Recenzja: Assassin's Creed: Revelations (PS3)

Recenzja: Assassin's Creed: Revelations (PS3)

VergilDH | 27.11.2011, 06:00

Moment, w którym światło dzienne ujrzała pierwsza zapowiedź Assassin's Creed, pamiętam jakby to było wczoraj. Wszyscy zachwycaliśmy się wtedy przepiękną oprawą graficzną oraz warstwą fabularną zabierającej nas w czasy krucjat produkcji. Niestety, brutalna rzeczywistość szybko zweryfikowała nasze marzenia, bowiem po premierze okazało się, że zabawa sprowadza się do jednego schematu, który bardzo szybko potrafił się znudzić.

Potem nadeszła pora na Assassin's Creed II, fundującego nam podróż w czasie do renesansowej Italii. Stanowiąc prawdziwą rewolucję, przygody Ezio Auditore były wspaniałą produkcją i w moim odczuciu najlepszą odsłoną serii. Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że wydany następnie Brotherhood zapoczątkował kolejny schemat wymyślony przez Ubisoft.

Dalsza część tekstu pod wideo

Francuski gigant poszedł bowiem za ciosem i rok po premierze „dwójki” wydał jej kontynuację. Gra była na tyle rozbudowana i wprowadzała tyle nowych rozwiązań, że gracze przymknęli oko na to, iż właśnie zaczęło się odcinanie kuponów od ich ukochanej serii. I oto światło dzienne ujrzało Assassin's Creed: Revelations – tytuł zamykający trylogię Ezio i historię Altaira, mający ostatecznie przygotować graczy na nadejście Assassin's Creed III, którego premiera odbędzie się w przyszłym roku. Niestety, jako wielki miłośnik tejże marki muszę stwierdzić, że mimo iż nadal mamy do czynienia z solidną grą, coraz wyraźniej widać tutaj stagnację. Być może winny jest wiek głównego bohatera, który mając na karku ponad pięćdziesiąt lat, raczej nie jest w stanie nauczyć się zbyt wiele nowych rzeczy. Czy na pewno?

Chcąc uniknąć jakichkolwiek spojlerów dotyczących poprzedniej części (nawet nie przyszło mi do głowy, by powiedzieć Wam cokolwiek o Jabłku Edenu, o tym jak zakończył się konflikt z rodziną Borgiów, ani o tym, że Desmond właśnie otrzymał szansę, by pożegnać się z życiem), postanowiłem, że jedynie nakreślę Wam rys fabularny czwartej odsłony serii. Po wydarzeniach opowiedzianych w Assassin's Creed: Brotherhood, Ezio Auditore wiódł w miarę spokojne życie. Wydawać by się mogło, że wszyscy wrogowie Asasynów zostali pokonani, a Europa (a może nawet cały świat) może nareszcie odetchnąć z ulgą. Niestety, nękające go sny związane z Altairem nie zwiastowały niczego dobrego. Bohater udał się w podróż do Masjafu, czyli dawnej twierdzy Asasynów, w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Tam udało mu się odnaleźć bibliotekę Syryjczyka, do której otwarcia konieczne było zgromadzenie pięciu kluczy. Co gorsza, jeden z nich znajdował się w rękach Templariuszy (Ci dranie nigdy się nie poddają), a reszta została ukryta gdzieś na terenie Konstantynopola. Nasz niestrudzony Włoch ruszył więc w podróż do miasta łączącego ze sobą „dwa światy”. Nie bez powodu akcja Revelations rozgrywa się w 1511 roku. Po przegranej wojnie z Imperium Osmańskim, dawna stolica Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego stała się prawdziwym tyglem kulturowym, a widok meczetów stojących obok pięknych budowli postawionych chrześcijańskimi rękoma, był tutaj na porządku dziennym. Dzięki temu bez wątpienia jest to największa aglomeracja stworzona przez pracowników Ubisoftu (nic dziwnego, wszak pracowało nad nią ponad 450 osób, którzy łącznie stanowili największy zespół w historii marki). O ile do jej rozmiarów nie miałbym żadnych zastrzeżeń, o tyle z jej jakością jest już odrobinę gorzej. Fakt, oprócz pięknego kościoła Hagia Sophia, przyjdzie nam wspinać się na dachy takich budowli jak chociażby Galata czy pałac Tokapi, jednak umówmy się, iż nie są to budynki będące w stanie wywołać w nas takie uczucia jak piękne Koloseum czy wspaniały Partenon. Konstantynopolowi zdecydowanie brakuje tego „czegoś”, co sprawiłoby, że z łatwością można by było postawić go w jednym szeregu z Wenecją, Florencją, czy chociażby wielokrotnie wspominanym przeze mnie Rzymem.

Niemniej, samo poruszanie się po mieście zostało w znacznym stopniu usprawnione, toteż jego rozmiary bynajmniej nie powinny przeszkadzać nam w zabawie. Wszystko jest zasługą niejakiego Yusufa, lokalnego mistrza Asasynów, który ustępuje naszemu herosowi wiekiem, jednak mimo to jest w stanie pokazać mu kilka nowych sztuczek, jednocześnie zaopatrując go w nowe, niezwykle przydatne przedmioty. Pierwszym z nich jest tak zwany Hookblade, czyli „Hakoostrze”, stanowiący połączenie klasycznego ostrza Asasynów z hakiem. Taki miks pozwala nie tylko na łatwiejsze wspinanie się po ścianach czy złapanie się wystającego fragmentu ściany po nie do końca udanym skoku, lecz również na szybkie zjeżdżanie po linach, jakimi są połączone poszczególne budynki. Jego dodatkowym atutem jest możliwość podcinania przeciwników w trakcie ucieczki oraz strącenia rusztowania w celu zatrzymania depczącego nam po piętach pościgu. Skoro wspomniałem o Yusufie, warto powiedzieć co nieco na temat innych postaci, z jakimi przyjdzie nam mieć tutaj do czynienia. Najbardziej warty uwagi jest oczywiście mający siedemnaście lat Sulejman (jeszcze nie wspaniały), który w przyszłości miał stać się jednym z najwybitniejszych przywódców w historii ludzkości, a bez wątpienia największym sułtanem Imperium Osmańskiego.

Ponadto, w trakcie zabawy przyjdzie nam też poznać niejaką Sofię Sorto, która z czasem zbliży się do Ezio na tyle, iż ten „na stare lata” nabierze ochoty na odrobinę świntuszenia... Oczywiście, poznamy również kilka ciekawych faktów z życia Altaira, jednak szumnie zapowiadane etapy, w których mieliśmy pokierować legendarnym Asasynem, to jedynie kilka krótkich misji, do jakich dostęp otrzymujemy po odnalezieniu jednego z kluczy ukrytych przez Nicolo Polo, ojca Marco Polo. A nie jest to łatwe zadanie, bowiem Templariusze strzegą swoich zdobyczy jak oka w głowie, toteż podczas gry udamy się w pościg za po brzegi wypełnioną strażnikami gondolą czy rozwiążemy dość skomplikowane jak na dzisiejsze standardy zagadki. Zresztą, nie są to jedyne oskryptowane akcje, które przywodzą na myśl te z produkcji pokroju Uncharted. Ezio będzie miał na przykład okazję do puszczenia z dymem całego portu, co zresztą widzieliśmy już na prezentacji, która odbyła się na tegorocznych targach E3. Swoją drogą, według mnie jest to jeden z mniej efektownych etapów, bowiem Asasyn w pojedynkę obsługujący renesansowy „miotacz ognia”, to już lekka przesada, nawet jak na standardy serii.

Kiedy już trafimy w skórę Altaira, uczestniczymy w krótkiej scence rozgrywającej się na terenie Masjafu, w trakcie której nasze pole manewru zostało ograniczone do minimum. Fakt, naprawdę miło jest ponownie wcielić się w postać, która była prekursorem kolejnego stworzonego przez Ubi bohatera, jednak wielu z nas miało nadzieję na ujrzenie Konstantynopola w nieco starszej, średniowiecznej oprawie. Zresztą, tak wynikało z pierwszych zapowiedzi twórców i prawdę mówiąc nie mam pojęcia, dlaczego zrezygnowano z tego pomysłu. Chociaż nie, jednak mam – zabrakło im po prostu czasu, a przecież czymś trzeba było załatać dziurę pomiędzy Brotherhood, a pełnoprawnym AC III...

Hookblade nie będzie jedynym podarunkiem od Ottomańskich zabójców. Bardzo szybko bohater nauczy się pozornie niełatwej sztuki tworzenia bomb, stanowiącej niebywały argument w starciach z oponentami. Trzeba przyznać, iż twórcy bardzo przyłożyli się do tego aspektu rozgrywki, a mówi się, iż w nasze ręce może wpaść około 300 kombinacji. Nieźle. Sama bomba składa się z trzech elementów – obudowy (to od niej zależy, czy bomba ma mieć „spóźniony zapłon”, czy eksplodować od razu po uderzeniu o ziemię), głównego składnika oraz prochu, którego ilość determinuje pole rażenia naszego małego arcydzieła. Warto na chwilę zastanowić się nad tym drugim, bowiem to właśnie on wpływa na efekt, jaki osiągniemy po wybuchu. Jeśli wypełnimy bombę krwią, ludzie znajdujący się w pobliżu rozbiegną się na wszystkie strony. Zrobienie z niej eksplodującego worka pieniędzy skupi ich uwagę w konkretnym miejscu, dzięki czemu na przykład będziemy mogli niepostrzeżenie przedrzeć się do pilnie strzeżonej lokacji. Wepchanie tam gwoździ natomiast szybko unieszkodliwi nawet do kilkunastu ofiar, jednak straty w cywilach będą w tym przypadku nieuniknione. Ostatnią prawdziwą nowością są usprawnienia, jakich doczekał się mechanizm przejmowania kontroli nad miastem. Usprawnienia to w zasadzie mało powiedziane, bowiem został on gruntownie przebudowany. Fakt, nadal możemy remontować jedynie trzy rodzaje sklepów, a swoją strefę wpływów poszerzamy zdobywając znajdujące się w rękach wroga wieże, jednak tym razem także my możemy paść ofiarą ataku. Jeśli tak się stanie, przejmujemy kontrolę nad znajdującymi się w naszych rękach jednostkami, rozmieszczając je w miejscach o strategicznym znaczeniu czy budując barykady. Na papierze wygląda to naprawdę nieźle, jednak w praniu sprawdza się dosyć średnio. Fakt, można się pobawić, jednak na dłuższą metę patent potrafi nudzić. Oczywiście, znalazło tu się także miejsce na zarządzanie bractwem, werbowanie jego nowych członków i wysyłanie ich na misje w obrębie Morza Śródziemnego (tym razem obyło się bez kwiatków pokroju Moskwy znajdującej się gdzieś na terenie południowej Polski...).

Dokładny opis mechaniki gry, a zatem sterowania i zabawy nie ma najmniejszego sensu. Ponownie możemy wykorzystywać naszych podopiecznych do eliminowania przeciwników, po raz kolejny możemy odwracać uwagę strażników przy pomocy przedstawicieli jednej ze współpracujących z nami frakcji, walki są proste i przyjemne jak zawsze (choć po solidnym ograniu Batman: Arkham City muszę stwierdzić, iż taka forma potyczek zaczyna robić się nudna), a przemieszczanie się z punktu A do punktu B nie wymaga małpiej zręczności i gumowych palców. Przeważająca większość graczy zainteresowanych tym tytułem doskonale zdaje sobie sprawę z tego „co to, do czego i z czym to się je”, a opowieści Ubisoftu, wedle których Revelations to dobry moment na rozpoczęcie zabawy z serią, śmiało można włożyć między bajki. Fabuła cyklu jest bowiem na tyle złożona, a dookoła pojawiło się tyle wątków pobocznych, iż zaryzykowałbym stwierdzenie, że to tak, jakby czytanie obszernej książki rozpoczynać od ostatniego rozdziału. Sami przyznacie, że mija się to z celem... My tu gadu-gadu, a ja jeszcze nie wspomniałem o wątku Desmonda. Po feralnym zakończeniu Brotherhood, chłopak jest uwięziony w Animusie, który podtrzymuje jego funkcje życiowe. Uwięziony to dobre słowo, bo znajduje się on w dziwnym miejscu, o którego istnieniu nie mają pojęcia nawet członkowie ekipy starającej się przywrócić go do życia. Bohater trafia tam na tak zwany „Subject 16”, który być może jest w stanie pomóc mu się stąd wydostać. Całość sprowadza się więc do odwiedzania kolejnych, tworzonych przez Animus lokacji, w których roi się od poszarpanych wspomnień z jego przeszłości. Zabawa polega na przedostaniu się z jednego końca tych wyimaginowanych miejscówek na drugi, układając poziome bloki w formie swego rodzaju mostów. Na naszej drodze czekają liczne utrudnienia, jednak nie to jest tutaj najważniejsze. Ciekawszy wydaje mi się bowiem fakt, iż akcję obserwujemy tutaj z perspektywy pierwszej osoby...! Czyżby zatem Assassin's Creed III mogło być FPS-em? Nie no, tak sobie tylko gdybam....

Ukończenie wątku głównego to zadanie na około 10 godzin, natomiast by zobaczyć 100% przygotowanych przez twórców atrakcji, w Konstantynopolu przyjdzie nam ich spędzić około 25. Oczywiście, po zakończeniu samotnej zabawy możemy również zająć się trybem multiplayer i muszę stwierdzić, iż o ile ten z Brotherhood zupełnie mi się nie podobał, tak dwa nowe tryby z Revelations niesamowicie przypadły mi do gustu. Pierwszym i najlepszym jest Artifact Assault, czyli wariacja na temat Capture the Flag, w której rolę flagi przejmuje artefakt, o jaki walczą dwie zwaśnione strony. Karkołomne ucieczki po ulicach miast nigdy nie były tak emocjonujące, a to dlatego, że teraz na ogonie wiszą nam nie sterowani przez konsolę strażnicy, a żywi przeciwnicy, dysponującymi dokładnie takimi samymi (a nierzadko jeszcze większymi) możliwościami jak my. Drugim jest Deathmatch, w którym nie mamy do dyspozycji kompasu, a jedyną wskazówką na temat tego, kto jest naszym celem, jest obrazek widoczny w prawym górnym rogu ekranu. Jeśli ofiara znajdzie się w zasięgu naszego wzroku, ikonka zaczyna świecić. Oprócz tego, powracają również doskonale wszystkim znane Manhunt oraz Wanted, toteż jeśli podobał Wam się multiplayer z Brotherhood, w Revelations przepadniecie bez reszty. Co się tyczy kwestii oprawy graficznej – deweloperzy przebąkiwali coś o zastosowaniu nowej technologii przypominającej Motion Scan od Team Bondi i choć animacje twarzy stoją teraz na znacznie wyższym poziomie, to jednak muszę powiedzieć, że... szału pod tym względem nie ma. Wyraźnej poprawie uległy natomiast tekstury otoczenia, które wydaje się być teraz jeszcze bardziej szczegółowe (pamiętajmy, to wciąż gra z olbrzymim, otwartym światem, nie shooter prowadzący nas za rączkę). Świetnie poradził sobie także Jesper Kyd stojący za soundtrackem, a muzyka przygrywająca nam w trakcie zwiedzania robiących gigantyczne wrażenie katakumb to absolutnie pierwsza klasa.

W podsumowaniu nawiążę do drugiego akapitu niniejszej recenzji. Wspomniana przeze mnie stagnacja objawia się w tym, iż Revelations stanowi jedynie dość skromne rozwinięcie pomysłów z Brotherhood. O ile Assassin's Creed II stanowił prawdziwy przełom w serii, tak jej kontynuacja wprowadzała szereg licznych elementów, dzięki którym śmiało można było mówić o powiewie świeżości. Revelations natomiast, mimo że stanowi pozycję obowiązkową dla każdego miłośnika serii (pozostali, nim przystąpią do zabawy, z pewnością powinni zaznajomić się z jej poprzednimi odsłonami), udowadnia, iż „co za dużo, to niezdrowo”. Dlatego też, zmuszony byłem zachować pełen obiektywizm (powtarzam po raz kolejny, seria Assassin's Creed to dla mnie prawdziwe objawienie obecnej generacji konsol) i obniżyć nieco ocenę końcową. Niemniej, to wciąż kawał solidnego szpila, zdolny zapewnić kilkadziesiąt godzin wspaniałej zabawy. Na koniec dodam, iż wprost nie mogę doczekać się tego, jak dalej potoczą się losy Desmonda Milesa, który... nie, nie będę psuł Wam zabawy. Będzie co najmniej bardzo interesująco.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Assassin's Creed: Revelations

Atuty

  • Warstwa fabularna
  • Kolejne olbrzymie miasto do eksploracji
  • Nawiązania do historii
  • Mini-gra typu tower-defense
  • Oprawa graficzna
  • Warstwa dźwiękowa
  • Grywalność(!)

Wady

  • Mimo wszystko, to jedynie lekko ulepszony Brotherhood...

Ostatnia odsłona zamykająca trylogię Ezio i Altaira zabiera nas między innymi do Konstantynopolu. Revelations fabularnie stoi wyżej od Brotherhood, jednak gdzieś brakuje ostatecznych szlifów by jednogłośnie uznać to za postęp.

VergilDH Strona autora
cropper