
Gamescom 2025: Graliśmy w Valor Mortis. Nową grę twórców Ghostrunnera, genialny mix soulslike i FPP
Miałem okazję zobaczyć Valor Mortis na żywo i od pierwszej chwili poczułem, że to gra, która zabiera nas w miejsce zupełnie wyjątkowe – do świata, gdzie historia Napoleona splata się z koszmarem. One More Level, twórcy Ghostrunnera, postanowili opuścić futurystyczne wieżowce i neony, by zanurzyć się w mrok alternatywnej Europy XIX wieku. To właśnie tutaj, wśród ruin i pól bitewnych skażonych zarazą zwaną Nephtoglobiną, rodzi się opowieść o Williamie – żołnierzu Wielkiej Armii, którego śmierć na froncie nie była końcem. Wskrzeszony, obciążony tym samym plugastwem, które zamieniło jego dawnych towarzyszy w potwory, zyskuje nadludzkie zdolności, a wraz z nimi obowiązek zmierzenia się z horrorem wojny w jej najbardziej wynaturzonej postaci.
Kiedy siadłem do Valor Mortis na klawiaturze i myszy, od razu poczułem, że to nie jest gra, w której można lecieć na autopilocie. Każdy cios, każdy blok, każdy unik wymagał pełnej koncentracji i odpowiedniego timingu. Muszę przyznać, że chwilami gubiłem się w sterowaniu — jest dość rozbudowane i wymaga przyzwyczajenia — ale to, jak zostało zaprojektowane, robi wrażenie. Nie ma tu miejsca na chaotyczne klikanie. To system, który nagradza precyzję i karze za bylejakość. Podstawą jest oczywiście blok i unik. Ten pierwszy potrafi zmienić bieg całej walki — jeśli wykonasz go w idealnym momencie, czas zwalnia, a Twoja postać może zadać cios specjalny, kończący starcie jednym ruchem. To są efektowne egzekucje. Od odrąbania głowy po przebicie przeciwnika przez tors. Z kolei uniki i szybkie przemieszczenia pozwalają złapać rytm bitwy i nie dać się przycisnąć. Kluczowe zwłaszcza podczas starć z bossami.
Co ważne, twórcy postawili na dwuręczny system uzbrojenia. W lewym ręku możemy dzierżyć broń albo jeden z czarów – to tutaj wchodzi magia. W prawym natomiast zawsze mamy szablę, czyli broń żołnierza epoki napoleońskiej, która nadaje walce charakter surowego, historycznego starcia, a jednocześnie świetnie komponuje się z dusznym klimatem gry. Ta kombinacja sprawia, że walka jest nieustannym balansowaniem pomiędzy bronią palną, magią i stalą, a wszystko to sklejone zostało w system, który wymaga refleksu, wyczucia i odrobiny cierpliwości. Nie każdy wróg pozwoli nam podejść na tyle blisko, byśmy zdołali przeciąć go szablą. A są wrogowie, którzy reagują w przeróżny sposób na to, jak się zachowujemy. Dla przykładu, jeden z bossów dodatkowych atakował mnie szablą i starał się prowadzić walkę w sposób honorowy. Dopóki nie sięgnąłem po broń. Wówczas wstępował w niego szaleńczy demon i potrafił w błyskawiczny, nieobliczalny sposób skakać i unikać kul z prędkością huraganu, dopadając do mnie w ciągu paru sekund. Na późniejszych etapach gry będziemy mogli chwycić za strzelby, karabiny i dużo potężniejsze bronie.




Valor Mortis to gra na jakieś 15 do 20 godzin, co bardzo mnie cieszy

Magia w Valor Mortis nie jest ozdobą, lecz integralną częścią przetrwania. Jedną z moich transmutacji była ognista dłoń - narzędzie zarówno grozy, jak i odkrywania tajemnic. Płomienie trawiły przeciwników, ich ciała pękały w ogniu, ale to nie kończyło się na widowisku. Tą samą mocą mogłem podpalić elementy otoczenia, odsłaniając ukryte przejścia, skrzynie i sekrety. Trafiłem w ten sposób na opcjonalnego bossa – starcie brutalne, wymagające pełnej koncentracji. Udało mi się go pokonać po długiej i trudnej walce, a jeden z twórców, obecny przy stanowisku, podsunął mi na pamiątkę breloczek z twarzą owego jegomościa, dodając z podziwem - „niewielu to się udaje”. W tym momencie zrozumiałem, że ta gra wynagradza upór i ciekawość w sposób bardziej namacalny niż większość soulslike’ów.
Równie istotne są punkty odpoczynku, czyli latarnie rozsiane po mapie. To przy nich zapisujemy postęp, a także rozwijamy bohatera. System opiera się na zbieraniu tajemniczej substancji – Nephtoglobiny – którą William pochłania po zwycięstwach nad przeciwnikami. To właśnie ona pozwala piąć się po kolejnych poziomach i inwestować w rozwój postaci. Po zdobyciu dziesiątego poziomu mogłem przypisać klejnot – gem nadający unikalne zdolności, od spowolnienia czasu przy celowaniu, po subtelną regenerację życia poza walką. Nie oznacza to jednak, że można grać bezmyślnie – zdrowie podczas potyczek uzupełnia się wyłącznie fiolkami, których użycie wymaga rozwagi, bo proces ich spożycia jednak chwilę trwa.

Projekty postaci w Valor Mortis robią ogromne wrażenie – groteskowe sylwetki dawnych żołnierzy Wielkiej Armii, przeżartych przez chorobę, balansują gdzieś na granicy realizmu i koszmaru. Zmutowane ciała zrosły się z bronią, czasem wręcz stapiając się z armatą czy szablą, tworząc monstra, które wyglądają jak żywe rzeźby bólu. Każdy przeciwnik to nie tylko wyzwanie, ale i opowieść o tym, co zrobiła z ludźmi Nephtoglobina. A wszystko to podane w pięknej, sugestywnej grafice napędzanej przez Unreal Engine 5. Gra zachwyca detalami – od mgły snującej się nad pobojowiskiem, po realistyczne odbicia światła na stalowych pancerzach. W lesie promienie słońca przecinają koronę drzew, na polu bitwy dym miesza się z krwią i błotem, a w obozach widać każdy strzęp rozdartych sztandarów. Na PC, na którym miałem okazję testować demo, całość działała płynnie i imponowała jakością. To ważne, bo przy tak wymagającym, szybkim systemie walki każda klatka animacji będzie decydować o życiu lub śmierci.
Świat, w którym przyszło mi się poruszać, to mroczna wizja Europy początku XIX wieku. Ruiny dawnych miast, rozciągające się w mgłach pola bitew, zgliszcza klasztorów i katedr, gdzie żołnierze Napoleona stali się potworami, napuchniętymi od zarazy Nephtoglobiny. Jest w tym coś niepokojąco prawdziwego – jakby historia została rozdarta i nasączona koszmarem. Atmosfera jest duszna i ciężka, ale eksploracja przynosi realne nagrody. Boczne ścieżki kryją sekrety, a zdobyte transmutacje czy nowy ekwipunek pozwalają wracać do wcześniej niedostępnych miejsc. To podejście rodem z Metroidvanii, podane jednak w charakterystycznym, soulsowym sosie – pełnym strachu, grozy i niepewności. Oczywiście, możemy wspinać się po różnych ścianach czy przeskakiwać po gałęziach. Warto rozglądać się po okolicy, bo niektóre przejścia są dobrze ukryte. Co ważne, pojawiają się wrogowie np. na platformach, do których nie mamy dostępu. Można ich więc pokonać tylko, gdy dysponujemy bronią dystansową. Ale co w sytuacji, gdy brakuje nam amunicji? Wtedy... warto nauczyć się szybkich uników, bo będą bardzo potrzebne.
Choć demo trwało zaledwie czterdzieści minut (mogłem grać dłużej, ale szybko wszystkich wykończyłem), zostawiło we mnie wrażenie pełnoprawnej przygody – takiej, którą pamięta się długo po odłożeniu klawiatury. Tu każda śmierć ma znaczenie, każda powtórka niesie naukę, a każdy zdobyty punkt doświadczenia smakuje jak nagroda wywalczona potem i skupieniem. To nie trzecioosobowa opowieść z bezpiecznej perspektywy – to soulslike w pierwszej osobie, gdzie mroczna wizja XIX wieku kładzie się cieniem na każdym ruchu. Czuć tu ciężar historii, czuć koszmar, który przenika świat, a jednocześnie ekscytację płynącą z opanowania własnych umiejętności. Magia ognia w dłoniach, refleks jako broń, skill jako przepustka do przeżycia – Valor Mortis łączy horror i alternatywną historię w doświadczenie, które wbija się w pamięć. I ja chcę więcej. Premiera na PC i konsolach w 2026 roku.
Galeria




Przeczytaj również






Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych