Życie przed sobą (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Jeszcze będzie przepięknie

Życie przed sobą (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Jeszcze będzie przepięknie

Piotrek Kamiński | 16.11.2020, 21:00

Sophia Loren powraca na ekran po sześciu długich latach przerwy. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych aktorek w historii kina stanęła przed kamerą swojego syna, Edoardo Pontiego i jest w tym coś magicznego. Sposób w jaki potrafi skupić na sobie uwagę, jak operuje głosem, ciałem. Stara szkoła robienia filmów w najczystszej postaci. Nawet tylko dla niej samej warto tych 90 minut poświęcić.

"Życie przed sobą" to adaptacja popularnej książki Emile'a Ajara pod tym samym tytułem, wydanej w 1975 roku. Historia o miłości, akceptacji, opowieść o tym, że nasz los nie jest z góry ustalony od momentu, w którym przychodzimy na świat, że zawsze można postarać się być lepszym. Grunt to mieć ludzi, którzy nas w tych staraniach wesprą. Nie jest to może temat specjalnie odkrywczy, a podobnych do tej historii widzieliśmy już pewnie dziesiątki, ale filmowi Pontiego nie można odmówić uroku.

Dalsza część tekstu pod wideo

Życie przed sobą (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Jeszcze będzie przepięknie

Życie przed sobą (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Prosta historia

Momo (tak naprawdę Mohamed, ale nie lubi tego imienia, bo jest za długie) jest sierotą. Kiedy jego mama zmarła, przygarnął go do siebie zaprzyjaźniony z nią lekarz. Ale młodzieniec nie należy do najprostszych w obsłudze - kradnie, pyskuje, imponuje mu miejscowa gangsterka. Staruszek nie potrafi sobie z nim poradzić, więc szuka pomocy u Madam Rosy, emerytowanej prostytutki, która na stare lata dorabia sobie opiekując się dziećmi koleżanek po fachu, kiedy te są w pracy. Kobieta z początku nie chce przyjąć chłopca (tak jak i on nie chce tam być), ale ostatecznie daje się namówić. Ich relacja nie będzie należała do najprostszych, ale to właśnie ona stanowi trzon tej opowieści.

Proces powolnego docierania się do siebie Momo i Rosy to w zasadzie już cały film, ale znalazło się i miejsce dla kilku wątków pobocznych. Jest zaprzyjaźniona z Rosą prostytutka, która regularnie korzysta z jej usług. Jest i gang rozprowadzający po mieście narkotyki, a w nim chłopak, który w bardzo oczywisty sposób nie lubi głównego bohatera. Jest starszy pan, który daje Momo pracę. Wszystkie te poboczne postacie wpływają w mniejszy, czy większy sposób na rozwój chłopaka, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie zostały należycie rozwinięte - istnieją w próżni, tylko po to żeby Momo miał z kim wchodzić w interakcję. Spójrzmy na przykład na tego młodego dilera, tak antagonistycznie nastawionego do głównego bohatera. Nie chce pozwolić mu spotkać się ze swoim szefem, więc nasz młody przewraca mu motocykl i ucieka, w efekcie jeszcze bardziej poszerzając dzielącą ich przepaść. Później Momo zajmuje jego miejsce w gangu. Napięcie rośnie. I co? I nic. Temat zostaje urwany i tyle go było widać. Właściwie wszystkie wątki poza tym głównym można opisać w podobny sposób.

Życie przed sobą (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Pięknie pokazana

Nie ma niczego złego w oparciu całego filmu na pojedynczej relacji, ale przydałoby się wtedy zaintrygować widza czymś innym, dodatkowym. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ta skądinąd piękna znajomość jest raczej standardowa. Nie zrozum mnie źle - ładunek emocjonalny jest na miejscu - ale ogołocona do zimnych, nieczułych słów, fabuła "Życie przed sobą" nie oferuje niczego nowego. Na szczęście twórcy, na czele z operatorem kamery, zdają się zdawać sobie z tego sprawę, bo trzeba przyznać, że na ich film patrzy się wyjątkowo przyjemnie. Pełno tu przepięknie skomponowanych, wypchanych po brzegi treścią - ale nie zabałaganionych - kadrów, które aż proszą się o zrobienie stopklatki żeby móc sobie na nie w spokoju popatrzyć. Szczególnie do gustu przypadły mi ujęcia z drona, ustawione prostopadle do chodnika. Każdy skrawek tak ustawionego obrazu zdaje się współgrać z pozostałymi, tworząc spójną, interesującą kompozycję. Może jedynie stworzony komputerowo lew, który pojawia się w dwóch scenach filmu, mógłby zostać wykonany lepiej, ale to już czepiam się trochę na siłę, bo w gruncie rzeczy i tak wypada przekonująco. Zwłaszcza jeśli pamiętać, że to skromne, kameralne kino, a nie wielkie widowisko przy którym pracowało pół tysiąca osób.

"Życie przed sobą" to na pewno ciekawy twór. Świetna Sophia Loren i zaskakująco dobrze jej akompaniujący Ibrahima Gueye (Momo) tworzą wulkan energii i emocji, który z powodzeniem potrafi utrzymać widza przy ekranie. I całe szczęście, bo choć do kompletu film wygląda wyśmienicie, to jednak nie ma się co czarować, że opowiedziana w nim historia to szczyt scenopisarstwa. Miałem ogromny problem przy podejmowaniu decyzji jaką ocenę ostatecznie powinienem mu wystawić. Bo wiedz, że na moje oko to poza tymi do niczego nie prowadzącymi wątkami pobocznymi, dzisiejszemu filmowi nie bardzo jest co zarzucić. Nie mogę jednak z czystym sumieniem postawić wyższej oceny. Piękna to była opowieść, ale zabrakło jej czegoś, co wyróżniłoby ją na tle innych tego typu historii.

Atuty

  • Para głównych bohaterów;
  • Świetne zdjęcia;
  • Żywe emocje

Wady

  • Niewykorzystane wątki poboczne

"Życie przed sobą" to idealny film na melancholijny, jesienny wieczór. Pozwoli się pośmiać, popłakać, poczuć lepiej. Ale raczej nie zostanie z widzem na dłużej.

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper