymś się przejmuje, ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę i również jest smutna. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak uciążliwe byłoby codzienne funkcjonowanie, gdybyście mogli podejrzeć u każdego swojego znajomego, co go obecnie dręczy. Przejść obojętnie obok problemu przyjaciela nie jest łatwo i właśnie z tym musi zmierzyć się Alex - zapanować nad swoimi umiejętnościami albo w sprytny sposób się od nich odciąć.

Fabuła gry jest nieliniowa i niemalże podczas każdej konwersacji podejmujemy wybór, który wpływa na dalszą część rozgrywki. W zależności od sytuacji, konsekwencje wskazanej decyzji mogą być mniejsze (wyłącznie inna ścieżka dialogowa) albo większe (śmierć danego bohatera, dodatkowe sceny itp.) - sytuacja wygląda identycznie, jak w przypadku innych tego typu tytułów, więc fani gatunku nie będą mieli powodów do narzekania. 

W pozytywnym odbiorze gry pomogła także klimatyczna, robiąca spore wrażenie oprawa wizualna. Jest ona wciąż kreskówkowa, więc wodotrysków nie ma co tutaj oczekiwać, ale nie oznacza to, iż zainteresowani nie mają na czym zawiesić oka przez całą zabawę. Krajobrazy, szczególnie te górskie, robią wrażenie, podobnie zresztą jak detale postaci - począwszy od noszonych przez nas ubrań, a skończywszy na projekcie samych buziek. Sporą robotę wykonali także animatorzy - ruchy warg, przewracanie oczami, zarumienienie się, gestykulowanie rękami, to wszystko zagrało tutaj idealnie. Śmiem twierdzić, że animacje twarzy w dużym stopniu przyczyniły się do tego, że przechodzenie kolejnych epizodów w Life is Strange: True Colors smakuje tak dobrze, jak kolejny odcinek najbardziej ulubionego serialu.

Nie obyło się bez paru wpadek

Life is Strange: True Colors - recenzja gry. Refleksyjna opowieść musząca poradzić sobie z dziwnymi błędami

Do tej pory wynosiłem Life is Strange: True Colors pod niebiosa, ale nie potrafię szczędzić pochwał - pod względem historii, postaci, klimatu, wyborów czy soundtracku, tytuł od Square Enix to prawie majstersztyk. Naprawdę mało zabrakło do ideału, jakim było pierwsze Life is Strange. Gdy jednak przejdziemy do sekwencji, gdy osobiście przejmujemy kontrolę nad Alex, zaczynają pojawiać się irytujące, czasami niezrozumiałe błędy.

Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to fakt, że w trakcie rozgrywki na PS5 (na PC problem ten prawdopodobnie nie występuje) często jesteśmy świadkami spadku płynności. Nie ma znaczenia, z którego trybu graficznego korzystamy (jeden pozwala uruchomić aplikację bez technologii śledzenia promieni, a drugi wręcz przeciwnie), zawsze podczas szybkiego obracania kamerą FPS-y zaczynają spadać. I nie z 60 na 58, ale grubo poniżej 50 - najgorzej wypadają sytuacje, podczas których w parze z przed chwilą wymienionym elementem dodamy bieganie. To trochę wybija z rytmu, szczególnie w produkcji, w której główną rolę odgrywają filmiki przerywnikowe. Mam nadzieję, że zostanie to naprawione w popremierowych patchach, bo problem nie powinien należeć do grupy tych najcięższych do rozwiązania.

Druga rzecz, która po pewnym czasie grania zaczęła mnie lekko irytować, to nieczęsto spotykane bezużyteczne przedmioty. Podczas zwiedzania przygotowanych przez artystów lokacji możemy czytać masę notatek czy brać udział w mini-zabawach, i o ile większość z nich poszerza wiedzę o miasteczku, jak i wypełniających go bohaterach, tak czasami zdarzy się "item", który jest po prostu zbędnym zapychaczem wydłużającym czas grania w Life is Strange: True Colors. A będąc już przy nim pragnę zaznaczyć, że poznanie samej fabuły, bez eksploracji i rozwiązywania opcjonalnych zadań pobocznych, trwa około 7-8 godzin. Jeśli zainteresujemy się znajdźkami i wszystkimi aktywnościami nieobowiązkowymi, licznik wydłuży się spokojnie do wartości 12-13.

Czy warto więc kupić Life is Strange: True Colors? Oczywiście, że tak! Fani gatunku będą wniebowzięci, a jeśli nie przepadacie za produkcjami, w której największy nacisk jest kładziony na dialogi i podejmowane przez nas wybory, przygoda Alex w Haven Springs może zmienić Wasze nastawienie o 180 stopni do tegoż gatunku. Nie warto martwić się również o brak polskiej lokalizacji, ponieważ rozmowy są na tyle proste, że każdy, kto miał jakąkolwiek styczność z rzeczonym językiem, spokojnie zrozumie wszystkie konwersacje. Pomogą w tym oczywiście dopracowane do granic możliwości animacje, często przekazujące zdecydowanie więcej, niż same słowa wymawiane przez bohaterów. Gdyby nie problemy z płynnością i innymi technicznymi, pomniejszymi błędami, nowe Life is Strange bardzo mocno zbliżyłoby się do fenomenu, jakim był pierwszy LiS.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Life is Strange: True Colors.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Life is Strange: True Colors

Atuty

  • Przepiękna historia i dobrze napisane dialogi
  • Bohaterzy z krwi i kości
  • Tętniące życiem miasto, którego tajemnice musimy rozwiązać osobiście
  • Animacje twarzy to mistrzostwo świata
  • Dodająca klimatu oprawa graficzna
  • Niesamowity soundtrack

Wady

  • Spore spadki płynności podczas szybkiego obracania kamerą
  • Niektóre elementy, z którymi możemy wejść w interakcję, są bezużyteczne i nie wprowadzają nic interesującego do fabuły
  • Dla osób nieprzepadających za eksploracją - krótki czas rozgrywki

Life is Strange: True Colors, po problemach z LiS 2, wróciło do korzeni marki i zaoferowało świetną historię, którzy wypełnili bardzo dobrze napisani bohaterzy. W połączeniu z dopracowanymi animacjami, gracze mogą poczuć się wręcz jak scenarzyści decydujący, co stanie się w kolejnych scenach.
Graliśmy na: PS5

Mateusz Wróbel Strona autora
Na pokładzie PPE od połowy 2019 roku. Wielki miłośnik gier wideo oraz Formuły 1, czasami zdarzy mu się sięgnąć również po jakiś serial. Uwielbia gry stawiające największy nacisk na emocjonalną, pełną zwrotów akcji fabułę i jest zdania, że Mass Effect to najlepsza trylogia, jaka kiedykolwiek powstała.
cropper