
W TYM tkwił fenomen starszych Battlefieldów. I trudno się dziwić…
Były czasy, kiedy słowo Battlefield znaczyło dużo więcej niż tylko duże mapy i widowiskowe eksplozje. To była seria, która potrafiła idealnie uchwycić chaos wojny - ten zorganizowany, kontrolowany, ale jednak pełen niespodzianek. Każda potyczka miała swoją dynamikę, a zwycięstwa smakowały lepiej, bo nie wynikały z refleksu jednego gracza, tylko ze współpracy całej drużyny. Właśnie w tym tkwiła magia starszych odsłon - w poczuciu celu, które dziś, w epoce gier usług, gdzieś po drodze się rozmyło.
Dziś wiele osób patrzy na dawne Battlefieldy z nostalgią, ale nie jest to tylko kwestia sentymentu. Te gry miały duszę - surową, nieco toporną, ale dzięki temu prawdziwą. Nie próbowały być wszystkim naraz, nie bały się niedoskonałości i potrafiły wynagrodzić gracza za pomysłowość, nie tylko za szybkie palce. W tym tkwił (i tkwi nadal) ich fenomen: w autentycznym chaosie, który dawał poczucie uczestnictwa w czymś większym niż zwykła strzelanka.
Kiedyś to było!




Starsze Battlefieldy potrafiły zachwycić skalą, ale to kampanie singleplayer były tym, co nadawało im emocjonalny ciężar. W czasach, gdy większość konkurencji traktowała tryb fabularny jak dodatek do multiplayera, DICE starało się opowiedzieć historie, które miały znaczenie. Battlefield: Bad Company było tu punktem zwrotnym - z lekkim humorem, barwnymi bohaterami i scenariuszem, który nie próbował naśladować kina wojennego, tylko bawił się jego konwencją.
Z kolei Battlefield 3 i Battlefield 4 udowodniły, że DICE potrafi przenieść hollywoodzkie kino akcji do świata gier wideo, nie tracąc przy tym tożsamości serii. Dostalismy kampanie, które wciągały od pierwszej misji - intensywne, głośne, pełne momentów, o których potem się rozmawiało. Pamiętna sekwencja na dachu wieżowca w Szanghaju, walka w kanałach Teheranu, nocne operacje w Paryżu - każda z tych scen miała swój ciężar i tempo, którego nie dało się pomylić z żadną inną grą. DICE wiedziało, jak budować napięcie, po prostu.
Nie sposób też nie wspomnieć o Battlefieldzie 1. Zamiast jednej historii dostaliśmy kilka krótkich opowieści - osobnych, kameralnych i poruszających. Każda z nich pokazywała inne oblicze konfliktu: strach, heroizm, poświęcenie, ale też zwykłe człowieczeństwo po obu stronach frontu. To była odważna decyzja, bo zamiast próbować zrobić z gracza „bohatera wojny”, gra pozwalała mu doświadczyć jej ciężaru z różnych perspektyw.
Dziś, patrząc na te starsze kampanie, łatwo zrozumieć, dlaczego tak bardzo zapadły w pamięć. Nie były idealne, ale miały duszę - coś, czego często brakuje współczesnym tytułom z tej serii. Każda z nich miała swój ton, swoje tempo, własny charakter. Raz opowiadały z przymrużeniem oka, innym razem z patosem, ale zawsze w sposób, który zostawiał ślad. To nie były gry tworzone przez algorytmy i focus testy - to były opowieści o ludziach, chaosie i emocjach, które czyniły Battlefielda czymś więcej niż tylko polem bitwy.
A dziś?
Moim zdaniem, dzisiejszym Battlefieldom przede wszystkim brakuje serca - tego pierwiastka, który sprawiał, że każda misja, każda scena miała swój ciężar. Seria zatraciła umiejętność opowiadania historii, a tym samym straciła część swojej tożsamości. Kiedyś włączało się kampanię nie tylko po to, żeby „nauczyć się mechanik”, ale żeby przeżyć coś wyjątkowego - zobaczyć świat oczami żołnierza, który nie jest niezniszczalnym bohaterem, tylko człowiekiem rzuconym w sam środek chaosu. Teraz mi tego brakuje.
Brakuje też charakteru, który kiedyś wyróżniał serię na tle konkurencji. Starsze odsłony miały swój styl - od ikonicznych dialogów oddziału z Bad Company, przez napięcie w Battlefield 3, po melancholię Battlefield 1. Dziś wszystko wydaje się zbyt sterylne, zbyt zachowawcze. Kampanie, jeśli w ogóle się pojawiają, są zredukowane do samouczków, a postacie giną w tłumie nijakości. Brakuje tych chwil, w których czuło się, że scenariusz został napisany przez ludzi z pomysłem, a nie przez zespół skupiony na tym, by przetrenować przed multikiem.
I wreszcie - brakuje odwagi. Battlefield kiedyś potrafił zaskoczyć: zmienić epokę, podejść do tematu z innej strony, złamać schemat. Dziś wygląda, jakby bał się własnego dziedzictwa. Kolejne odsłony próbują odtwarzać sukces przeszłości, ale zapominają o jednym - tamte gry były wyjątkowe, bo nie bały się ryzyka. Miały mocny singleplayery, silne emocje i osobowość, której nie da się wyprodukować na zawołanie. To właśnie tego brakuje najbardziej - odwagi, by znów zrobić coś, co nie będzie tylko kolejnym „trybem”.
A więc…
Może właśnie dlatego starsze Battlefieldy wciąż wspominamy z takim sentymentem. Nie dlatego, że były technicznie doskonałe, ale dlatego, że miały duszę - potrafiły wywołać emocje i zostawić po sobie wspomnienia. Każda kampania, każda mapa i każda chwila chaosu miała w sobie coś autentycznego. Gracze czuli się częścią historii, a nie tylko uczestnikami bitwy. Dziś seria troszkę mi się rozmywa, a szkoda.
Jeśli Battlefield ma jeszcze odzyskać dawny blask, to nie przez nowy silnik graficzny czy liczbę graczy na serwerze, ale przez przywrócenie tej iskry, która kiedyś sprawiała, że chciało się grać „jeszcze jedną misję”. Bo cała magia tej serii polegała na tym, że za wielkimi wybuchami kryli się zwykli ludzie - z ich strachem, humorem, błędami i odwagą. I dopóki tego elementu zabraknie, dopóty żadna nowa odsłona nie dorówna tym, które zbudowały legendę Battlefielda.
Przeczytaj również






Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych