Jay i Cichy Bob Powracają – recenzja filmu. Laurka dla samego siebie

Jay i Cichy Bob Powracają – recenzja filmu. Laurka dla samego siebie

Piotrek Kamiński | 29.03.2020, 21:00

Jay i Cichy Bob Powracają nie jest typowym filmem, bo i nie powstał z typowych powodów. To nostalgiczna podróż przez filmy wyreżyserowane na przestrzeni lat przez Kevina Smitha, pełna starych żartów, odniesień do klasyki i gościnnych występów.

Mówi się, że Adam Sandler nakręcił Duże Dzieci, bo chciał po prostu spędzić sobie lato z przyjaciółmi i jeszcze do kompletu mieć za to zapłacone. Całkiem sprytna taktyka. Podobnymi wartościami kierował się najpewniej Kevin Smith kiedy tworzył dzisiejszy film. Być może słyszałeś, że dwa lata temu Smith prawie pożegnał się z życiem, kiedy w trakcie występu na żywo dostał olbrzymiego zawału. Postanowił wtedy nakręcić Jay i Cichy Bob Powracają po pierwsze, aby Yoga Hosers nie było jego ostatnim filmem i po drugie, aby stworzyć sobie na planie kilka miłych wspomnień. Oba założenia udało się zrealizować, ale czy wyszedł z tego dobry film, czy jedynie marna kopia pierwszej części? Pytanie to spędza mi sen z powiek już od kilku dni i, szczerze mówiąc, nie potrafię na nie jednoznacznie odpowiedzieć.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jay i Cichy Bob Powracają – recenzja filmu. Laurka dla samego siebie

Jay i Cichy Bob Powracają – odrobina historii

Klasyki Kevina Smitha wchodzące w skład jego View Askewniverse zawsze stały przede wszystkim niebanalnie napisanymi bohaterami. Fabularnie większość z nich jest raczej prosta - Dante i Randal nudzą się w pracy, Brody próbuje odzyskać dziewczynę, Holden zakochuje się w lesbijce, Zack i Miri kręcą porno - co pozwala skupić się na budowaniu charakterów. Postacie u Smitha zawsze wysławiają się lekko i naturalnie. Jego dialogi biją autentycznością, zupełnie jak gdyby zostały zaczerpnięte z prawdziwego życia. I czasami tak właśnie jest. Wydany w 2001 roku Jay i Cichy Bob Kontratakują wyłamywał się nieco z tych ram. Fabuła była motorem napędowym całej produkcji, a w miejsce szeregu intrygujących postaci dostaliśmy dilera, który nie może przestać gadać i drugiego dilera, który prawie w ogóle nie gada. Chłopaki ruszali do Hollywood aby powstrzymać produkcję filmu z opartymi na nich postaciami. Żarty, jak to u Kevina, opierały się głównie na pierdzeniu, seksie i metakomentarzu absurdów przemysłu filmowego. Nie była to rozrywka wysokich lotów, ale wcale niemało tekstów z filmu zapisało się na zawsze w popkulturze i nawet prawie dwadzieścia lat później perypetie Jaya i Cichego Boba ogląda się całkiem przyjemnie.

Lecimy osiemnaście lat do przodu i oto wychodzi kontynuacja pierwszej solowej przygody Jaya i Cichego Boba. A właściwie to reboot. Remake? Generalnie jest to niemalże ta sama historia - ktoś robi reboot filmu o Bluntmanie i Chronicu, więc Jay i Cichy Bob ruszają na Chronic-Con (konwent fanów Bluntmana i Chronica) powstrzymać jego produkcję. Po drodze spotykają dziewczyny, które jadą w to samo miejsce, ale w zupełnie innym celu, a na koniec widzimy plan zdjęciowy blunt jaskinii. Czy bezczelne kręcenie drugi raz tego samego filmu może być usprawiedliwione, jeśli jest to celowy zabieg? Bohaterowie nie raz mówią w filmie, że reboot to zasadniczo ten sam produkt co poprzednio, z paroma detalami pozmienianymi tylko na tyle, aby odbiorca końcowy chciał raz jeszcze sięgnąć po portfel. Więc główny szkielet opowieści pozostaje ten sam, ale na przykład dziewczyny nie są pierdzącymi złodziejkami diamentów, tylko licealistkami chcącymi wkręcić swoją koleżankę do filmu. Obowiązkowo zatrzymamy się na chwilę w Mooby's, będziemy świadkami dziwnej, wywołanej dragami wizji, na ekranie pojawi się także niemal cała obsada poprzedniego filmu i nawet kilku bohaterów poprzednich dzieł Smitha. Jako nostalgiczny przekrój przez całą twórczość reżysera, Jay i Cichy Bob Powracają spisuje się więc całkiem dobrze. Niestety, wiąże się to również z największym minusem całej produkcji.

Jay i Cichy Bob Powracają – nie pal już, Kevin

Ogromna część obecnego w filmie humoru została żywcem przeniesiona z poprzednich filmów Smitha. Na początku filmu Jay robi "Buffalo Billa" jak w Clerks 2. Brodie tłumaczy chłopakom czym są rebooty, Jay oburza się, a Bob uśmiecha do kamery. Chłopaki wykonują swoją dziwaczną wersję motywu przewodniego W Pogoni Za Amy. Jay obrzydliwie podnieca się widząc Justice. To są dosłownie te same żarty, a jak wiadomo, opowiadanie tych samych dowcipów po kilka razy sprawia, że stają się mniej śmieszne. Są oczywiście i zupełnie świeże dialogi oraz sceny. Problem w tym, że zazwyczaj w ogóle nie są śmieszne. Scena w Mooby's powstała tylko po to żeby Kevin mógł przelecieć swoją żonę na planie zdjęciowym. Cały wątek z Ku Klux Klanem jest tak absurdalnie oderwany od reszty filmu, że niemalże bawi samym tym faktem. Niemalże. Bo ostatecznie nie bawi w ogóle. Tak samo jak Kevin Smith w roli Kevina Smitha. Reboot cierpi również z powodu zbytniego przeładowania wszelkiej maści postaciami. Reżyser zaprosił do udziału w filmie bodajże wszystkich swoich znajomych i każdemu z nich poświęca co najmniej jedną scenę. W większości przypadków sceny te do niczego nie prowadzą i są tam tylko po to aby każdy mógł powiedzieć, że był, grał. Na moment pojawia się grany przez Matta Damona Loki. Krótkie występy zaliczają żony i dzieci głównych bohaterów, wpada znana z serialu Supergirl Melissa Benoist, Jason Biggs i James Van Der Beek, Craig Robinson, Justin Long, Joe Manganiello, koledzy Smitha ze świata komiksów, nawet Method Man i Redman! Niektóre z ich występów są nawet zabawne, ale sprawiają, że filmowi brakuje ciągłości. Bohaterowie są tu, później są tam, następnie gdzie indziej. Poszczególne sceny rzadko kiedy łączą się ze sobą w sensowną całość. Z jednej strony jest to całkiem spory problem, z drugiej najlepsza scena całego filmu jest właśnie takim otoczonym próżnią momentem napisanym specjalnie na potrzeby gościnnego występu jednego aktora. Ben Affleck nie rozmawiał ze Smithem trzynaście długich lat. Chłopaki pokłócili się, bo Kevin lubi za dużo gadać na tematy, które niekoniecznie powinien poruszać i wydawać by się mogło, że ich przyjaźni nie da się już uratować. Na szczęście Ben powiedział w wywiadzie, że nie dostał propozycji wzięcia udziału w nowym Jayu i Cichym Bobie, ale generalnie chętnie by to zrobił. Smith zadzwonił do niego jak tylko się o tym dowiedział i w jeden weekend napisał mu piękny monolog o tym jak ogromnie zmienia się całe nasze życie w momencie, w którym stajemy się rodzicami. Żeby tylko cały film mógł być napisany tak błyskotliwie jak ta jedna scena.

Jay i Cichy Bob Powracają jest trochę jak uroboros. Swoim meta komentarzem na temat lenistwa i bezczelności dzisiejszego Hollywood zdaje się zjadać własny ogon, ponieważ sam jest właśnie taką leniwą kalką poprzedniego filmu. Większość najśmieszniejszych żartów to stare, sprawdzone klasyki, podczas gdy nowe propozycje częściej chybiają, niż trafiają do celu. Na szczęście zgrabnie ukazany motyw rodzicielstwa i jak zawsze świetnie dopasowana ścieżka dźwiękowa w połączeniu z tymi paroma dobrymi żartami ratują najnowszą produkcję Kevina Smitha przed byciem zupełną klapą. Ale hej, Jay i Cichy Bob Powracają to i tak film tylko i wyłącznie dla fanów, a oni potrafią wybaczyć naprawdę wiele, byle tylko dostać kolejny produkt osadzony w View Askewniverse. Pozostałym widzom raczej odradzam.

Atuty

  • Powrót znanych i lubianych postaci;
  • Scena z Benem Affleckiem;
  • Część żartów wciąż bawi...

Wady

  • ...ale niewielka część;
  • Chaotyczny;
  • To zasadniczo słabsza kopia pierwszego Jaya i Cichego Boba (i bez małpy)

Jay i Cichy Bob Powracają to dowód na to, że istnieje coś takiego jak za dużo zioła. Odstaw trochę, Kevin, bo stępiło ci się pióro.

4,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper