Nowe oblicze Greya – recenzja filmu. Na szczęście to już koniec

Nowe oblicze Greya – recenzja filmu. Na szczęście to już koniec

Jędrzej Dudkiewicz | 09.02.2018, 19:48

Uff, nareszcie koniec – można pomyśleć. Wszystko wskazuje na to, że nigdy więcej nie będziemy musieli oglądać na ekranach kin ekranizacji fanficu Zmierzchu, którymi okazały się być nudne, nijakie, a niekiedy bardzo szkodliwe społeczne produkcje z nazwiskiem Grey w tytule. Nowe oblicze Greya kończy te tortury, które w związku z tym, że zostały zarejestrowane kamerą, technicznie rzecz biorąc można nazwać filmem.

Anastasia i Christian biorą ślub, a potem zaczyna się proza codziennego życia. Przy czym w ich przypadku oznacza to dalekie podróże, wystawne kolacje, drogie samochody, nowe domy, dużo seksu i generalnie wszystko to, z czym – według autorki – utożsamiać się może przeciętny widz. Na horyzoncie jednak czyha straszliwe niebezpieczeństwo, gdyż dawny przełożony Anastasii, Jack Hyde, szykuje okrutną zemstę.

Dalsza część tekstu pod wideo

Przyznam szczerze, że dość trudno było mi napisać zajawkę prezentującą, o czym jest Nowe oblicze Greya. Nie chodzi nawet o to, że mój mózg wyparł fakt obejrzenia dwóch wcześniejszych części, jak również to, że chociaż ostatni epizod widziałem kilka godzin temu, też już zdążył wyparować z mej pamięci. Głównym problemem tejże produkcji jest bowiem to, że historii jest tu na maksymalnie trzydzieści minut, a zdolni scenarzysta i reżyser mogliby ją zapewne przedstawić i w piętnaście. Serio, przez bardzo długi czas nie miałem zielonego pojęcia, co się dzieje na ekranie i dlaczego w ogóle komuś wydaje się, że powinienem to oglądać. „Akcja” wlecze się do przodu niczym pijany ślimak, a spory fragment polega na tym, że na przemian występują sceny z rozmowami, których błahość i bezsens natychmiastowo powodują zapalenie ucha oraz te, w których bohaterowie uprawiają seks.

Gdyby jeszcze ten seks był jakkolwiek ciekawy, czy chociaż ładnie nakręcony. Ale nie. Żadne zbliżenie nie ma w sobie nawet grama napięcia i energii, nie mówiąc już o chemii między aktorami. Jamie Dornan, podobnie zresztą jak we wcześniejszych częściach, wyraźnie skupia się na liczeniu w myślach, ile dolarów zarabia za minutę spędzoną na planie. Z kolei Dakota Johnson wygląda na mocno zagubioną, zdziwioną tym, że przez połowę produkcji każą jej łazić topless, a także chyba obawiającą się, że już zawsze będzie kojarzona przede wszystkim z występu w trylogii o Greyu. W sumie należy uznać, że nakręcenie trzech pełnometrażowych filmów, w których nie ma choćby jednej porządnej erotycznej sceny jest swojego rodzaju osiągnięciem. Nowe oblicze Greya po raz kolejny przypomina więc, że chociaż teoretycznie ma tu być pełno BDSM, w rzeczywistości jest to skrajnie konserwatywna fantazja o usidleniu bogatego, wewnętrznie popapranego faceta, który pod zbawczym wpływem ukochanej zamieni się w czułego i odpowiedzialnego człowieka. To by jeszcze było do przeżycia, gdyby nie to, że trylogia Greya bardzo często – co prawda głównie w poprzedniej części, ale i tu zdarzają się tego typu wątki – pokazuje całkowicie patologiczne relacje międzyludzkie jako coś nie tylko normalnego, ale i pożądanego. I nie chodzi mi tu o seks, niech se go każdy uprawia jak chce i z kim chce (oczywiście póki obie strony świadomie się na to zgadzają), tylko o to, że Christian robi tyle niepokojących rzeczy, że bohaterce już dawno powinna zapalić się w głowie czerwona lampka. A raczej powinna wyć syrena alarmowa.

Nic się tu zatem nie klei, nic nie ma sensu, żaden wątek chociaż na chwilę nie podnosi ciśnienia i nie sprawia, że można zaangażować się w to, co dzieje się na ekranie. Mnóstwo tu zatem nachalnego product placementu (czasem nawet w scenie seksu), nielogiczności, absurdów i niewyjaśnionych rzeczy – do dziś nie wiem, czym do jasnej ciasnej zajmuje się Christian i skąd ma te wszystkie miliony na koncie. Była to zresztą pierwsza część trylogii, którą obejrzałem w kinie. Wszystkim bogom Asgardu dziękowałem więc, że jest najkrótsza. Podczas seansu czułem jednak dziwny niepokój związany z tym, że za chwilę ktoś wpadnie na pomysł, by zekranizować kolejne książki E.L. James, która wszak ponoć opisuje te same wydarzenia, tylko z perspektywy Greya. Miejmy nadzieję, że trafi się ktoś przytomny, dzięki komu podobna idea natychmiast trafi tam, gdzie jej miejsce. Czyli do kosza.

Atuty

  • To już koniec (a przynajmniej można mieć taką nadzieję);
  • Najkrótszy film serii

Wady

  • Cała reszta

To już na szczęście koniec tej nie tylko beznadziejnej i fatalnie nakręconej, ale też mocno szkodliwej społecznie trylogii.

1,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper