Apple TV+ logo

Nie spodziewałem się, że wkręcę się w tę pozycję na Apple TV+, A JEDNAK!

Kajetan Węsierski | Wczoraj, 21:30

Zaczęło się niewinnie - ot, wieczór bez planu, pilot w dłoni i szybka decyzja: „a może coś z Apple TV+, najwyżej wyłączę po kwadransie”. No i nie wyłączyłem. Wręcz przeciwnie - po godzinie siedziałem wpatrzony w ekran z tym dziwnym poczuciem, że trafiłem na coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Serial, który miał być tłem do kolacji, nagle stał się daniem głównym. I, szczerze mówiąc, ciężko mi było się oderwać choćby na chwilę.

Bo to właśnie ten typ produkcji, które dopadają z zaskoczenia. Bez agresywnego marketingu, bez wielkich nazwisk na plakacie - po prostu z dobrą historią, która potrafi trzymać za gardło, kiedy się tego najmniej spodziewasz. Wciąga powoli, ale skutecznie, aż w końcu łapiesz się na tym, że nie tylko śledzisz fabułę, ale też naprawdę przejmujesz się losem bohaterów. I to jest właśnie ten moment, kiedy wiesz, że serial - zamiast „kolejnej pozycji na wieczór” - stał się nowym uzależnieniem.

Dalsza część tekstu pod wideo

W obronie! 

Defending Jacob to serial, który od pierwszych minut chwyta za gardło i nie puszcza aż do końca. Z pozoru zaczyna się jak klasyczny dramat kryminalny - spokojne miasteczko, szanowana rodzina i nagła tragedia, która wywraca wszystko do góry nogami. Ale szybko okazuje się, że to coś znacznie więcej. Kiedy syn prokuratora zostaje oskarżony o morderstwo, historia przestaje być o zbrodni, a zaczyna być o granicach zaufania, o tym, jak daleko można się posunąć, by chronić własne dziecko, i co dzieje się z rodziną, gdy wszystko zaczyna się sypać.

Chris Evans w roli Andy’ego Barbera pokazuje zupełnie inne oblicze niż to, do którego przyzwyczaił nas jako Kapitan Ameryka. Jest tu bardziej człowiekiem niż bohaterem - bezsilnym, zagubionym, próbującym pogodzić serce z rozumem. Jego relacja z żoną to emocjonalny rollercoaster, który z odcinka na odcinek staje się coraz trudniejszy do oglądania. Nie dlatego, że brakuje akcji, ale dlatego, że każda scena uderza emocjonalnie.

Największą siłą Defending Jacob jest to, że nie daje prostych odpowiedzi. Twórcy nie próbują rozwikłać zagadki w stylu „kto zabił?”, tylko zadają inne pytanie - „czy naprawdę znamy ludzi, których kochamy?”. Serial buduje napięcie powoli, nie przez szokujące zwroty akcji, ale przez ciężar milczenia, spojrzenia i wątpliwości. Im dalej w historię, tym mniej pewni jesteśmy wszystkiego - dowodów, świadków, nawet własnych uczuć wobec bohaterów. 

W świecie, w którym większość seriali próbuje zaskakiwać ilością, Defending Jacob imponuje jakością. Każdy detal - od zdjęć po muzykę - buduje duszną, klaustrofobiczną atmosferę, w której każdy uśmiech może kryć coś mrocznego. To produkcja, która nie tyle opowiada historię, co wciąga widza w jej środek, zostawiając go z pytaniami, na które nie ma dobrych odpowiedzi. I może właśnie dlatego działa tak dobrze - bo zamiast szukać sprawiedliwości, pokazuje, jak łatwo można ją zgubić.

Czym się zachwyciłem? 

Najbardziej zachwyciło mnie to, jak Defending Jacob potrafi budować napięcie bez krzyku. Nie ma tu pościgów, dynamicznego montażu ani przesadnej dramaturgii - a mimo to każda scena trzyma w napięciu. Serial wciąga spokojem, tym powolnym rozkładem rodziny, w której każdy gest i każde słowo zaczyna nabierać nowego znaczenia. To właśnie ten rodzaj ciszy, w której emocje stają się głośniejsze od muzyki.

Zaskoczyło mnie też, jak bardzo realistycznie pokazano emocje rodziców, którzy muszą żyć z cieniem oskarżenia. Chris Evans i Michelle Dockery tworzą duet, który nie potrzebuje słów, by pokazać rozpadające się zaufanie i desperację. W ich oczach widać wszystko - strach, gniew, bezsilność. To nie są papierowe postacie z serialowego katalogu, ale ludzie, których można spotkać w prawdziwym życiu. Powiem wprost - oboje odwalili kawał znakomitej roboty. 

Wciągnęła mnie też nieoczywistość całej opowieści. Z każdym kolejnym odcinkiem coraz mniej byłem pewien, kto mówi prawdę, a kto tylko próbuje ją dopasować do swoich emocji. Twórcy nie podają niczego na tacy - każą widzowi wątpić, analizować, a czasem po prostu siedzieć w ciszy razem z bohaterami. To nie jest historia o zbrodni, tylko o tym, jak cienka jest granica między winą a niewinnością, między rodziną a samotnością. 

No i ten klimat - mroczny, duszny, pełen napięcia, ale nie przerysowany. Świetne zdjęcia, stonowana kolorystyka, muzyka, która nie próbuje prowadzić emocji, tylko je podkreśla. Wszystko tu działa jak w dobrze naoliwionej maszynie, ale bez poczucia, że oglądam coś wyreżyserowanego „pod efekt”. Defending Jacob urzeka tym, że zamiast epatować dramatem, pozwala mu wybrzmieć naturalnie. To serial, który zwyczajnie wywołuje emocje. Tylko tyle i aż tyle.

Podsumujmy! 

Defending Jacob to dokładnie ten typ serialu, który zostaje z widzem na dłużej - głównie przez emocje, które nie dają spokoju. To opowieść, po której trudno od razu włączyć coś innego, bo człowiek potrzebuje chwili, żeby ochłonąć. Pokazuje, jak krucha potrafi być rodzina, jak cienka jest granica między miłością a strachem i jak łatwo można stracić grunt pod nogami, kiedy prawda zaczyna się rozmywać.

W czasach, gdy większość tytułów stawia na tempo i fajerwerki, ten serial udowadnia, że siła tkwi w ciszy, w gestach, w spojrzeniach. Defending Jacob nie próbuje nikogo zaskoczyć - zamiast tego powoli wbija emocjonalny nóż, obracając go z każdą minutą. I właśnie w tej prostocie, w tym realizmie i w tej bezradności tkwi jego największa wartość. To nie jest łatwy seans, ale niezwykle wciąga. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper