Mortal Kombat Legends: Scoprion's Revenge – recenzja filmu. Hanzo Hasashi nie żyje!

Mortal Kombat Legends: Scoprion's Revenge – recenzja filmu. Hanzo Hasashi nie żyje!

Piotrek Kamiński | 14.04.2020, 21:00

Po doskonale satysfakcjonujących trybach opowieści z trzech ostatnich części gry moje oczekiwania co do Zemsty Scorpiona były całkiem mocno wygórowane. Zespół NetherRealm rozpieścił graczy tworząc przerywniki, które spokojnie można zmontować w całkiem przyjemny w odbiorze film. Czy animowana propozycja WB wnosi do tematu coś nowego, czy jest tylko odwrotnością tego, co ostatnio uprawia Disney, czyli zupełnie zbędną klasycznie animowaną wersją klasyka CGI? Spójrzmy.

Kto spośród tu zgromadzonych nie zna tej historii? Hanzo Hasashi, wojownik klanu Shirai Ryu zostaje podstępnie zamordowany wraz z całym swoim klanem. W krainie podziemia spotyka czarnoksiężnika Quan-Chi, który oferuje mu możliwość dokonania zemsty w zamian za drobną przysługę. Hanzo - teraz już jako Scorpion - godzi się i wyrusza na tajemniczą wyspę innego maga, Shang Tsunga, gdzie już wkrótce odbędzie się turniej sztuk walki, od wyniku którego zależą losy całego naszego świata. Standard.

Dalsza część tekstu pod wideo

Mortal Kombat Legends: Scoprion's Revenge – recenzja filmu. Hanzo Hasashi nie żyje!

Mortal Kombat Legends: Scorpion's Revenge – fanserwis w najlepszym wydaniu

Na wstępie mała dygresja. Nigdy nie rozumiałem skąd w naszym środowisku wzięła się tak negatywna reakcja na wszechobecny w grach i filmach fanserwis. Jako fan danej marki jest mi niezwykle miło, że twórcy próbują wszelkimi metodami dogodzić mi, spełnić moje marzenia, pokazać rzeczy, których nawet nie wiedziałem, że brakuje mi do szczęścia. Jak coś, co w każdej innej branży jest jak najbardziej pożądane może być tak wzgardzane we wszelkiego rodzaju wizualnej rozrywce? Jeśli temat został odpowiednio umotywowany i nie gryzie się z tym, co wiem o postaciach i świecie, to czemu nie. A musisz wiedzieć, że Zemsta Scorpiona pełna jest tego typu smaczków. Po wyspie Shang Tsunga kręci się cała masa znanych postaci, które są tam jedynie po to abyśmy mogli je rozpoznać, bo w fabule nie odgrywają dosłownie żadnej roli. Znane lokacje można znaleźć w praktycznie każdej scenie, więc gdy tylko zobaczyłem "The Pit" od razu zacząłem się zastanawiać, czy i kiedy ktoś z naszych bohaterów zaserwuje przeciwnikowi stage fatality. Główni bohaterowie w praktycznie każdej walce korzystają z całego arsenału specjalnych ruchów żywcem wyciągniętych z gier. Bo wiedz, że choć ciężar opowieści faktycznie został oparty o barki Scorpiona, wciąż jest to historia pierwszego turnieju, w którym my jako gracze braliśmy udział, toteż sporo czasu spędzimy również w towarzystwie Liu Kanga, Johnny'ego Cage'a i Sonyi Blade.

Trio przedstawicieli naszego wymiaru wypada w wersji animowanej bardzo sympatycznie. Liu Kang to jak zawsze idealista i głos rozumu w grupie, który w czasie walki zaczyna wydawać z siebie dźwięki godne samego Bruce'a Lee. Scenarzyści pokusili się o całkiem odważny, podejrzewam, że w dłuższym rozrachunku sporo zmieniający twist z jego udziałem, którego z oczywistych przyczyn nie będę tu przytaczał. Powiem tylko, że ciekawi mnie co dalej stanie się z jego postacią jeśli doczekamy się kontynuacji, a wiele wskazuje na to, że ta powstanie. Johnny Cage, jak zawsze na tym etapie historii, bryluje swoją pyszałkowatością i ogólnym brakiem zrozumienia otaczających go wydarzeń. Jestem właśnie w trakcie oglądania serialu Community (polecam jak diabli!) i śmiem twierdzić, że występujący tam Joel McHale, czyli głos tutejszego Cage'a byłby świetny nawet i w wersji live action. Doskonały wybór. Natomiast Sonya... Cóż, rozbawiło mnie, że w filmie ma równie męskie rysy, jak w grze z 2011. Z jednej strony wątpię aby był to celowy zabieg, z drugiej wiem, że animatorów z WB stać na zaprojektowanie bardziej kobiecej twarzy. Ciekawe gdzie kryje się prawda. Tak, czy siak podkładająca jej głos Jennifer Carpenter (Debra z Dextera) spisuje się w powierzonej roli bardziej niż dobrze. Nie sposób nie docenić również głównego bohatera tej opowieści, czyli tytułowego Scorpiona. Tutaj twórcy postanowili nie bawić się w tworzenie kwadratowych kół i po prostu zatrudnili tego samego aktora, który tak świetnie wcielił się w niego w ostatnich odsłonach gry (z wyłączeniem jedenastki). Hanzo to postać tragiczna, palona rządzą zemsty, więc potrzebny był ktoś, kto tak samo dobrze zagra go jako kochającego ojca, wściekłego wojownika i wypaloną skorupę człowieka, którą pcha do przodu już tylko jeden cel. Patrick Seitz ze wszystkich tych ról wywiązał się wzorowo. Twórcom już na samym początku tej wersji Smoczej Sagi udało się zbudować postać, której się boimy, ale i współczujemy. Sympatycznej i jednocześnie bezlitosnej.

Nie zapominajmy jednak w jakim celu wszyscy TAK NAPRAWDĘ postanowiliśmy ten film obejrzeć. Mortal Kombat nie przyczynił się do powstania systemu oceniania gier pod kątem minimalnego wieku odbiorcy ze względu na swoją dojrzałą fabułę. To była bijatyka. Krwawa bijatyka. Można było w niej wyrwać głowę wraz z kolumną kręgosłupa, sprawić aby eksplodowała, przywalić podbródkowym tak mocnym, że aż odrywała się od reszty ciała  spalić na kilka sposobów, nadziać na wielkie kolce, wyrwać serce, i... kopnąć dwa razy i walnąć w brodę (to pierwsze fatality Liu Kanga naprawdę było dziwne). To dlatego Mortal Komcat zyskało popularność. Pierwszy film do dziś miażdżony jest za swoją niską kategorię wiekową, choć akurat moim zdaniem była to całkiem niezła interpretacja materiału źródłowego - na tyle sugestywna, że twórcy nie musieli pokazywać flaków żeby i tak było brutalnie. Cóż, czasy się zmieniły, a publiczność woła krwi. WB najwyraźniej usłyszało te wołania, ponieważ animowana Zemsta Scorpiona jest tak cholernie brutalna, że miejscami wręcz bardziej bawi niż obrzydza - czyli dokładnie tak samo jak gry. Ciała wojowników krojone są na plasterki, flaki niemalże co pięć minut wylewają się na ziemię, wyrywane są głowy i ręce, przebijane zostają czaszki, klatki piersiowe, nogi, ramiona, a część z tych najbardziej brutalnych zagrań ukazana została w sposób wprowadzony we wspomnianej już tu dziewiątej odsłonie serii z 2011 roku. Tak, są tu i X-Raye! I bolą widza dokładnie tak samo jak w trakcie gry. Tyle, że tu mają trochę więcej sensu, bo zazwyczaj po przebiciu czaszki wielkim ostrzem przeciwnik już nie wstaje, gdzie w grze była to co najwyżej drobna niedogodność. Jeśli w kontynuacji twórcy nadal będą mordować wojowników w takim tempie jak tutaj, to trójka może nigdy się nie ukazać z tej prostej przyczyny, że nie będzie już komu walczyć.

Mortal Kombat Legends: Scorpion's Revenge – kwadratura koła

Nie bez powodu wspomniałem wcześniej o "tworzeniu kwadratowych kół". Animatorzy zatrudniani w WB mają paskudny zwyczaj tworzenia projektów postaci składających się wyłącznie - albo niemal wyłącznie - z prostych linii. Lubię ultra stylizowane animacje - jak choćby Samuraj Jack - ale tylko wtedy, kiedy obrany styl jest spójny i nie kłóci się z innymi elementami produkcji - jak choćby w Samuraju Jacku. Problemem animacji takich jak dzisiejsza jest brak tej spójności. Z jednej strony dostajemy realistycznie przedstawione scenerie, pełne prawdziwie wyglądających drzew, budynków i elementów dekoracji, z drugiej wchodzące z nimi w interakcje postacie, które rysował ktoś, kto nie zna znaczenia słowa "obły". Jakby tego było mało, postanowiono, że cieniowanie zrealizowane zostanie dwojako - normalnie, poprzez nałożenie ciemniejszej warstwy tego samego koloru na odpowiednie obszary rysunku i tak jak robi się to w czerni i bieli, czyli przez dodanie zupełnie czarnych obszarów w wyznaczonych miejscach. Ostateczny efekt jest cholernie trudny do przyzwyczajenia się, bo wygląda to jakby Liu Kang miał indiańskie oznaczenia na kościach policzkowych i dosłownie wszyscy porobili sobie tatuaże na knykciach. Film trwa dobrych osiemdziesiąt minut, więc ostatecznie udało mi się do tego zabiegu przyzwyczaić, ale nie mogę powiedzieć abym był jego fanem.

Równie niespójne są projekty postaci jako takie. Liu Kang i reszta ekipy wyglądają całkiem sensownie - ich twarze i absurdalnie umięśnione ciała wyglądają całkiem ludzko, kiedy już człowiek przyzwyczai się do kanciastej, dziwnie cieniowanej grafiki. Niestety trafiają się też modele takie jak Quan-Chi, którego twarz wygląda jakby ktoś ją ulepił (niewprawnie) z plasteliny. Ciągnięty jest tu również motyw zapoczątkowany w dziesiątej odsłonie gry - biały czarnoksiężnik jest bardziej śmieszny niż straszny. Praktycznie nic mu się nie udaje i wszyscy pomiatają nim jakby nie był nikim wartym uwagi. Trochę to bolesne biorąc pod uwagę jak istotną rolę w sadze odgrywał wcześniej.

Mortal Kombat Legends: Scorpion's Revenge jest całkiem interesującą pozycją, która powinna zadowolić nie tylko fanów gier ze smokiem w logo. Opowiadana tu historia jest z grubsza taka sama, jak to co znamy z gier, ale pozwala sobie na odpowiednio dużo zboczeń z utartej ścieżki aby od czasu do czasu zaskoczyć nawet i największego fana. Wolałbym pewnie aby Mortal Kombat był serialem raczej niż filmem, ponieważ opowiedzenie w kompletny, satysfakcjonujący sposób historii tak wielu postaci w tak krótkim czasie jest zwyczajnie niemożliwe, ale nawet mimo zbyt zwięzłego tła, zbyt krótkich momentów budowania charakterów głównych bohaterów, Zemście Scorpiona udaje się być całkiem kompetentnym filmem, który powinien zadowolić nawet przypadkowego, niezaznajomionego z grami widza (moja żona daje 7,5/10, a o grach wie tyle, że istnieją). Pamiętaj tylko aby nie oglądać go z dziećmi. To, czego bali się cenzorzy w 1992 tutaj stało się rzeczywistością.

P.S. Sub-Zero został podpisany w liście płac jako Kuai-Liang. Co ci WB, nie znają własnej marki?

Atuty

  • Brutalny jak na MK przystało;
  • Bardzo dobrze dobrani aktorzy;
  • Stara historia opowiedziana w nowy sposób;
  • Tona smaczków dla fanów

Wady

  • Mocno niespójne, dziwnie cieniowane projekty postaci;
  • Ważne wątki zrobione po macoszemu, bo przecież gracze znają

Zemsta Scorpiona może stanowić ciekawe wprowadzenie do serii dla osób z nią niezaznajomionych, a starym wyjadaczom proponuje nową wersję znanych wydarzeń. Trzeba się tylko przyzwyczaić do stylu graficznego.

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper