
Na ten serial czekałem kiedyś co weekend. I być może Wy również
Były takie poranki, które smakowały zupełnie inaczej niż wszystkie inne. Sobota, jeszcze bez szkolnych obowiązków, na stole kakao i kanapka z serem, a w telewizorze czekało coś, co wydawało się rytuałem niemal świętym. Nie były to zwykłe kreskówki czy programy dla dzieci -to była przygoda, której nie chciałem przegapić za żadne skarby. I towarzystwo? Najlepsze możliwe - bo obok zawsze siedział Tata, gotowy kibicować razem ze mną.
Ten serial miał w sobie energię, która potrafiła rozbudzić lepiej niż kawa. Barwne stroje, odważni bohaterowie, a do tego akcja, którą dało się przeżywać całym sobą. To była nasza wspólna tradycja - nie tylko oglądanie, ale też komentowanie, śmianie się i powtarzanie tekstów, jakbyśmy sami byli częścią drużyny. Wiecie już, jaki serial mam na myśli? Chodzi oczywiście o…
Go, Go Power Rangers!




Pierwszy sezon Mighty Morphin Power Rangers zadebiutował w 1993 roku (u nas bliżej końca lat 90.) i szybko stał się globalnym fenomenem. Historia skupiała się na grupie pięciu nastolatków: Jasona, Kimberly, Zacka, Trini i Billy’ego, którzy zostają wybrani przez Zordona do walki ze złem. Każde z nich otrzymuje moc odpowiadającą prehistorycznemu zwierzęciu i dzięki niej może przemieniać się w Power Rangersów.
Główną antagonistką pierwszego sezonu była Rita - czarodziejka uwolniona po 10 tysiącach lat, której celem było podbicie Ziemi. Wysyłała na nią kolejne potwory, a Rangersi musieli stawić im czoła w dynamicznych pojedynkach. Charakterystycznym elementem fabuły było łączenie się ogromnych robotów, Zordów, w potężnego Megazorda, który rozstrzygał najważniejsze starcia. Powtarzalnie? Tak. Angażująco? Jeszcze bardziej.
Muszę wspomnieć, że na przestrzeni sezonu do drużyny dołączył nowy bohater -Tommy Oliver. Początkowo występował jako Zielony Ranger, kontrolowany przez Ritę, co uczyniło go jednym z najciekawszych wątków fabularnych. Po przełamaniu jej zaklęć stał się jednak pełnoprawnym członkiem zespołu, a jego obecność znacząco podniosła popularność całego serialu. Widzowie uwielbiali zarówno jego dynamiczne pojedynki, jak i charyzmatyczną postać.
Pierwszy sezon liczył aż 60 odcinków, co w tamtych czasach było liczbą imponującą dla tego typu produkcji. Połączenie kolorowych bohaterów, chwytliwej muzyki, efektownych walk i prostego, ale angażującego scenariusza sprawiło, że Power Rangers stało się jednym z największych fenomenów lat 90. I do dziś pojawiają się kolejne iteracje tej przygody (jedne mniej, inne bardziej udane).
W świecie kiczu i walki
Kiedy wracam pamięcią do pierwszego sezonu Power Rangers, od razu widzę siebie - kilkuletniego Kajtka, który zasiadał przed telewizorem z kubkiem kakao i czekał, aż rozlegnie się charakterystyczne “Go Go Power Rangers!”. W tamtych latach to była prawdziwa gratka. Serial, który łączył akcję, kolorowych bohaterów i potężne roboty, wydawał się czymś, co przenosiło prosto do innego świata. Nie było mowy o tym, by przegapić choć jeden odcinek.
Z perspektywy dorosłego człowieka potrafię dostrzec, że wiele rzeczy wyglądało dziwnie albo nawet kiczowato - zwłaszcza potwory wysyłane przez Ritę. Ale wtedy, w oczach kilkuletniego widza, każdy nowy stwór zachwycał pomysłowością. Wydawali się przerażający, fascynujący i unikalni. To była ta część serialu, na którą czekało się z wypiekami na twarzy, bo zawsze zastanawiało, co tym razem wyjdzie z magicznego słoja czarodziejki.
Samych wojowników traktowałem jak bohaterów większych niż życie. Każdy kolor oznaczał kogoś innego, a ich drużynowa energia sprawiała, że nie sposób było nie kibicować im całym sercem. Zawsze chciałem zobaczyć moment transformacji, usłyszeć okrzyk i obserwować, jak walczą ramię w ramię. To byli bohaterowie, do których można było się przywiązać, a przy tym każdy odcinek był jak mała przygoda, której nie wolno było przegapić.
https://youtu.be/yl_LTD7tE6w?si=UCo_6kUufA_x8_JS
I właśnie to połączenie - kolorowej drużyny, pomysłowych potworów i prostej, ale idealnie skrojonej historii - sprawiało, że wszystko tak grało. Dzisiaj łatwo się uśmiechnąć, wspominając naiwne rozwiązania fabularne czy powtarzalność scen, ale wtedy miało to w sobie magię. Magię, która sprawiała, że sobotni poranek nie był zwyczajnym porankiem - tylko czasem, gdy świat naprawdę mógł zostać uratowany przez grupę nastolatków w kolorowych strojach.
Lata minęły…
Patrząc dziś na Power Rangers, trudno nie dostrzec, jak wiele ten serial znaczył dla dzieciaków dorastających w latach 90. i wczesnych 2000. Był prosty, kolorowy, czasami wręcz absurdalny, ale właśnie w tej prostocie tkwiła siła. To opowieść, która rozbudzała wyobraźnię, karmiła dziecięcą fascynację bohaterami i pozwalała poczuć się częścią większej przygody.
Choć lata minęły, a telewizja i popkultura poszły do przodu, wspomnienia związane z tym serialem pozostają żywe. Power Rangers nie były tylko kolejną produkcją - dla wielu stały się symbolem dzieciństwa, wspólnych poranków i emocji, które trudno odtworzyć dzisiaj. To dowód na to, że nawet pozornie prosta rozrywka może zostawić ślad, którego nie da się zapomnieć.
Przeczytaj również






Komentarze (4)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych