Recenzja: Borderlands: The Handsome Collection (PS4)

Recenzja: Borderlands: The Handsome Collection (PS4)

Jaszczomb | 05.04.2015, 09:00

Seria Borderlands, czyli co by było, gdyby Diablo zmieniło się w pierwszoosobowego shootera. Miliony broni, drzewka umiejętności, farmienie bossów dla legendarnego ekwipunku i expa oraz absurdalny humor – teraz w magicznym 1080p/60FPS. Nie zapoznać się z serią to grzech, tylko czy niedodający niczego w kwestii zawartości remaster jest wart Waszej uwagi?

Skłamałbym mówiąc, że Borderlands: Handsome Collection jest ubogie. W zestawie otrzymujemy w końcu Borderlands 2, Borderlands: The Pre-Sequel oraz jakieś 20 dodatków DLC (koło 50, jeśli rozdrabiamy się na przebrania itp.). Mamy więc dwie ogromne podstawki, sześć dodatków fabularnych i rozmaite areny z wyzwaniami, paczki zwiększające limit poziomu doświadczenia i mniejsze pierdółki - wszystko do omówienia w jednej recenzji. Z tego właśnie powodu podzieliłem tekst w taki sposób, by każdy znalazł interesujące go informacje – czym są gry, czy DLC dają radę oraz jak wypada sam remaster.

Dalsza część tekstu pod wideo

Borderlands 2

Pierwsze Bordery wydawały się demem technicznym dla dwójki. Dopiero sequel przyniósł porządną fabułę wraz z nieustannie nas gnojącym i przezabawnym Handsome Jackiem, kolejne miliony (lepiej) losowo generowanych broni, bardziej złożone drzewka umiejętności nowej czwórki postaci, masę wyzwań dotyczących każdego aspektu rozgrywki i możliwość rozpoczęcia gry od nowa tą samą postacią na wyższym poziomie trudności. Do tego sprzęt i bronie legendarne do zdobycia z bossów, zróżnicowani przeciwnicy, tony ołowiu wypluwane na sekundę ze zwariowanych giwer, nieustanne eksplozje oraz rewelacyjny pomysł na ochronę przed nagłą śmiercią i utrzymanie tego szaleńczego tempa rozgrywki – pozwalający dobić wroga po śmierci, by  wrócić do walki ficzer - Second Wind.

Tę zwycięską formułę połączenia shootera z action RPG-iem doprowadzono do perfekcji, porzucając kilka średnio udanych pomysłów jak kompas zamiast minimapy, poziomy korzystania z danego rodzaju broni czy umiejętności klasowe „oderwane” od strzelania. Weźmy takiego tanka – atakowanie przez kilkanaście sekund pięściami nie ma startu do chwilowego korzystania z dwóch broni naraz! Ostatecznie dostaliśmy sequel idealny z mocnym end-gamem. I pewnie – łatwo znaleźć zupełnie przesadzony sprzęt, który w połączeniu z umiejętnościami czynił naszą postać przesadnie mocną – ale dochodzenie do takiej konfiguracji to część tamtejszej zabawy. A całą tę frajdę potęgowała poprawiona w działaniu kooperacja do czterech osób naraz.

Borderlands 2 – dodatki DLC

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się nad kupnem jakiegokolwiek DLC, duża szansa, że Wasze myśli krążyły wokół Tiny Tina's Assault on Dragon Keep. Jedna z najciekawszych postaci z podstawki dostała własny dodatek, który przenosi nas w klimaty fantasy RPG-a "na książkach”, coś w rodzaju Dungeons & Dragons. Wymyślane przez Tinę na poczekaniu wydarzenia rozbrajają, doszukać się można parodii największych role playów, a całość starcza na dobre kilkanaście godzin. Walki ze smokami, zupełnie nowi przeciwnicy (którzy nie sprawiają wrażenia reskinów znanych już jednostek), skrzynie z dwudziestościennymi kośćmi losującymi loot – najbogatszy, najzabawniejszy i przy okazji zaskakująco ciężki emocjonalnie (radzenie sobie ze śmiercią) dodatek wart każdych pieniędzy. A to tylko jedno z czterech fabularnych DLC!

Reszta również daje radę. Przygoda ze zdradliwą Scarlett przewodzącą piratom, safari Sir Hammerlocka i zawody Mr. Togue’a są bogate, zróżnicowane i świetnie wpisują się gry, dodając przy okazji nowe pojazdy, bronie i NPC-ów tak groteskowych, że ciągną nawet te gorzej przemyślane minihistorie. Oprócz większych dodatków, jest jeszcze masa przebrań dla bohaterów, dwie grywalne postaci (polegająca na przyzywanym robocie i niezbyt celnym strzelaniu Gaige oraz koszący wszystkich siekiero-piłą piroman Krieg) oraz pięć większych lokacji z kilkoma misjami i bossem, po pokonaniu którego dostajemy jego głowę-maskę.

Ostatnimi i zarazem najbardziej liczącymi się rozszerzeniami są dwa pakiety Vault Hunter Packs. Po co w kółko przechodzić grę tą samą postacią, kiedy już osiągniemy limit 50. poziomu? Każda paczka zwiększa to ograniczenie o 11 nowych levelów. Kiedy zaś wbijemy już finalny 72. poziom, zaczyna się prawdziwa zabawa z systemem Overpower. Po jego odblokowaniu, ten nie zwiększa naszego poziomu, lecz potworów wokół i wypadających broni. Dzięki temu tak naprawdę nigdy nie jesteśmy zbyt silni i możemy kontrolować stopień trudności. Szkoda tylko, że im dalej w las, tym bardziej mamy wrażenie, że przeciwnicy zamieniają się w coraz pojemniejsze gąbki na naboje.

Borderlands: The Pre-Sequel

Niesłusznie znienawidzone przez sporą część fanów serii, Borderlands: The Pre-Sequel nie jest grą złą, aczkolwiek nie można traktować tego tytułu jako pełnoprawnej kontynuacji. Graficznie utrzymywało poziom poprzedniczki, a biorąc pod uwagę wydanie gry wyłącznie na konsole ubiegłej generacji, gdy PS4 świętowało swoje pierwsze urodziny – cóż, można było wydać to jako rozszerzenie, obszerne, samodzielne DLC. Ale nie jako dużą produkcję w cenie pudełkowych nowości.

Poznajemy tu historię Handsome Jacka, kiedy był jeszcze zwykłym szeregowym pracownikiem Hyperionu. Cała akcja dzieje się na powierzchni księżyca Pandory – Elpis, gdzie na otwartych przestrzeniach zmuszeni jesteśmy do korzystać z maski tlenowej. Niezbyt to urozmaica rozgrywkę – ot, czasem trzeba poszukać źródła tlenu. Inną sprawą jest jetpack – podwójne skoki ułatwiają poruszanie się po terenie, ale też bezpieczna odległość od przeciwników może być przez nich pokonana zaledwie jednym susem.

Nową czwórkę postaci udało się dobrać całkiem świeżą, a przy okazji są to znane osobistości z uniwersum. Największą atrakcją miał być robot Claptrap i granie nim daje masę frajdy, lecz głównie podczas zabawy ze znajomymi, gdyż jego umiejętności obejmują m. in. przybicie z kimś piątki, a Action Skill to loteria kilku różnych następstw. Z pozostałych umiejętności klasowych – tarcza absorbująca obrażenia, wspomagające drony oraz chwilowe automatyczne celowanie w czułe miejsca wrogów.

Mocną stroną The Pre-Sequela jest fabuła, lecz produkcja kuleje w kwestii samej rozgrywki - pod względem liczby odmiennych przeciwników. Broni legendarnych również jest jak na lekarstwo i ich część stanowi kopię z dwójki, a większość bossów do niedawna nawet się nie odradzała. Teraz już to naprawiono, ale czy naprawdę musieliśmy czekać do premiery remastera z tak istotnymi, nie wymagającymi wiele pracy zmianami?

Borderlands: The Pre-Sequel - dodatki DLC

Jakie mamy dodatki? Jest ich niewiele, lecz (z małym wyjątkiem) twórcy poszli w jakość, nie ilość. Dwie kolejne grywalne postaci to sam Jack (jego klon), który przyzywa wspierające go hologramy samego siebie i uprzykrza życie co-opowym partnerom, oraz snajperka Aurelia ze zdalnie sterowanymi soplami lodu i bonusami za celne trafienia z oddali. Ciężko uwierzyć, jak deweloperowi udaje się dostarczać nowych postaci z zestawami kilkudziesięciu świeżych umiejętności, z których każdy taki zestaw wymusza odmienny styl rozgrywki.

Oprócz kolejnego powiększenia limitu poziomów (tym razem tylko o 10) i beznadziejnej arenie z kilkoma falami przeciwników The Holodome Onslaught (zbyt duża lokacja, za mało typów wrogów), dostajemy zwariowaną wycieczkę do cyfrowego umysłu Claptrapa - Claptastic Voyage. Walczymy tam z wirusami, uosobieniem kompleksów robocika i fragmentami jego wspomnień. Zewsząd atakują nas reklamy (KUP APTECZKĘ!) i trafimy nawet do miejsca przypominającego pierwsze Borderlands. Dorzucono też nowe zglitchowane bronie, dostające czasem po przeładowaniu bonusy – większe obrażenia kosztem własnej tarczy, wystrzeliwanie kilku pocisków naraz itp. Końcowy boss zaś… cóż, nawet ogromne raidowe złodupce się chowają.

Borderlands: The Handsome Collection

Cel-shadingowa grafika ma tę zaletę, że wolno się starzeje. Inna sprawa, że w Borderach walczymy wyłącznie z potworami, nie między sobą, więc brak ultrapłynności nie jest aż tak istotny. 60 klatek na sekundę w FPS-ach zmienia zwykle wszystko, ale czy Borderlands właśnie tego potrzebowało?

Krótka piłka – tak. Sam jestem zwolennikiem shooterów na padzie (bardziej zręcznościowe sterowanie, lepsze, zdania nie zmienię), ale gdy zakosztowałem najwyższych ustawień w Borderlands na PC, zostałem na tej platformie. Brak opóźnień w ładowaniu tekstur, piękna gra świateł (cienie przesuwające się po broni, mm), błyskawicznie doczytujące się tekstury, płynność ponad wszelką miarę – to zmienia gracza. Teraz to wszystko mamy na konsoli, czyli dostaliśmy coś, co na pecetowcy mieli od zawsze. No, dodano co-opa na podzielonym ekranie dla aż czterech osób, ale bez ogromnego TV albo rzutnika ani rusz.

Czy warto kupić The Handsome Collection? Jeśli nie mieliście okazji zagrać w żadną z obu gier – jak najbardziej. Bierzcie nawet, jeśli do ogrania zostały Wam jedynie dodatki. Reszta graczy musi zadać sobie pytanie, czy nie przeszkadza im brak jakichkolwiek zmian. Kupujecie dopracowane, płynne i stabilne wersje obu gier w wersji GOTY (chociaż TPS potrafi bez powodu zacząć gubić klatki) z możliwością importowania save’ów z PS3 i Vity. Brak nowej zawartości nie zmienia faktu, że ten dwupak starczy Wam dosłownie na setki godzin (jeśli macie w sobie żyłkę Diablo-farmera). Oczywiście warto zadbać o partnera do co-opa, bo z kumplem wszystko smakuje lepiej.

Teraz czas odświeżyć pierwszą cześć i dołączyć do pełnoprawnego Borderlands 3!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Borderlands: The Handsome Collection

Atuty

  • Dwie ogromne gry po szlifach
  • Ultrapłynne Borderlands 2
  • Wiele rewelacyjnych dodatków
  • Wciąż bawi i daje frajdę z farmienia
  • Możliwość importu zapisanych stanów gry z PS3/Vity

Wady

  • The Pre-Sequel bez powodu gubi czasem klatki
  • Kilka nietrafionych części DLC
  • Chciałoby się świeżą zawartość

Pozycja obowiązkowa dla każdego zaintrygowanego połączeniem FPS-a z RPG-iem. Jeśli graliście w obie gry, to nie znajdziecie tu niczego nowego, ale tutejsze 60 klatek na sekundę zmienia gracza.

Jaszczomb Strona autora
cropper