Recenzja: Far Cry 4 (PS4)

Recenzja: Far Cry 4 (PS4)

Jaszczomb | 23.11.2014, 15:27

Ujeżdżanie słoni, mityczne tygrysy, szał zabijania z łukiem w rękach i strzelający sobie samojebki czarny charakter. Co prawda nie dowiemy się, jaka jest definicja szaleństwa, ale i tak jest fajnie.

Pierwszoosobowy shooter z wielkim, otwartym światem, gdzie przejmujemy obozy wroga, zaliczamy misje wyzwoleńcze i zdobywamy doświadczenie przekładające się na masę umiejętności do odblokowania. Polujemy też na dzikie zwierzęta, a z ich skór tworzymy ulepszenia ekwipunku. Modyfikowalne bronie, włącznie z cichym łukiem, pozwalają zostać i nieustraszonym Rambo, i korzystającym z dzikiej fauny MacGyverem, i ostrożnym skrytobójcą. Całość dopełnia świetna kreacja okładkowego antagonisty i nietypowe misje na halucynogennych specyfikach. Ale dość już o Far Cry 3, to w końcu recenzja czwórki.

Dalsza część tekstu pod wideo

Far Cry 4 to sequel idealny – w stosunku do trzeciej części wszystkiego jest więcej, wszystko jest lepsze i całość jakoś tak bardziej złodupna. Czy można zatem powiedzieć, jak to słyszało się od czasu pierwszych materiałów z rozgrywki, że jest to nieco bogatsza kalka FC3? Tak, można, ale ciężko winić twórców za podejście bigger, better, more badass, gdy nowe podejście do serii poprzedniczki przyjęło się nad wyraz dobrze, utrzymując średnią ocen na poziomie 90%. Tym bardziej, że nie mieliśmy jeszcze okazji się znudzić taką formą.

Himalajskie Kyrat już od pierwszych chwil wita Ajaya Ghale’a krwią i niepotrzebną przemocą. Młody chłopak pojechał tam, by złożyć prochy zmarłej matki, wypełniając jej ostatnią wolę. Nie wiedział jednak, ile znaczy dla miejscowego dyktatora Pagana Mina oraz ruchu oporu Złotego Szlaku. Właściwie to nie wiedział, ile znaczyli jego rodzice, gdyż oboje odegrali kluczowe role w historii regionu.

Wrzucony w środek konfliktu gracz szybko opowiada się po stronie uciskanych mieszkańców, ale także wśród nich występują różnice poglądów. Wierny tradycjom i troszczący się o życie każdego żołnierza Sabal widzi w nas mesjasza – nasz tatko stworzył Złoty Szlak! Z drugiej strony zwolenników swoich poglądów zbiera piękna i myśląca w większej skali Amita. Spór między nimi jest istotny – to my decydujemy, czyj plan wcielić w życie. Ratunek pojmanych przyjaciół czy zapewnienie ekonomicznej przyszłości Kyratowi po obaleniu Mina? Nic nie jest tu czarno-białe.

Sam dyktator zaś to świetnie napisany czarny charakter. Pagan wciąż żyje miłością do matki Ajaya i traktuje go jak syna. To przecież nie jego wina, że zdarza mu się zabić podwładnego za byle błąd – żywiołowy jest i tyle. Nasz bohater jednak ucieka w popłochu na drugą stronę barykady, a Min czasem dzwoni do niego, praktykując przezabawne monologi niczym nieco mniej absurdalna wersja Handsome Jacka z Borderlands 2. Godny następca Vaasa i kolejna znakomita kreacja Troya Bakera.

Górzysty Kyrat może wydawać się ciężkim terenem dla dynamicznego FPS-a, lecz szybko okazuje się on jedną z największych zalet produkcji. Pewnie, można wziąć jeden z samochodów czy quadów i jakoś dojechać do celu naokoło (jest opcja włączenia autopilota, by ostrzeliwać wrogów po drodze!), lecz o wiele lepiej wybrać się na skróty, korzystając z liny z hakiem. W gęsto rozsianych wyznaczonych miejscach można taką zaczepić i się wspiąć lub przehuśtać nad przepaścią. Gdzieniegdzie dostępne są również małe helikopterki Brzęczyki, choć nie dostaniemy się nimi wszędzie – na większych wysokościach wariują. Świetne jest combo Brzęczyk + podwieszony na haku co-opowy partner - opuszczanie się w stylu Mission Impossible w zestawie! Mamy też dostęp do pozwalającego szybować w każdym momencie wingsuita, toteż ciężko odmówić sobie schodzenie skądkolwiek w innej formie.

Graficznie Far Cry 4 może nie pokazuje mocy obecnej generacji, ale wygląda dobrze. Łatwo się zakochać w panoramie Kyratu, a szybowanie kilkaset metrów nad ziemią zapada w pamięć. Na uwagę zasługuje też piękny ogień, szybko rozprzestrzeniający się po wysokich trawach. Z nich czmycha dzika zwierzyna, groźniejsza niż dotychczas – ciche tygrysy, przewracające samochody nosorożce, niewiarygodnie wytrzymałe i drapieżne miodożery, a nawet orły próbujące wydłubać nam oczy. No i oczywiście słonie, które możemy dosiąść i na ich grzbiecie tratować przerażonych wrogów

Wykorzystywany podczas łowów łuk dobrze zabrać na odbijanie obozów wroga, jako że dostęp do wytłumionej broni uzyskujemy dość późno. Bardzo dobry zabieg, w końcu o wiele ciekawiej jest przewidywać tor lotu strzały niż wystrzelać wszystkich po cichu ze snajperki. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by wbić do obozu przy akompaniamencie eksplozji i potraktować siedzących tam oprychów strzelbą. Lub karabinem. Lub bazooką. Lub inną z kilkudziesięciu innych broni. Zróżnicowanie jest ogromne i każdy znajdzie giwerę dla siebie, bez zbytnio przesadzonych egzemplarzy (no, może prócz miniwyrzutni granatów, ta bestia ma moc!).

W szeregach przeciwników, obok zwykłych gości, opancerzonych osiłków, zwinnych piromanów i snajperów, pojawili się Łowcy. Szyją do nas ze strzał, oznaczeni przez obiektyw aparatu (pozwalający śledzić cele przez ściany) po chwili znikają z radaru, ukrywają się po krzakach i potrafią zauroczyć zwierzęta, przeciągając je na swoją stronę – czyli w końcu ktoś godny walki z nami. Problem w tym, że pojawiają się stanowczo zbyt rzadko, a jak już są, łatwo ich zaskoczyć. My również miejscami wchodzimy w skórę legendarnego Łowcę, odbywając wycieczki do mitycznego Shangri-La, gdzie w walce wspiera nas biały tygrys – takie krótkie misje stealth z zabijaniem demonów.

Oprócz odbijania obozów i przejmowania fortec (każdy podwładny Mina ma swoją, stanowiącą taki większy obóz), jest tu tyle do roboty, że aż ciężko się w tym połapać. Zadania poboczne obejmują praktycznie każdy aspekt rozgrywki – polowania, wyścigi, zabójstwa daną bronią, ataki na konwoje i obrona sojuszników, walki na arenie, niszczenie ośrodków propagandy… jest tego od groma, a dochodzą jeszcze znajdźki, skrzynie ze śmieciami do sprzedania (np. zużyte prezerwatywy czy pornol „Szczytowanie w Himalajach 3”…) i wydarzenia losowe (pomóż członkom Złotego Szlaku w walce, ochroń przed zwierzętami itp.), za które dostajemy karmę, czyli zniżki w sklepach. Zapobiegająca monotonii różnorodność na piątkę!

Ajay się nie tatuuje, ale nabywanych umiejętności jest równie dużo, co trójkowy Jason. Prawie pięćdziesiąt specjalnych akcji i bonusów do odblokowania podzielonych zostało na dwie kategorie – Tygrys i Słoń. Ta pierwsza obejmuje ulepszenia cichych eliminacji czy funkcjonowania broni, zaś druga skupia się na przetrwaniu i wzmacniających miksturach. W większości mamy do czynienia z powtórką z FC3, lecz są one na tyle dobrze rozplanowane, że ciężko mieć to deweloperowi za złe. Jest dobrze, ale hej, Ubi, trzeci raz to nie przejdzie!

Sztuczna inteligencja przeciwników pozostała niemal bez zmian – zupełnie jak w trójce, wrogowie lubią patrzeć w ścianę i, zwykle z marnym skutkiem, próbują zachodzić nas z kilku stron, ale odniosłem wrażenie, że poprawił im się słuch. Nasi sojusznicy zaś z radością przejadą nas na drodze i wchodzą pod celownik, także szanse wciąż są wyrównane. Nie pokuszono się też o większe szczegóły graficzne – rozcięta ręka NPC-a zapomina, że miała pokazywać ranę, mniej ważne postaci nie otwierają ust, gdy coś mówią, a poruszając się po zaśnieżonych szczytach gór nie zostawiamy jakichkolwiek śladów. Czasem zawodziło również wyłapywanie miejsca, w którym trzeba wcisnąć przycisk „użyj” i wtedy musiałem latać celownikiem dokoła przedmiotu, a nawet obok niego, żeby w końcu pojawiła się taka opcja.

Pisałem już, że w Far Cry 4 nie ma miejsca na nudę, ale pomimo to warto zaciągnąć drugiego gracza i w co-opie robić… cokolwiek! Misje poboczne, zdobywanie fortec, wspólne polowania i głupie zgony – z kumplem wszystko smakuje lepiej. Nie obyło się bez problemów, jak zamknięta tylko dla jednego z graczy brama, a niektórym taki tryb nie działał w ogóle i niezbędne okazało się odblokowywanie odpowiednich portów, ale ostatecznie wszystko działa dobrze i możliwość rozdania dziesięciu Kluczy do Kyrat (ramka) to bardzo miły dodatek.

Zmieszczono także drobny tryb PvP – Bitwy o Kyrat. Drobny, bo obejmujący zaledwie trzy rodzaje zabawy, kilka map i skromny wybór broni. Przeciwko sobie walczą dwie drużyny – uzbrojeni po zęby najemnicy oraz wyposażeni wyłącznie w łuki Łowcy. By wyrównać szanse, strzały Łowców nie opadają, a lecą po linii prostej, zaś kucnięcie pozwala stać się niewidocznym. Dodatkowo dysponują wzmacniającymi miksturami i potrafią przywołać zwierzęta. I to jest przepis na sukces!

Pomimo znacznych różnic, potyczki są bardzo wyrównane, a na przestrzeni trzech trybów zabawimy się w tutejsze odmiany Capture the Flag, King of the Hill oraz podkładanie bomb w wyznaczonych miejscach. Za wygraną nie otrzymujemy poziomów doświadczenia, tylko specjalne monety do wydania na dodatkowy sprzęt i umiejętności. Po kilku grach jesteśmy w stanie kupić większość rzeczy i taki brak marchewki może nużyć, lecz nie trzeba tu co chwilę osiągania kolejnych poziomów, setek broni i odznaczeń za każde zabójstwo, by przyciągnąć gracza – odmienne style gry obu stron wystarczają!

Far Cry 4 niczym nie zaskakuje, nie wprowadza niczego nowego ani nie pokazuje potęgi obecnej generacji. Jak pisałem przy okazji recenzowania Assassin’s Creed Unity – oczekujcie po grach Ubisoftu dających masę frajdy gier, lecz w żadnym przypadku przełomowych. Wyprawa do Kyratu jest niemal w każdym aspekcie lepsza od poprzedniczki i jeśli FC3 zajmuje specjalne miejsce w Waszym sercu, to czwórka będzie dla Was spełnieniem marzeń. Powtórka z rozrywki wysokiej klasy.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Far Cry 4

Atuty

  • Ogromny Kyrat z masą atrakcji
  • Świetny Pagan Min
  • Ogromne zróżnicowanie broni
  • Co-op i Klucze do Kyrat
  • Interesujący tryb PvP
  • Crafting, polowania, liczne umiejętności

Wady

  • Graficznie zbytnio zbliżona do poprzedniczki
  • … co prowadzi do nieustannego poczucia déja vu

Dla fanów Far Cry 3 pozycja obowiązkowa. Bigger, better, more badass, jeno nowości mało i chciałoby się coś ładniejszego.

Jaszczomb Strona autora
cropper