Padlina (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Z dużej chmury mały deszcz

Padlina (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Z dużej chmury mały deszcz

Piotrek Kamiński | 24.10.2020, 21:00

Świat się skończył. Bomba spadła i dokumentnie rozwaliła cały dotychczasowy porządek świata. Pozostali przy życiu siedzą w domach i kombinują jakby tu dożyć następnego dnia... Sam punkt wyjścia pierwszego norweskiego filmu Netflixa jest nawet interesujący, ale szybko okazuje się, że w sumie mało istotny. W podobny sposób można, niestety, opisać większą część elementów składających się na Padlinę.

Leonora, Jacob i ich córka Alice starają się przetrwać w postapokaliptycznym świecie niedalekiej przyszłości, gdzie największym problemem większości ludzi jest znalezienie czegokolwiek, co można by wsadzić do garnka. Pewnego dnia na ulicy pojawia się człowiek, który sprzedaje bilety na spektakl połączony z uroczystą kolacją w pięciogwiazdkowym hotelu, organizowany przez niejakiego Mathiasa Vinterberga. Jedzenie. I to wystawne jedzenie. To wręcz niemożliwe by nie siedział gdzieś za tym wszystkim jakiś kruczek, lecz kiedy człowiek przymiera głodem, ostrożność w zasadzie nie istnieje. Leonoerze udaje się kupić trzy bilety i już wkrótce udają się do wielkiego, pięciogwiazdkowego hotelu Mathiasa.

Dalsza część tekstu pod wideo

Padlina (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Z dużej chmury mały deszcz

Padlina (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Witamy w naszym hotelu

Spektakl organizowany przez naszego dobrodzieja nie należy do standardowych i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się jego koncepcja. Aktorzy opowiadają historię nie na scenie, a w całym hotelu. To od widza zależy za kim pójdzie, które wątki chce zobaczyć, a które będzie musiał ominąć. Można próbować się rozdzielać, aby później opowiedzieć sobie co się widziało, ale mnogość wątków i postaci sprawia, że poznanie całej historii jest w zasadzie niemożliwe. Widzowie noszą na twarzach kojarzące się lekko z "Oczy Szeroko Zamknięte" złote maski, które odróżniają ich od aktorów. Mathias zaprasza wszystkich do zabawy, przypominając jeszcze na koniec, że wszystko co tego wieczoru zobaczą jest częścią spektaklu. Start.

Trzeba przyznać, że hotel Mathiasa robi piorunujące wrażenie i spokojnie może być nazywany jednym z głównych bohaterów filmu. Długie, krwiście czerwone korytarze, tajemniczo przystrojone pokoje, zaniedbane poddasze, gorąca kotłownia, zimna kuchnia - każde kolejne pomieszczenie aż kipi klimatem, który dodatkowo potęgowany jest niebanalną ścieżką dźwiękową Jonathana Sigswortha. Właściwie od pierwszych minut czuć, że coś z tym miejscem jest mocno nie tak. Obrazy zdają się obserwować przechodzących ludzi, długie korytarze kryć dziesiątki tajemnic. Całość nakręcona została w bardzo klaustrofobiczny sposób - mimo niebanalnych rozmiarów całego budynku -niejako dusząc widza kolejnymi ujęciami. Ale spokojnie. Przecież to wszystko tylko gra, prawda? W to wierzą nasi bohaterowie. Przynajmniej dopóki część widowni nie zacznie znikać bez śladu...

Padlina (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Ciekawy pomysł to jeszcze nie wszystko

Film Jaranda Herdala robi bardzo intrygujące pierwsze wrażenie. Kusi widza pięknie zaprojektowanymi ujęciami i obietnicą zabrania go w zwariowaną, acz w pełni kontrolowaną podróż. Problem w tym, że to tylko puste słowa. Fabuła "Padliny" w drugim akcie ciągnie się jak flaki z olejem. Bohaterowie krążą po hotelu, starają się domyślić co jest grane, szukają innych ludzi. Niestety, to co dla nich wciąż jest nieodgadnioną tajemnicą, widz wie już od jakiegoś czasu, przez co obserwowanie kolejnych wydarzeń staje się w pewnym momencie po prostu nudne.

Do samego końca czekałem na jakąś wielką eksplozję - coś, co pozwoli mi powiedzieć "wow, to wszystko zmienia!", lecz moment ten nigdy nie nadszedł. Nie ma tu żadnego drugiego dna, morału, czy innej głębi. Dostajemy to co widzimy. I tak jak od czasu do czasu trafi się jakaś pomysłowa scena, sprawiając, że poprawimy się w fotelu, tak zazwyczaj tuż za nią znowu czai się nuda. Proste filmy też mają, oczywiście, swój urok, ale na ten urok trzeba zapracować, dać widzowi jakąś materię - coś z czego można się pośmiać, albo co sprawi, że podskoczymy od czasu do czasu w fotelu. Tyle, że Padlina ma raczej mało takich momentów. Stoi w takim stylistycznym rozkroku, próbując zaoferować głębsze doznanie poprzecinane prostą rozrywką, w efekcie nie dając widzowi niczego ciekawego.

Netflixowy debiut Norwegów absolutnie nie jest filmem stricte złym. Już same doznania audiowizualne mogą sprawić, że część widzów poczuje się usatysfakcjonowana seansem. Postacie nie zachwycają głębią, a fabuła rozpada się niczym domek z kart, jeśli chwilę się nad nią zastanowić, lecz okazjonalny pełen napięcia moment potrafi w jakimś tam stopniu wynagrodzić panującą przez większość czasu projekcji nudę. Zakończenie niby wyjaśnia co, gdzie, jak i dlaczego, ale jest to wyjaśnienie tak banalne, płaskie i pozbawione charakteru, że właściwie mogłoby go nie być. Z braku laku można obejrzeć w halloweenowy wieczór, tylko po co, skoro dookoła tyle jest ciekawszych produkcji.

Atuty

  • Piękna scenografia, światło i ujęcia;
  • Klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
  • Kilka trzymających nawet w napięciu scen

Wady

  • Nuda wiejąca od drugiego aktu;
  • Nijacy bohaterowie, czarny charakter, rozwiązanie;
  • Po intrygującym wstępie można było liczyć na coś więcej

Spodziewałem się czegoś na wzór "Gry" Davida Finchera, a dostałem, cóż... Padlinę.

5,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper