Daniel Śnieżek jest świeżo upieczonym policjantem, który ma jednak ogromne ambicje. Jego marzeniem jest praca w Centralnym Biurze Śledczym, dlatego kiedy spotyka parę przestępczych bliźniaków z Ukrainy dogaduje się z nimi i przy ich pomocy zaczyna awansować. W końcu postanawiają stworzyć ekskluzywny klub nocny, w którym zbierane będą kompromitujące materiały na znane postacie ze świata polityki, biznesu i rozrywki.
Pętla (2020) – recenzja filmu Patryka Vegi. Bad Boy 2
Pętla ma być jakoby filmem opowiadającym historię afery podkarpackiej, w ramach której toczy się sporo śledztw. Są podejrzenia, że nie dość, iż udało się nagrać kompromaty na wiele osób, to jeszcze za wszystkim stały służby rosyjskie. Problem w tym, że film Patryka Vegi na samej aferze koncentruje się może przez jakieś piętnaście, dwadzieścia minut i robi to w sposób niesamowicie ogólny. Trochę wygląda to, jakby reżyser w wywiadach zapowiadał pokazanie strasznych wydarzeń, a potem przestraszył się i nie nakręcił nic mocnego (a to, że Vega nie jest takim chojrakiem, za jakiego chciałby uchodzić widać było już w związku z konfliktem z Bartłomiejem Misiewiczem przy okazji filmu Polityka). Zamiast tego dostajemy więc opowieść o tym, jak Daniel Śnieżek piął się w górę, z której w końcu musiał spaść. Vega na pewno jest przekonany, że stworzył głębokie dzieło, do którego idealnie pasowałby cytat z Nietzschego, że „ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie”. Pod koniec okazuje się też, że – co może być związane z tym, że Vega jest gorliwym katolikiem – Pętlę można odczytywać jako współczesną wersję przypowieści o synu marnotrawnym. Wszystko to jednak jest pisane palcem po wodzie i co najwyżej śmiechu warte (nie, nie znaczy to, że film jest zabawny). Na dobrą sprawę Pętla ma dokładnie ten sam scenariusz, co Bad Boy, tylko tym razem wszystko rozgrywa się w świecie podkarpackich sutenerów, a nie kibolskich bojówek. Zrealizowana jest jednak o wiele gorzej. Akcja pędzi do przodu na złamanie karku, przez co – w sumie jak zwykle – brak tu jakichkolwiek ciągów przyczynowo skutkowych. Montaż jest tak niedbały, że jest wiele fragmentów, gdy poszczególne sceny można by ułożyć w losowej kolejności i niewiele by to zmieniło. Dodajcie do tego sporo absurdów oraz koszmarne napisane dialogi, które w 80% składają się z przekleństw. Podejrzewam, że Vega sądzi, iż wymiany zdań, które pojawiają się w jego filmie godne są samego Quentina Tarantino, jednak może dobrze by było, gdyby ktoś wreszcie wytłumaczył mu, że tak nie jest.
Pętla (2020) – Antoni Królikowski długo, długo nikt
Pętla to zatem film, który ogląda się bardzo trudno. Tym bardziej, że jest on autentycznie nudny i dłuży się niemiłosiernie. Jeśli pojawia się w nim jakakolwiek energia, to jest to zasługa wyłącznie głównego ostatnio aktora Vegi, czyli Antoniego Królikowskiego. Co prawda gra on tu to samo, co w Bad Boyu, ale jednak ma w sobie na tyle dużo życia, przysłowiowego poweru, że udaje mu się wyjść obronną ręką ze wszystkich mielizn scenariusza. Tego samego nie można powiedzieć niestety o innych wykonawcach. No, może jeszcze Piotr Stramowski nie jest najgorszy. Ale już Katarzyna Warnke jako „twarda i groźna pani prokurator” jest zupełnie nijaka. Co, jak tak teraz myślę, jest i tak postępem, bo jej występy w obu częściach Kobiet mafii były po prostu koszmarne i irytujące.
Tak więc Pętla jest tym, czego można się było spodziewać – to kolejny film w reżyserii Patryka Vegi, który jest zrobiony na odwal się, z toną tych samych (bardzo słabych) pomysłów i trudno byłoby powiedzieć, że jest to jakkolwiek ciekawa i dobra rozrywka. Pętla nie łapie się nawet do kategorii „tak złe, że aż dobre”. Co ciekawe, ponoć ma to być jedna z ostatnich produkcji Vegi na rynek polski, marzy mu się bowiem kariera międzynarodowa. Jak to ktoś ładnie skomentował: i dobrze, czemu tylko my mamy cierpieć?