Recenzja: World of Final Fantasy (PS4)

Recenzja: World of Final Fantasy (PS4)

Paweł Musiolik | 04.11.2016, 18:56

Gdy po 27 godzinach skończyłem , czułem się, jakbym ledwo co wrócił z wycieczki, w trakcie której przypominano mi najlepsze momenty mojego dzieciństwa. Nigdy nie ukrywałem, że seria Final Fantasy ma w moim sercu specjalne miejsce, co często prowadziło do bolesnego obcowania ze średnio udanymi grami. Na szczęście trafia idealnie do takich osób jak ja i nie zawodzi.

27 godzin rozłożyłem faktycznie na 5 dni grania, więc łatwo policzyć, że dziennie spędzałem z mniej więcej pięć i pół godziny, co jak na moje standardy jest wynikiem nadzwyczaj udanym. Rzadko kiedy jestem w stanie poświęcić tyle czasu jednemu tylko tytułowi. Tutaj nie chciałem sobie robić przerw. Nawet o nich nie myślałem, bo.. gra mnie tak wciągnęła – tak, ten infantylny w swoim wyglądzie RPG, kierowany przede wszystkim do młodszych graczy. Przynajmniej według zapewnień Square. Prawda jest jednak inna. Najwięcej frajdy będą miały osoby dobijające do trzydziestki lub mający trójkę z przodu od pewnego czasu. World of Final Fantasy jest jednym wielki fanserwisem dla starszych fanów serii i to zrobionym w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Do tej pory wyrażenie "fanserwis" mogło kojarzyć się Wam z entą odsłoną serii Neptunia, w której zalewano nas małymi dziewczynkami w seksualnych pozach, co u większości normalnych osób budziło negatywne odczucia. Tutaj Square Enix odczarowuje pojęcie i pokazuje, jak stworzyć grę trafiającą do kogoś, kto nigdy w gry z serii Final Fantasy nie grał, a jednocześnie łechtać wyjadacza marki każdą sceną czy nawet zdaniem. Tak, tutaj są momenty, w których jedna tylko wypowiedź potrafi pełnić rolę odniesienia (praktycznie zawsze humorystycznego) do którejś odsłony Fajnala. Napisano to na tyle dobrze, że ja żarty czy nawiązania łapałem od razu, ale ktoś bez znajomości gier Squaresoft nie poczuje się nieswojo, zostając z poczuciem "w sumie z czegoś zażartowano, ale nie za bardzo mam pojęcie, o co chodziło". Cała gra została umiejętnie zbudowana w oparciu o tę myśl, za co po prostu chylę czoła. I wybaczcie, że nie podam Wam przykładów, ale… nie chcę psuć niespodzianki, bo oglądanie scenek czy czytanie dialogów z zaskoczenia jest najlepszych sposobem cieszenia się tym tytułem. No, może rzucę, że to, w jaki sposób połączono ze sobą zamek Figaro z FF VI, reaktor Mako i organizację ShinRa z FF VII, ucieczkę z więzienia (FF VIII) oraz postać Viviego z dziewiątki, jest majstersztykiem ze strony scenarzysty. Albo miasto zwane Nibelheim, będące faktycznie zbitym Midgar, slumsów miasta oraz góry Nibel, a wszystko to leży w okolicy zwanej Babil.

Wspominałem wcześniej, że gra kierowana miała być przede wszystkim do dzieci. I to jest prawda. Poziom trudności jest bardzo niski. Jesteśmy w stanie przejść praktycznie każdego bossa korzystając z podstawowych ataków, lecząc się od czasu do czasu odpowiednimi przedmiotami. Trochę mi to dokuczało przez większość gry, ale taka konwencja tego tytułu i zdawałem sobie sprawę, że jeśli chce się przyciągnąć młodszych graczy za pomocą stylu graficznego i cukierkowatości całej produkcji, nie można ich od razu odstraszyć zbyt wysokim poziomem trudności ani złożonością systemu gry. Przez to też tzw. stackowanie naszych bohaterów i złapanych Miraży nie jest zbytnio skomplikowane. Ale na pewno też ma to więcej głębi, niż można by oczekiwać po tak prostej grze.

Po pierwsze – jeśli chcemy złapać jakiegoś stworka, to trzeba spełnić odpowiedni warunek, a tych jest sporo. Nie wystarczy jak w Pokemonach obniżyć jego punktów zdrowia do minimalnego progu. Czasami musimy kogoś wyleczyć, czasami wrzucić mu określony negatywny (lub pozytywny) status. Może się zdarzyć, że szansa na skorzystanie z Prismarium (do tego łapiemy stwory) pojawi się, gdy skontrujemy atak wroga, zadamy mu krytyczne obrażenia lub podejdziemy do walki tylko z jedną postacią. W ten sposób gra zachęca do eksperymentowania z rozwojem naszych postaci, które, poza standardowym przyrostem statystyk po zdobyciu nowego poziomu, mogą także aktywować dodatkowe umiejętności za pomocą kryształów Miraży. A co z naszymi stworkami? Te dodatkowo rozwijają się za pomocą wykupowanych przy pomocy AP statystyk oraz umiejętności aktywnych lub pasywnych. Gdy wypełnimy jedno pole (podobne trochę do Sphere Grida z ), możemy odblokować kolejne i je rozwijać, by pasywne umiejętności wpływały na aktualnie wybrany rodzaj i rozmiar stwora. A możemy także go po prostu zamienić w innego stwora w ramach jednego gatunku. Trzeba jednak pamiętać, że może się zmienić jego rozmiar, bo ma wpływ na układanie tzw. stacka, czyli kupki, która walczy.

Stackowanie jest z proste w zrozumieniu – statystyki danej grupy się sumują, ale za to możemy walczyć tylko dwoma postaciami (wiecie, w kupie siła). W każdej chwili da się jednak rozbić wieżę postaci i za cenę osłabienia naszych zdolności, zyskać maksymalnie nawet sześć ruchów w danej turze. Odpowiednie skomponowanie drużyny ma także znaczenie, gdyż odpowiednio zestackowane umiejętności dadzą nam dostęp do ich mocniejszych wersji i tak na przykładzie magii będzie to po prostu jej stopniowanie z Fire na Fira lub Firaga.

Brzmi skomplikowanie? Tylko na papierze, uwierzcie. W grze to jest naprawdę proste w zrozumieniu i opanowaniu. Ba, nawet nie musicie z tym aż tak kombinować, bo to gra robiona dla młodszych, więc bez tego i tak dacie sobie radę. Trochę gorzej za to może być z fabułą. Jest naiwna, prosta do bólu i nawet to, że została skierowana do dzieciaków, nie jest w stanie mnie przekonać. No dobra, moooooże sama końcówka i twist, który scenarzysta nam serwuje, trochę zmienia moje zdanie na temat głównych bohaterów, ale nie mogę zapomnieć o tym, że przez 20 godzin musiałem się męczyć z fatalnym voice actingiem oraz tragicznie napisanymi postaciami i ich zachowaniem. Gdyby nie postaci z serii Final Fantasy, które tak naprawdę ratowały mnie od rzucenia kilku nie do końca miłych wyrazów w kierunku gry, to musiałbym się całościowo przejechać po tej warstwie. A tak – zostaje mi wskazanie palcem na Laynn, Reynn i Tamę, a potem zapakowanie ich do wora pokutnego i wypuszczenie w świat.

Tak naprawdę jedyne obawy przed premierą budził u mnie styl graficzny. Po prostu nie trawię chibi, styl jest przeze mnie prawie tak znienawidzony jak typowe anime. Ale na moje szczęście – byłem w stanie to wytrzymać. Nie, nie przekonałem się do niego, lecz humor wrzucony do gry i scenki sprawiły, że popatrzyłem na całość przychylniejszym okiem. Z niechęci wyciągała mnie także oprawa dźwiękowa, na którą składają się motywy z całej serii Final Fantasy remiksowane głównie przez Masashiego Hamauzu. Cenię go za muzykę do trylogii Lightning i uważam jego pracę za najlepszy element trzynastki wraz z jej kolejnymi kontynuacjami. Tutaj Hamauzu również się spisał. Są remiksy lepsze i gorsze, ale żaden nie schodzi do poziomu śmieszności, a nad wszystkim górują takie kąski jak Those Who Fight Further, The Decisive Battle, Don’t Be Afraid czy Battle on the Big Bridge (tak, dobrze wiecie, co obecność tego utworu oznacza). Muzyka komponowana specjalnie na potrzeby World of Final Fantasy się spisuje, ale brakuje jej po prostu jakiegoś pazura i kawałka, który jakoś wyjątkowo zapisałby mi się w pamięci.

Jeśli odejście w od systemu ATB sprawiło Wam przykrość, to tutaj poczujecie się jak w domu. Square nie tylko wykorzystało to, za co sporo ludzi kochało serię Final Fantasy (turowe ATB, zadania poboczne, minigry), ale umiejętnie to usprawniło. Walki możemy przyspieszać, oddano nam też opcję automatycznego atakowania przeciwników podczas grindu. Wybieramy sobie nawet, który z utworów muzycznych aktywujemy w trakcie walki. Nowości do staroci pasują bardzo dobrze. Rolę summonów pełnią tutaj zarówno Mistrzowie (czyli bohaterowie starszych odsłon serii), jak i największych rozmiarów Miraże, kierowanych niczym summony w Final Fantasy X. Jest też cały post game z dodatkowymi zadaniami, Interwencje, które są niczym innym jak dodatkowymi scenami kończonymi walkami, oraz Koloseum, gdzie walczymy z wybranymi drużynami wrogów (i możemy oczywiście łapać brakujące stworki). Więc tak –  jest co robić zarówno przed ukończeniem gry, jak i po.

Fani Final Fantasy nie powinni się nawet zastanawiać nad kupnem tej gry. Pozostali raczej nie poczują się wyalienowani czy odrzuceni fanserwisem. Sytuacja, w której obie przeciwstawne grupy docelowe wygrywają, zdarza się rzadko kiedy. A tutaj właśnie tak jest. I niech to będzie rekomendacją zamykającą recenzję.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry World of Final Fantasy

Atuty

  • Świetny fanserwis
  • Ścieżka dźwiękowa
  • Odpowiedni czas potrzebny na ukończenie
  • Mnóstwo dodatkowych rzeczy do roboty
  • Łapanie Miraży i ich rozwój

Wady

  • Trójka głównych bohaterów i ich głosy
  • Odrobinę za łatwa dla weterana serii

List miłosny wysłany do fanów serii Final Fantasy i gier Squaresoft. Oprócz tego to kawał dobrego, japońskiego RPG-a w klasycznym stylu i z unowocześnioną mechaniką. Dla wielbicieli gatunku gra warta polecenia, dla fanów Fajnali - must-have.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper