Duke Nukem

Najgorsza gra w jaką grałeś to...?

Grzegorz Cyga | 12.02, 22:00

Pytanie, które widzicie w tytule, należy do grona tych pozornie prostych. Jednak moment zastanowienia i wyboru pokazuje, że nie tak łatwo na nie odpowiedzieć.

Gry wideo to medium rozrywkowe. Ich celem jest wywołanie u nas emocji, najlepiej tych pozytywnych jak wzruszenie czy radość. Kiedy gramy, chcemy się oderwać od rzeczywistości i dobrze bawić. Zwłaszcza że aby doświadczyć takich wrażeń musimy wydać część swoich pieniędzy, nierzadko niemałą. Jednak nie każda produkcja jest warta naszej uwagi.

Dalsza część tekstu pod wideo

Oczywiście w erze Youtube'a, Twitcha czy dedykowanych internetowych portali o danej grze możemy się dowiedzieć niemalże wszystkiego, a inwestując w abonamenty czy wczesne dostępy teoretycznie zminimalizować ryzyko, że natkniemy się na jakiegoś bubla. Prawda jest natomiast taka, że to doświadczenie podobne do patrzenia się na wystawione przez sklep fikuśne ubranie przez szybę – wiemy, że nam się podoba i powinno być w naszym rozmiarze, ale dopóki go nie założymy, nie mamy pewności, że jest w sam raz.

Z wirtualną rozrywką jest podobnie, bo dopiero spędzając z grą faktycznie czas, jesteśmy w stanie stwierdzić czy jest ona dobra, czy nie. A nawet jeśli jakaś produkcja nie jest, tym czym w naszym mniemaniu miała być, nadal może zostać w naszej pamięci z różnych powodów. Z tego powodu, postawione pytanie to dość złożone zagadnienie i uznałem, że odpowiedź na nie dobrze i sprawiedliwie będzie podzielić na kilka kategorii, które i tak nie wyczerpią tematu.


Ta gra jest najgorsza, ale granie w nią sprawiało przyjemność 

Pozwólcie, że zacznę od czegoś prostego.  Niektóre produkcje są złe od strony mechanicznej czy to czysto technicznej. Jednak błędy, które nierzadko występują w ilościach hurtowych czy niedopracowane mechaniki potrafią być zabawne. I to do tego stopnia, że odkrywanie tego, jak bardzo popsute dzieło deweloperów i jak można jeszcze to pogłębić, jest tak dużą frajdą, że część graczy gra głównie w takie gry.  Chociaż nie jestem fanem psucia czyjejś pracy za przykład „crapa”, który był tak zły, że aż dobry, uznaję Star Wars: Masters of Teras Kasi.

W czasach, kiedy ten tytuł wychodził – byłem dzieckiem, a rozwój i powszechność Internetu nie stały na takim poziomie jak dzisiaj. Wobec tego wówczas trudno było mieć świadomość tego, że nie jest to dzieło najwyższych lotów, tylko po prostu się grało w każdą bijatykę, jaka wpadała w ręce. 

Co prawda, już wtedy miałem styczność z Tekkenem 3 czy Soul Edge (w Europie znanym jako Soul Blade) i widziałem, że dzieło LucasArts im nie dorównuje, lecz nie przeszkadzało mi to czerpać przyjemności. Ruchy postaci były ślamazarne, ale hej, mając 5-6 lat samo to, że można jako ryczący Chewbacca stanąć naprzeciwko Hana Solo albo jako Luke Skywalker machać laserowym mieczem przed nosem Księżniczki Lei, było frajdą samą w sobie, nawet dla kogoś, kto nigdy nie został fanem SW. 

Jasne minęło wiele lat, odkąd na poczciwym PS One stoczyłem ostatnie pojedynki, ale gdyby coś mnie podkusiło, by wrócić po latach i spojrzeć na ten tytuł z dzisiejszej perspektywy to myślę, że moje oczy nie zostałyby doszczętnie wypalone, a rozgrywka nie przyprawiłaby mnie o nudności. Z drugiej strony, nietrudno się domyślić, dlaczego późniejszy kontakt Gwiezdnych Wojen z tym konkretnym gatunkiem mocno się ograniczył.


Ta gra jest najgorsza przez to, jak jest wykonana

Dziś coraz trudniej o gry, które są tak kategorycznie złe, że nie pozostaje nic innego jak wziąć wszystkie istniejące egzemplarze, zakopać je pod ziemią i zapomnieć o ich istnieniu. Więcej jest takich, najzwyczajniej w świecie, niedomagających. Od strony koncepcyjnej tytuł może wydawać się interesujący i spędzając z nim czas, da się zobaczyć ukryty potencjał. Jednakże obcowanie z nim jest okupione nie najlepszym wykonaniem, przez co w dany tytuł gramy z zaciśniętymi zębami, bo głupio przyznać się do tego, że popełniliśmy błąd, decydując się na zakup.

Osobiście miałem do czynienia z kilkoma takimi „rodzynkami”, lecz w ostatnim czasie takim była dla mnie Yakuza Dead Souls. Gry z tej prawie dwudziestoletniej serii to od blisko dwóch lat moje comfort games, na punkcie których mam tak samo dużego świra, jak Goro Majima na widok Kazumy Kiryu. Kiedy podjąłem decyzję o nadrobieniu tej serii, już wiedziałem, że są to produkcje, które nawet na emeryturze będę odpalał choćby na chwilę tylko po to, by oczyszczać ulice Kamurocho z panoszących się oprychów, zagrać partyjkę w rzutki czy zaśpiewać ulubione piosenki w barze karaoke. Dlatego, gdy ukończyłem kilka pierwszych części, byłem pozytywnie nastawiony do spin-offu z zombie. 


Chociaż mam osobistą satysfakcję z ukończenia tego tytułu, to całkowicie rozumiem, dlaczego został czarną owcą marki i nie należy się spodziewać, że kiedykolwiek doczeka się, chociażby prostego remastera.  Moim zdaniem, gdyby już miał doczekać się jakiegoś wznowienia, to tej grze przydałby się nie remake, który poza oprawą wiele nie zmienia, a porządna reimaginacja, jakiej doczekały się Resident Evil 2 czy Mafia. 


Abstrahując od tego, że gra jest pozbawiona solidnego scenariusza, to pod kątem sterowania i mechanik jest to tak toporna i powtarzalna odsłona, że moja ekscytacja uleciała po jakiejś godzinie. I nie pomógł temu nawet fakt, że w Dead Souls wcielamy się w cztery postacie, bo oprócz jednej to różnic gameplayowych między nimi praktycznie nie ma. Krótko mówiąc – na papierze próba zrobienia Yakuzowej wariacji na temat Resident Evil 4/5, mimo iż wydaje się kontrowersyjna, mogła być ciekawa. Jednak w praktyce była kompletnie nieprzemyślana, wręcz sprawiała wrażenie stworzonej na kolanie i nie chciałbym, aby wróciła kiedykolwiek w jakiejkolwiek formie. 


Ta gra jest najgorsza, ponieważ nie spełniła oczekiwań 

Pora wejść na bardzo grząski grunt, ponieważ są gry, które mogą być w porządku, lecz z uwagi hype'u, jaki wobec nich urósł, są złe, bo nie są tym, czym obiecywano, że będą. Z tego powodu, dany tytuł dla jednych może być świetnym doświadczeniem, a dla drugich totalnym niewypałem, którego fenomenu nie rozumieją.  Z takimi pozycjami każdy prędzej czy później musiał się zetknąć, bo obserwując zapowiedzi, zwiastuny i czytając wszelkie komunikaty, wyobrażał sobie przysłowiowy „Mount Everest” gamingu, a potem dostawał jego kompletne przeciwieństwo.

I gdy mi przyszło się zastanowić, co kompletnie nie spełniło moich oczekiwań – trudno było wybrać mi tylko jedną pozycję.  Jednak liderem wśród produkcji, w które zbyt mocno uwierzyłem jest rodzimy Land of War: The Beginning.

Co prawda, nie jest to pozycja z rozpoznawalnością na poziomie, chociażby Wiedźmina 3, ale kiedy dowiedziałem się, iż do tego drugowojennego fpsa zaangażowano Jacka Rozenka i Mirosława Bakę to zacząłem mieć nadzieję, że stworzenie rodzimego odpowiednika Call of Duty: WWII, nawet przez mniejsze studio, może się udać. W końcu mamy w tym kraju trochę osób, które wiedzą, jak przygotować porządnego shootera. Oczywiście nie łudziłem się, że będzie to wysokobudżetowy tytuł, w którym wszystko będzie dopracowane do granic możliwości. Po prostu liczyłem na otrzymanie strzelanki prezentującej polską perspektywę na początek drugiej wojny światowej w taki sposób, że nie musielibyśmy się wstydzić tego, że ktoś podejmuje próbę przełożenia naszej historii na wirtualną rozgrywkę.

Niestety, mimo kilku interesujących pomysłów na projekt misji, Land of War: The Beginning zawodzi w praktycznie każdym aspekcie. To nie jest nawet średniak, w którego od biedy można zagrać przymykając oko na pewne niedociągnięcia. To znaczy, można, tylko po co? Grając w ten tytuł, czułem się, jakbym cofnął się do początku XXI w. i znów grał w taniego shootera pokroju Mortyra czy Marine Sharpshooter, kupionego w kiosku za kilkanaście złotych. Tymczasem cena w dniu premiery została ustalona na kosmiczne jak za taką jakość 100 PLN-ów, którą można było zwiększyć dokupując DLC dorzucające kilka pukawek, wyciętych z podstawowej wersji gry. Dziś co prawda standardową, jak i premium edycję można dorwać taniej, ale nadal wołanie 70 lub 95 zł za taką sobie kampanię trwającą maksymalnie 5 godzin w moim odczuciu jest zbrodnią. 


Moja najgorsza gra

Jeśli chodzi o moją najgorszą grę, o której chciałbym zapomnieć, że w ogóle w nią grałem, to chyba takiej nie ma. Odkąd pamiętam, staram się unikać takich całkowicie tragicznych produkcji. Jednak, kiedy mam już do czynienia z jakimś słabym tytułem  i go nie porzucam, to potrafię znaleźć choćby jeden pozytywny aspekt. A może miewam po prostu szczęście? Dlatego dajcie w komentarzach znać, jakie pozycje dla was są najgorsze i na samą myśl o nich, macie nieprzyjemne dreszcze. 

Źródło: Własne
Grzegorz Cyga Strona autora
cropper