Lighthouse – recenzja filmu. Latarnik

Lighthouse – recenzja filmu. Latarnik

Jędrzej Dudkiewicz | 23.11.2019, 21:00

Kilka razy pisałem już, że gatunek jakim jest horror przeżywa w ostatnich latach prawdziwy renesans i pojawia się coraz więcej twórców, którzy potrafią zaproponować coś zupełnie nowego. Jednym z nich jest z pewnością Robert Eggers, który zadebiutował znakomitym dziełem, pt. Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii. Wkrótce do kin wejdzie jego drugi film, czyli Lighthouse.

Samotna wyspa. Na niej niewielka chałupa oraz latarnia. Dookoła wyłącznie ocean oraz mnóstwo mew. W takich okolicznościach przyjdzie pracować dwóm latarnikom. Ich zmiana ma trwać cztery tygodnie, szybko jednak okaże się, że to nie czas będzie największym rywalem dwóch niezbyt przepadających za sobą ludzi.

Dalsza część tekstu pod wideo

Lighthouse – recenzja filmu. Latarnik

Lighthouse – bogactwo interpretacyjne

Od razu uprzedzę – Lighthouse nie jest na dobrą sprawę horrorem. A raczej jest, ale nie tylko. Eggersa mocno interesuje też dramat psychologiczny: co dzieje się z dwoma odciętymi od świata ludźmi, którzy w zasadzie codziennie robią to samo, jedzą to samo, a dodatkowo niezbyt się lubią. Oglądamy więc powolne staczanie się bohaterów w odmęty szaleństwa. Ale to tylko podstawowy poziom. Lighthouse jest bowiem bogate w różnorakie interpretacje. Można ten film odczytywać jako przypowieść o starciu (metaforycznych) ojca z synem, albo wręcz Boga z człowiekiem. Ten pierwszy przekonany jest o własnej mądrości, żąda całkowitego posłuszeństwa i ma swoje sekrety, drugi w naturalny sposób się buntuje. Istotne są tu również najróżniejszego rodzaju przesądy i legendy marynistyczne. Bez trudu można znaleźć nawiązania do twórczości takich autorów, jak Edgar Allan Poe czy H.P. Lovecraft. Są wreszcie wyraźne odwołania do mitu prometejskiego. Innymi słowy, jest o czym myśleć zarówno w trakcie seansu, jak i bezpośrednio po nim.

Chociaż na dobrą sprawę niewiele się tu dzieje, emocje jednak buzują. Eggers ma wrodzony talent do snucia wciągających opowieści, potrafi nie raz i nie dwa zaskoczyć, igrać z oczekiwaniami widza. Buduje też znakomitą, gęstą i bardzo niepokojącą atmosferę. Typowego straszenia nie ma tu w zasadzie w ogóle, jest za to sporo napięcia i dreszczy przechodzących po plecach. Całość ogląda się też bez żadnego znużenia, wręcz przeciwnie: im dalej, tym człowiek jest bardziej zaintrygowany tym, jak to wszystko ostatecznie się skończy.

Lighthouse – wybitne aktorstwo

Projekt ten nie miałby szans się udać bez poświęcenia i talentu dwóch aktorów. Role zarówno Willema Dafoe, jak i Roberta Pattinsona są bardzo wymagające, ważna jest w nich fizyczność, ale też ekspresja, która mocno odwołuje się, przynajmniej momentami, do kina niemego (do tej kwestii zaraz przejdziemy). U obu wykonawców istotne są również oczy i to, co w nich widać, a wierzcie mi, widać bardzo dużo. Celowo piszę cały czas wspólnie o Dafoe i Pattinsonie, gdyż tworzą bardzo zgrany duet i obaj są sobie równi. Dodam może tylko, że jeśli ktoś wciąż uważa tego drugiego za słabego aktora, który nie ma szans poradzić sobie jako Bruce Wayne/Batman, to wydaje mi się, że Lighthouse spokojnie może rozwiać te wątpliwości.

Wspomniałem o kinie niemym. Otóż cały film swoją estetyką odwołuje się do dawno minionej epoki w historii kinematografii. Widać to przede wszystkim w sposobie kadrowania oraz połączonej z nim czerni i bieli. Ale spokojnie – nie sprawia to, że film jest niedzisiejszy. Wręcz przeciwnie, wiele razy Was zaskoczy (chociażby i tym, że są tu momenty, gdy trudno zachować powagę). Co nie zmienia faktu, że nie wszystkim się on spodoba, a część widzów uzna, że jest nudny. Nie wierzcie im.

Atuty

  • Wciągająca, bogata w najróżniejsze interpretacje fabuła;
  • Wybitne aktorstwo obu wykonawców;
  • Świetne zdjęcia i muzyka;
  • Bardzo dobrze budowana atmosfera niepokoju, sporo napięcia;
  • Potrafi kilka razy zaskoczyć

Wady

  • Brak wyraźnego minusa, ale na 10 jednak nie zasługuje

Lighthouse potwierdza, że Robert Eggers jest niesamowicie utalentowanym reżyserem i scenarzystą.

9,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper