The Grudge. Klątwa – recenzja filmu. Poczekajmy na remake

The Grudge. Klątwa – recenzja filmu. Poczekajmy na remake

Jędrzej Dudkiewicz | 04.01.2020, 21:30

Od jakiegoś czasu zastanawiam się, jakim cudem w czasach, gdy horror stał się być może najciekawszym gatunkiem filmowym, wciąż powstają twory takie, jak The Grudge. Klątwa. To znaczy robione na odwal się, uszyte z najprostszych schematów i prób straszenia widza. Może to po prostu przepis na biznes, który nie wymaga wielkich środków. Ot, na kolanie kleci się scenariusz, zbiera ekipę, a potem rutynowo odhacza kolejne sceny.

Detektyw Muldoon, po śmierci męża, przeprowadza się wraz z synem w nowe miejsce. Od razu zostaje rzucona w wir dziwnych wydarzeń, bowiem w lesie znalezione zostaje ciało niejakiej Lorny Moody, która jest związana z pewnym tajemniczym domem. Wszystko wskazuje na to, że ciąży na nim klątwa, którą obsesyjnie badał były partner detektywa Goodmana, nowego współpracownika Muldoon. Kobieta postanawia przyjrzeć się sprawie.

Dalsza część tekstu pod wideo

The Grudge. Klątwa – recenzja filmu. Poczekajmy na remake

The Grudge. Klątwa – nudy na pudy

Nie ma chyba lepszego przykładu na to, jak mocno kino żywi się tymi samymi historiami i – z braku świeżych pomysłów – stara się je opowiedzieć co kilka lat w nowy sposób. The Grudge. Klątwa to zatem (serio!) reboot amerykańskiego remake’u japońskiego horroru, który był rebootem innej japońskiej produkcji, a ta z kolei powstała na bazie dwóch filmów krótkometrażowych. Brzmi intrygująco, prawda? Tak, to sarkazm. Odnoszę wrażenie, że twórcy doskonale wiedzieli, że nie da się z czegoś takiego wyrzeźbić niczego sensownego, więc nawet nie udawali, że próbują to zrobić. Historia jest wtórna do bólu, pełna ogranych horrorowych schematów, typu: nawiedzony dom, straszna klątwa, która przyczepia się do wszystkich i nie chce odpuścić, upiorny szpital psychiatryczny, etc. Niektóre symbole są tak subtelne, jak numer posterunku, na którym pracuje detektyw Muldoon (999).

Ale okej, to wszystko dałoby się jeszcze przetrawić. Niejaki James Wan udowodnił już nie raz i nie dwa, że ze znanych klocków i tropów, jeśli tylko ma się odrobinę talentu, można stworzyć trzymający w napięciu i momentami naprawdę straszny film. Jak wyszło tym razem? No niestety, nijak. The Grudge. Klątwa składa się z ciągu tych samych, powtarzanych do znudzenia scen. Potęgowane jest to jeszcze bardziej przez to, że akcja rozgrywa się na kilku planach czasowych, więc widz ma okazję zobaczyć ze trzy razy, jak dane postacie nadziewają się na klątwę, potem nie bardzo wiedzą, co się dzieje, zaczynają tracić zmysły, a na koniec robią coś strasznego. Na dobrą sprawę można uznać, że produkcja ta nie ma głównej postaci, bowiem detektyw Muldoon bardzo często znika z ekranu na całkiem spory czas. Nie wiadomo też do końca po co w ogóle pojawia się tu jej syn, skoro twórcy przypominają sobie o nim ledwie kilka razy, w najbardziej przypadkowych momentach (nie mówiąc już o tym, że na pomysł, iż coś może mu grozić, w związku z czym mama będzie się o niego bardzo bać, wpadają na jakieś dziesięć minut przed końcem). Tak więc napięcia nie ma tu żadnego, jump scare’y obecne są w ilości przekraczającej ludzką cierpliwość, tym bardziej, że wykonane są niesamowicie słabo. Naprawdę dawno nie widziałem tak źle zaaranżowanych jump scare’ów.

Dodajcie do tego fakt, że w zasadzie każdy bohater The Grudge. Klątwy zachowuje się irracjonalnie, a do tego nikt tu nie ma żadnego charakteru. Postać – nie tylko w horrorze – musi być jakaś, żeby widz miał możliwość i ochotę jej kibicować. Jedyne na co ja miałem chęć, to zastanawiać się, kto zginie jako pierwszy. Nie mam też pojęcia, co się stało, że w tym całym bałaganie znalazła się Jacki Weaver, która nie raz udowodniła, że potrafi grać. Tutaj jest najgorsza z całej obsady, gdy udaje, że się czegoś boi, naprawdę trudno zachować powagę. Jeśli zatem ktoś cierpi na bezsenność, to polecam wizytę w kinie: serio, ja usnąłem prawie dwa razy. Ostrzegam tylko, że drzemka nie będzie długa, film jest bowiem – i to jego największa zaleta – krótki. No cóż, może następny remake się uda?

Atuty

  • Film jest krótki

Wady

  • Naprawdę cała reszta

Trudno o lepszy przykład tego, że wiele osób w Hollywood nie ma żadnego sensownego pomysłu na kręcenie filmów.

2,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper