Recenzja: Fast & Furious: Showdown (PS3)

Recenzja: Fast & Furious: Showdown (PS3)

Paweł Musiolik | 30.05.2013, 13:29

Gdy człowiek widzi grę opartą na licencji filmowej, która zapowiadana jest 3 miesiące przed premierą zapala mu się ostrzegawcza lampka. Gdy pierwsze materiały z produkcji pojawiają się na kilka dni przed premierą i to tylko dlatego, że ktoś dorwał produkcję szybciej – stan alarmowy podnosi się znacząco. Gdy po włożeniu płyty do konsoli pierwszą rzeczą jaka się dzieje jest twardy zawias w głównym menu – nie można oczekiwać czegoś dobrego.

Jednak po spędzeniu kilku godzin z Fast & Furious: Showdown wszystkie obawy się potwierdziły, ba – zwielokrotniły się i uświadomiły mi, że zmarnowałem sobie kilka godzin życia. Ale przynajmniej dzięki temu ocali się niejedno istnienie.Decyzja o wydaniu Fast & Furious: Showdown, które towarzyszyć miało premierze szóstej odsłonie filmu z Vinem Dieslem w roli głównej spowodowane było tylko i wyłącznie chęcią szybkiego zarobku. Gra wyrosła spod ziemi, nikt o niczym nie wiedział, a włodarze Activision liczyli, że na fali filmu uda mi się zarobić jak najwięcej. Ale niech ręka boska was broni przed zakupem tej produkcji nawet jeśli jesteście oddanymi fanami filmów i na każdy czekacie z wywieszonym jęzorem. Owszem, mamy pełną, filmową licencję, tryb fabularny opowiada nam kolejne wycinki z historii załogi, która możemy oglądać w filmie, ale raz – robione jest to kompletnie tragicznie, dwa – całość nie ma z sobą żadnego powiązania i rzucani jesteśmy po kolejnych lokacjach w których po zobaczeniu krótkiej scenki musimy wykonać jakieś zadanie postawione przed naszą ekipą. A te niestety zrobione są kompletnie bez polotu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Furious1

Wszystko opiera się na jeździe samochodem. Mamy klasyczne wyścigi umiejscowione chociażby w Meksyku, Rio, Los Angeles czy Moskwie, jest misja w której uciekamy z sejfem na linie, trochę postrzelamy, pobawimy się w porywaczy pojazdów. W teorii brzmi interesująco, ale wykonanie woła o pomstę do nieba. Niezależnie od tego gdzie się znajdujemy, wykonujemy te same założenia, tylko, że innymi pojazdami i w innym otoczeniu. Monotonne wykonywanie identycznych czynności przez wszystkie 30 misji doprowadza do szewskiej pasji i przyznaję, że nie byłem w stanie grać dłużej niż półtora godziny za jednym posiedzeniem bo miałem ochotę wydłubać sobie oczy od patrzenia na to „coś”. Ale to nie wszystko złe. Tutaj każdy mechanizm w misji jest niedorobiony i kompletnie zepsuty. Gdy mamy strzelać, strzelamy kapiszonami. Nie wiemy czy przeciwnik dostaje kulkę czy nie. Możemy strzelać w kierowcę i raz nic mu się nie stanie – innym razem samochód wybuchnie od razu. Jeśli więc ktoś tutaj szuka logiki to jej nie znajdzie. Jednak największy czort siedzi w modelu jazdy. A raczej w jego braku.

Każda produkcja w której sterujemy samochodami ma jakiś model. Czy to symulacyjny, czy arcade. - różnica między grami jest. Tutaj tego po prostu nie ma. W teorii każdy pojazd ma prowadzić się inaczej. Wiadomo, że SUV prowadzi się inaczej niż Dodge'a, ale na litość boską – jedyna różnica tutaj zawiera się w tym, że jeden pojazd jeździ jak pusta mydelniczka, a drugi jak mydelniczka wypełniona ołowiem. Gra stara się promować używanie driftów w trakcie wchodzenia w zakręty, ale nikt nie pomyślał, że warto do tego zaprogramować działający model jazdy. Możemy wejść w poślizg i w ciągu sekundy zaliczyć bączka. Ba, zdarza się to nawet na prostej drodze gdy osiągamy maksymalną prędkość. Detekcja kolizji także pozostawia wiele do życzenia – wystarczy dotknąć małą barierkę to raz na dziesięć przypadków nasz samochód zostanie wystrzelony jak przez katapultę. Zastanawia mnie jednak kto jest odpowiedzialny za kompletny brak sztucznej inteligencji w tym tytule.

furious2

O ile w trakcie wyścigów sztuczna inteligencja potrafi pokonać zakręty idealnie, to wystarczy, że na swojej drodze spotkają inny pojazd albo nie daj boże nas. Wtedy z automatu są przyciągani by tylko zrobić kolizję, jechać pod prąd i wyczyniać takie cyrki, że będziecie się łapać za głowy. Niestety, nawet nasz kompan w misjach które rozgrywamy w dwójkę zachowuje się jak skończony kretyn. Zawsze jedzie na pół gwizdka, wjeżdża we wszystko co się da, gubi drogę lub idzie na czołowe z każdym pojazdem mimo tego, że celem misji jest … dojechani bez szwanku do wyznaczonego punktu. A jeśli już przy tym jesteśmy – największym idiotyzmem jest nierzadko brak określonego punktu docelowego misji. Dostajemy lakoniczne info o tym, że musimy przed kimś uciec i gdzieś dojechać. No to jedziemy – nie wiemy jak długo, gdzie i po co. Ot – dojeżdżamy, kończy się misja i odpala następna. Ja się pytam – o co w tym wszystkim chodzi?

W teorii na pocieszenie ku fatalnej inteligencji kompana sterowanego przez konsolę oddano nam możliwość rozgrywania misji w trybie współpracy, wtedy przykładowo jeden gracz prowadzi pojazd – a drugi strzela. Ewentualnie kieruje inną fura. Jednak co z tego, skoro oddano nam możliwość dowolnego przełączania się między pojazdami. Jeśli jednej sierocie SI nie idzie, możemy się przełączyć i zacząć robić to co trzeba. Także tryb współpracy jest dodany chyba tylko dla ludzi, którzy mają wrogów i za wszelką cenę chcą im obrzydzić gry wideo. Do całości dorzucono także możliwość modowania naszych pojazdów, przemalowania ich na inne kolory albo zmianę naklejek. Od natłoku opcji można oszaleć... no dobra, nie można, bo wszystko jest tak płytkie jak kałuża na pustyni Gobi. Na sam koniec jest tryb wyzwań w których musimy wypełniać stawiane przed nami zadania. Jednak te w niczym nie różnią się od reszty gry i jeśli ktokolwiek będzie miał siły na dodatkowe męki to zazdroszczę odporności psychicznej.

Na sam koniec pozostawiłem sobie perełkę w postaci oprawy wizualnej. O ile jeszcze ścieżka dźwiękowa może niektórym się spodobać (tak za ciągłe zapętlanie jednego utworu ktoś powinien zawisnąć), tyle grafika i wszystko co się z nią wiąże jest fatalne. Modele pojazdów wyglądają jak z późnej ery PlayStation 2. Otoczenie jest biedne w detale, a doczytywanie tekstur i elementów trasy na 5 metrów przed nosem jest kompletną kpiną. Jeśli na materiałach wideo zastanawiało was, dlaczego w trakcie pościgów samochody nas goniące biorą się z nicości to macie odpowiedź – bo ktoś kompletnie nie radzi sobie z pisaniem gier. Także design zrobiony jest na kolanie. Jeśli połączycie doczytujące się znikąd samochody z nocnymi wyścigami autostradami Los Angeles to wyłoni wam się jazda po ciemku licząc, że nie rozbijecie się kolejny raz na pojeździe z przysłowiowego tyłka. I zastanawiać się możecie czy ta produkcja ma cokolwiek, co można określić jako przynajmniej poprawne. Tak, będzie to wykorzystanie licencji filmowej, która jest właśnie na poprawno-dobrym poziomie. Reszta jest poniżej krytyki i ludzie odpowiedzialni za Fast & Furious: Showdown powinni otrzymać dożywotni zakaz dokowania gier. Kompletna tragedia, którą nie polecam kompletnie nikomu.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Fast & Furious: Showdown

Atuty

  • Poprawnie wykorzystana licencja filmowa
  • Niektórym może spodobać się muzyka

Wady

  • Wszystko pozostałe co zobaczycie w tej pseudo-produkcji

Najgorsza gra od dawien dawna. Lepiej kupić kratę piwa i się upić - tak przynajmniej spędzimy milej czas.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper