Robin Hood: Początek – recenzja filmu. Boring Hood

Robin Hood: Początek – recenzja filmu. Boring Hood

Jędrzej Dudkiewicz | 30.11.2018, 22:30

Festiwal odgrzewania znanych historii w Hollywood trwa w najlepsze. Niedawno był nowy Król Artur, a teraz po raz kolejny padło na Robin Hooda. O ile jednak ten pierwszy w reżyserii Guya Ritchiego był zaskakująco przyjemną rozrywką, o tyle Robin Hood: Początek, który nakręcił Otto Bathurst ma raczej szansę stać się obowiązkową pozycją na wieczorach filmów koszmarnie złych.

Robin z Loxley ma całkiem dobre życie. Posiada duży majątek, a czas spędza głównie z ukochaną Marion. Szczęście mija, gdy przychodzi rozkaz, że ma natychmiast wyruszyć na jedną z krucjat. Gdy wróci do domu cztery lata później okaże się, że wszystko, co znał i kochał przepadło, a Nottingham trzęsie złowrogi szeryf. Wraz z poznanym na wojnie Johnem Robin postanawia zaprowadzić w okolicy ład i porządek.

Dalsza część tekstu pod wideo

Robin Hood film

Robin Hood film

W zasadzie aż trudno zdecydować się, od czego zacząć omawianie filmu Robin Hood: Początek, tyle jest tu złych elementów. Film Bathursta wyraźnie chce, tak samo jak Król Artur: Legenda miecza, być nowoczesnym podejściem do znanej legendy (a skoro przy inspiracjach jesteśmy, to widać też bardzo duży wpływ Batman: Początek). Problem w tym, że za Legendę miecza wziął się Guy Ritchie i widać, że to jego dzieło, nosi bowiem wiele cech jego wcześniejszych produkcji (nie mówiąc o tym, że był tam chyba najlepszy soundtrack roku). Dla Bathursta jest to jednak kinowy debiut, z którym sobie zupełnie nie poradził. To oczywiście nie tylko jego wina, ale też w dużym stopniu fatalnego scenariusza. Najprościej byłoby napisać, że cała akcja filmu zwyczajnie nie ma sensu. Serio, nie wiadomo, o co w ogóle chodzi i czemu ktokolwiek miałby się ekscytować tym, co dzieje się na ekranie. Fabuła ma dziury logiczne wielkości dorodnego słonia, bohaterowie są napisani fatalnie, dialogi są albo koszmarnie drewniane, albo pełne patosu, albo jedno i drugie, momenty w założeniu humorystyczne są zaś żenujące. Tak, jak wiele innych scen, z których na czoło wybija się ta, w której dwóch złych bohaterów niemal odwracając się do kamery tłumaczy swoje niesamowicie złowrogie plany. A i tak wszystko to wygląda jak pretekst do tego, by co chwila wstawiać tu sceny akcji. I okej, w końcu to film czysto rozrywkowy. Z drugiej strony takie produkcje też mogą być inteligentne i mieć w sobie coś głębszego. Tutaj gdzieś mimochodem sugeruje się wątki związane z propagandą, starciem kultur, nierównościami społecznymi, czy zdecydowanie zbyt wielką władzą kościoła. Ale to tak na marginesie, nie zamierzam się czepiać, że twórców to nie interesuje. Szkoda tylko, że wspomniane sceny akcji są często nakręcone w takich ciemnościach i tak chaotycznie zmontowane, że zwyczajnie nie widać, co dokładnie się dzieje. Bathurst do tego tak strasznie stara się, żeby Robin Hood: Początek wyglądał cool, że przekracza granicę i jego film nie jest stylowy, tylko po prostu śmieszny. Wizualnie nic tu nie ma sensu, żadnego ładu, ni składu i naprawdę trudno nie chichotać, gdy widzi się kolejne głupoty.

I żeby chociaż bohaterowie się tu jakoś bronili. No, ale nie, jak widać nie ma opcji. Jedynie Taron Egerton, chociaż może to wynik tego, że go zwyczajnie bardzo lubię, stara się cokolwiek zrobić ze swoją postacią i nadać jej przynajmniej pozory charyzmy. Niestety, nie wychodzi on cało ze starcia z całą resztą koszmarnych elementów. O Eve Hewson jako Marion nic nie można napisać, bo jej jedynym zadaniem jest to, by ślicznie wyglądać (zwróćcie uwagę na jej pierwsze pojawienie się na ekranie. Strój Marion powie Wam wszystko, co musicie wiedzieć o podejściu twórców). Ładne to dziewczę, nie przeczę (plus córka Bono), no ale jednak nawet w tego typu filmie oczekuję czegoś więcej od postaci kobiecej. Jamie Foxx i – zwłaszcza – Jamie Dornan są zupełnie nijacy, Tim Minchin zaś strasznie irytujący. Największym rozczarowaniem jest dla mnie jednak Ben Mendelsohn (Szeryf z Nottingham), który aktorem jest świetnym, ale tutaj wypada karykaturalnie.

Robin Hood film

Nie widzę więc specjalnego powodu, by kogokolwiek namawiać do tego, by obejrzał ten film w kinie. Od pewnego momentu byłem w sumie nawet pod wrażeniem tego, jak koszmarnie zła jest to produkcja. Na całe szczęście wyniki Box Office wskazują na to, że Robin Hood: Początek będzie również i końcem.

Atuty

  • Od biedy Taron Egerton;
  • Dostarcza dużo śmiechu (ale takiego, który nie spodobałby się jego twórcom)

Wady

  • Wszystko inne (serio)

Robin Hood: Początek to prawdziwy filmowy potworek. Film tak bardzo starający się być cool, że wychodzi daleko poza granicę śmieszności.

2,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper