Recenzja: Mugen Souls Z (PS3)

Recenzja: Mugen Souls Z (PS3)

kalwa | 02.06.2014, 20:25

Ilekroć pojawia się u nas jakaś gra kierowana stricte na rynek japoński, istnieje duże prawdopodobieństwo, że się nie przyjmie. Podobnie było z Mugen Souls, którego średnia amerykańskich ocen nie przekraczała 50%. Z kolei ocena Famitsu to aż 31/40. Osobiście bardzo się cieszę, że NIS America wydaje u nas takie gry, bo dzięki temu mogę choć w małym stopniu zaspokoić swój głód japońszczyzny.

Mugen Souls Z to komediowa gra jRPG w stylistyce tzw. moe, określenia znanego przede wszystkim z anime i mangi. Trudno jednoznacznie opisać to słowo, bowiem przetłumaczyć je można jako rozkwit, kiełkowanie lub w przypadku słowa moeru „płonąć” z zachwytu czy zauroczenia. Mamy do czynienia z dorastającymi, słodkimi i niewinnymi dziewczynkami, które jednocześnie lekko kuszą pokazując swoją bieliznę. Bohaterowie to iście wybuchowa mieszanka: zakręcona Syrma, która nie za bardzo wie co się wokół niej dzieje, ale jest bardzo miłą osóbką. Wredna i wywyższająca się Chou-Chou, która w dużym skrócie określa siebie mianem „niekwestionowanego boga całego wszechświata”, jest Ryuto szalejący na punkcie płci przeciwnej, który podnieca się dziewczynami do tego stopnia, że dostaje krwotoku z nosa. Dorosły wojownik Shirogane którego ciągle osądzają o interesowanie się małymi dziewczynkami czy Soul, który zmusza każdą napotkaną piękność do ubierania się bikini. Każda z postaci ma swój fetysz i widać to w dialogach. Są masochiści, sadyści, osoby skrajnie energiczne czy po prostu głupie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wypłynęła anglojęzyczna galeria z Mugen Souls Z #6

Cała fabuła kręci się wokół zdobywania wszystkich 12 światów – mimo iż pomniejszona Chou-Chou nic za bardzo nie robi w tym kierunku, wszystkie zasługi przypisuje sobie. Po odwiedzeniu świata musimy zdobyć planetę poprzez zaspokajanie jej pragnień – na mapie znajdujemy punkty, w których jest wskazówka podpowiadająca nam czego planeta chce. Może to być przedmiot, ilość zabitych przez nas przeciwników czy zaspokojenie fetyszu. To ostatnie to najciekawszy element. Syrma po pewnych wydarzeniach jest w stanie zmienić swoją osobowość. Na przykład staje się sadystką i specjalnymi pozami karze planetę, dając jej niewysłowioną radość. Tym sposobem zdobywamy jeden z punktów, przybliżając się tym samym do uczynienia z małego świata sługi Chou-Chou. Po tym wszystkim pozostaje jeszcze pokonanie bossa, oraz włożenie go do trumny, gdzie oślizłe i różowe macki wysysają z niego moc. Gdy dziewczyna wchodzi do trumny, słyszymy dwuznaczne jęki i prośby by macki nie dotykały jej tu i ówdzie. Podczas tego zajścia oglądamy wymowny obrazek. Kiedy już wszystko dobiega końca, nadchodzi czas na wspólną kąpiel (chłopaki i dziewczyny oczywiście osobno) podczas której wszyscy dobrze się bawią i miło spędzają czas. To w dużym skrócie widzimy przez większość gry. Muszę przyznać, że niektóre momenty są dość zabawne i dzięki temu fabułę śledzi się z przyjemnością – aczkolwiek zabrakło poważniejszych momentów.

Gra ma dwa zakończenia i poznanie tego podstawowego jedynie zwiększa chęć na zapoznanie się z drugim. Niestety początek gry jest lekko denerwujący poprzez małą ilość grania, ograniczoną przez liczne dialogi bohaterów, podczas których oglądamy ich portrety zmieniające się w zależności od ich nastroju. Dialogów można słuchać w dwóch językach – japońskim i angielskim. Obie brzmią dobrze, ale mi bardziej spodobała się wersja japońska bo, po pierwsze wszystkie kwestie mają głosy, a po drugie bardziej pasuje to do wydarzeń i klimatu gry. Z kolei angielski nie pojawia się podczas scenek dodatkowych.

Wypłynęła anglojęzyczna galeria z Mugen Souls Z #5

Design gry jest bardzo cukierkowy, co widać już w otwierającym filmie. Widzimy śpiewające bohaterki, serduszka, tęcze, słodkie stworzonka przypominające króliki i „mroczną” trumnę. Elementy zgrabnie się ze sobą łączą sprawiając, że intro przyjemnie się ogląda. Kiedy już odwiedzamy światy nie jest aż tak kolorowo – tutaj mamy lekkie zróżnicowanie. Pojawiamy się w światach zimowych, w takich w których kwitną drzewa wiśniowe i wszędzie jest pełno trawy, czy w świecie trawionym przez lawę. Pierwsze co gryzie to grafika rodem z PlayStation 2 – słabe tekstury, mało szczegółowe lokacje i spadająca ilość klatek na sekundę – na szczęście nie zdarza się to jakoś nadmiernie często i nie jest szczególnie dokuczliwe o ile nie przywiązujemy do tego zbyt dużej wagi. Przeciwnicy są widoczni na mapie i dzięki temu większość starć można ominąć, gorzej jeśli przeciwnik jest szybszy i nas dogoni – jeśli dopadnie nas od tyłu, walka zacznie się z ich przewagą. System gry to połączenie kilku motywów znanych w gatunku gier. Po arenie walki poruszamy się swobodnie na wzór Valkyrie Profile 2, ale nie mija nam czas gdy się po niej przemieszczamy – szybkość postaci decyduje o obszarze areny po którym możemy przebiegnąć i znaleźć korzystną pozycję z której zaatakujemy przeciwnika o ile znajduje się w naszym zasięgu. Do wyboru mamy podstawowy atak, ruchy specjalne, ataki łączone czy czary, których użycie zabiera odpowiednie punkty. Do tego dochodzi przeogromna ilość innych rzeczy, których ogarnięcie to ponad 40 godzin zabawy, co jest ogromną zaletą. Tutaj z kolei pojawia się problem z samouczkiem, który nie do końca jasno wszystko wyjaśnia, ale tak jak było w przepadku pierwszej części Disgaea, wraz z coraz dłuższym obcowaniem z grą mamy coraz więcej frajdy, gdy sami tak naprawdę odkrywamy funkcjonalność kolejnych bajerów.

Przejście gry zajęło mi 60 godzin i gdyby nie Mugen Field, w którym znacznie można przyspieszyć zdobywanie doświadczenia, trwałoby to jeszcze dłużej. Niestety, tutaj pojawia się duży problem. Otóż, podczas przemierzania kolejnych pięter tej dodatkowej lokacji, gra potrafi się zawiesić do tego stopnia, że potrzeba ponownego uruchomienia konsoli. Nieźle się denerwowałem kiedy miałem już spore postępy i nagle musiałem zakończyć grę tracąc to co osiągnąłem. Szczególnie wtedy gdy miałem okazję walczyć za pośrednictwem wielkiego robota G-Castle – swoistej bazy Chou-Chou. Bitwa opiera się na czymś podobnym co znamy z serii Suikoden – czyli gra w „papier, nożyce i kamień”, gdzie przewidujemy akcje przeciwnika i odpowiednio reagujemy. Niestety, dopóki błąd nie zostanie naprawiony, raczej nie powrócę do Mugen Field.

Wypłynęła anglojęzyczna galeria z Mugen Souls Z #1

Na koniec wspomnę jeszcze o ścieżce dźwiękowej, którą skomponował Kaneko Kenji znany z dokonań na rzecz serii Disgaea, oraz przez Sato Tenpei, który komponował dla Mugen Souls. Mamy dużo przyjemnych utworów kojarzących się z wyżej wspomnianym tytułem, ale niestety muzyki jest zbyt mało przez co w dwóch takich różnych lokacjach brzmi ta sama melodia. Podczas scenek słyszymy na przemian jakieś 5 kompozycji, ale są na tyle dobre, że nie drażnią.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Mugen Souls Z

Atuty

  • Długi czas zabawy
  • Dużo do zdobycia
  • Cała masa opcji do wykorzystania podczas walki
  • Specyficzny humor
  • Wciągająca rozgrywka
  • Przyjemny design

Wady

  • Grafika z czasów PS2
  • Zawieszanie się gry
  • Słaby samouczek
  • Momentami zbyt dużo dialogów
  • Zbyt mało muzyki

Mugen Souls Z to przyjemna gra, o ile przymkniemy oko na słabą grafikę czy brak poważnej fabuły. Z pewnością nie jest to tytuł na który warto wydać ponad 100zł, ale gdy cena odpowiednio spadnie, jak najbardziej warto się z nią zapoznać.

cropper