Zabójcze maszyny – recenzja filmu. To nie jest film Jacksona

Zabójcze maszyny – recenzja filmu. To nie jest film Jacksona

Jędrzej Dudkiewicz | 09.12.2018, 21:23

Nie wierzcie reklamom, które próbują Wam sprzedać Zabójcze maszyny jako nowy film Petera Jacksona. Owszem, był on zamieszany w produkcję i był współscenarzystą. Dzieło to wyreżyserował jednak Christian Rivers, dla którego był to debiut za kamerą. Jaki jest tego wszystkiego efekt? Co najwyżej średni.

Jest wiele lat po kataklizmie, który – jakżeby inaczej – sami na siebie ściągnęliśmy. Ludzie żyją obecnie w wielkich miastach, które mogą się przemieszczać i pochłaniać mniejsze ośrodki, by w ten sposób zdobywać zasoby. Wskutek zbiegu okoliczności Tom dołączy do Hester Shaw, która chce powstrzymać jednego z przywódców Londynu, Valentine’a. Planuje on bowiem ponownie uruchomić śmiercionośną broń i w ten sposób zdobyć przewagę nad wszystkimi.

Dalsza część tekstu pod wideo

Brzmi dość oklepanie i takie też jest, co może wynikać z faktu, że Zabójcze maszyny są ekranizacją książki przeznaczonej raczej dla nastolatków. I okej, dałoby się to znieść, gdyby tylko twórcy wykazali się chociaż odrobiną inwencji. A tak się niestety nie stało. Historia jest de facto wykorzystaniem wszystkich najbardziej oczywistych motywów z Gwiezdnych Wojen, przerobionych na para postapokaliptyczną modłę. Nie ma tu nic oryginalnego, nic co by mogło zaskoczyć, wszystko jest od początku do końca poprowadzone w najmniej interesujący sposób (no, poza jednym wyjątkiem, o którym później). A do tego wszystko sprowadza się do wałkowanej setki razy opozycji technologia kontra natura i konstatacji – skądinąd słusznej – że największym zagrożeniem dla ludzkości jest ona sama i jej niepohamowana ambicja, arogancja, żądza władzy oraz chciwość. Pobrzmiewa tu też postkolonializm, bo zły zachód chce zniszczyć dobry wschód. Opozycja ta jednak jest narysowana tak grubą kreską, że aż staje się to wręcz groteskowe. Tym bardziej, że dołączone do tego są koszmarne, pełne patosu dialogi.

Główną zatem siłą Zabójczych maszyn jest warstwa wizualno-dźwiękowa. Bo rzeczywiście, efekty specjalne są tu fenomenalne i robią ogromne wrażenie. Jest w tym sporo pomysłowości, rozmachu, dbałości o detale. W połączeniu z całkiem niezłą muzyką sprawia to, że sceny akcji są całkiem przyjemne w oglądaniu. Szybko jednak nawet i one zaczynają nużyć, bo żeby widz był w stanie się w coś zaangażować, to musi jednak mimo wszystko mieć komu kibicować. A postacie są tu bardzo złe. W Valentine’a wciela się Hugo Weaving i jest to aktor na tyle zdolny, że jakoś się broni, chociaż o jego motywacjach wiemy tyle, co nic (w zasadzie jest zły, bo tak mu każe scenariusz). Beznadziejni są zarówno Hester, jak i Tom, dwójka totalnie nijakich, nie mających grama charyzmy i słabo zagranych bohaterów. Ostatecznie najciekawszą postacią (i on jest tym wspomnianym wcześniej wyjątkiem) jest Shrike, którego historia jest ciekawa, dobrze poprowadzona i w pewnym momencie nawet poruszająca. Fakt, że najwięcej emocji w Zabójczych maszynach budzi nie żywy człowiek, tylko biomechaniczny relikt sprzed wielu lat mówi chyba wszystko o jakości całego filmu.

Atuty

  • Efekty specjalne;
  • Muzyka;
  • Shrike

Wady

  • Całkowicie wtórna, nużąca i przewidywalna historia;
  • Drewniane i pełne patosu dialogi;
  • Praktycznie zero emocji;
  • Bardzo nijakie i słabo zagrane postacie

Zabójcze maszyny to co najwyżej średni film przygodowy, który spodobać się może chyba tylko nastolatkom. I to też tym, którym bliżej do lat 10, niż 20.

5,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper