Valerian i Miasto Tysiąca Planet - recenzja filmu

Valerian i Miasto Tysiąca Planet - recenzja filmu

Roger Żochowski | 21.07.2017, 18:12

Najdroższy film stworzony poza Hollywood? Tak, to właśnie "Valerian i Miasto Tysiąca Planet". Budżet francuskiej megaprodukcji osadzonej w kosmosie to poziom kinowych hitów z USA. Należy sobie jednak zadać pytanie czy poza fajerwerkami obraz ma coś więcej do zaoferowania?

Blisko 200 milionów euro. Właśnie za taką kasę Luc Besson, który na swoim koncie ma choćby „Leona Zawodowca" czy „Piąty Element", mógł zrealizować produkcję swoich marzeń. Francuz chciał wziąć się za bary z ekranizacją słynnego komiksu już od dawna. Historia  opowiada o przygodach kosmicznych agentów - Valerian i Laurelin - podróżujących w czasie i przestrzeni. Początek filmu jest pisząc jednym słowem - olśniewający. Widzimy na nim zagładę jednej z ras zamieszkujących kosmos, co staje się katalizatorem przyszłych wydarzeń. Widać tu doskonale, że budżet nie poszedł na waciki. To jedna z najbardziej spektakularnych sekwencji filmowych ostatnich lat, którą ogląda się ze szczęką na podłodze. Po rewelacyjnym pierwszym akcie oczekiwałem jazdy bez trzymanki do samego końca. I w gruncie rzeczy ją dostałem, choć pisząc tę recenzję nie jestem w stanie filmu z czystym sumieniem ani polecić ani odradzić.

Dalsza część tekstu pod wideo

Luc Besson popuścił mocno wodzy fantazji przez co filmowi nie można zarzucić braku świeżości. Kolejne plenery ukazujące planety i przeróżne gatunki je zamieszkujące to najmocniejsza strona filmu. Jesteśmy rzucani z miejsca na miejsce obserwując coraz bardziej szalone wizje, osiągnięcia techniki i miejsca. Przedstawiony świat jest z jednej strony niesamowity na wielu płaszczyznach w czym pomagają widowiskowo skrojone sceny, z drugiej jednak nie sposób odnieść wrażenia, jakby niektóre sceny reżyserował gość, który najadł się za dużo halucynogennych grzybów. Jeśli jesteście na bieżąco z kinem science-fiction znajdziecie tu elementy rodem z "Awatara", "Gwiezdnych Wojen" a nawet 'Strażników galaktyki". Z tym, że film z żadnych z tych obrazów nie jest w stanie konkurować pod względem gry aktorskiej.

Dane DeHaan, który wciela się w tytułowego Valeriana, od pierwszych do ostatnich minut nie zbudził we mnie żadnej sympatii. Jest za to strasznie irytujący i po prostu nie sposób mu kibicować. To taki  Peter Quill dla ubogich z grą aktorską na poziomie drewna. Nieco lepiej radzi sobie jego partnerka, Cara Delevingne, grająca agentkę Laureline, która pot trafi nie tylko rozśmieszyć widza, ale również zauroczyć. A już bez dwóch zdań jest bardziej autentyczna i lepiej czuje swoją rolę. Szkoda tylko, że wątek miłosny wspomnianej pary jest strasznie sztuczny. A od niektórych sucharów wyschłaby woda w Bałtyku. Co gorsza kiepsko nakreślona jest również motywacja głównego antagonisty granego przez Clive'a Owena ("Ludzkie Dzieci", "Sin City"). Choć Clive stara się jak może to nie jest w stanie naprawić słabo napisanej postaci. Tym samym najlepszą robotę robią postacie drugoplanowe wprowadzające sporo luzu i humoru do opowieści. Nawet Rihanna, słynna piosenkarka, wypada całkiem przekonywująco w swojej kreacji.

Nie da się też ukryć, że cały film powinien trwać jakieś 20-30 minut krócej, bowiem niektóre sceny zostały niepotrzebnie rozwleczone. Czasami miałem wręcz wrażenie, że po prostu trzeba było coś zrobić z tym ogromnym budżetem i zamiast zainwestować czas antenowy w relacje bohaterów skupiono się na efektach specjalnych. A te jak już wspomniałem są momentami niesamowite i choćby dla nich warto wybrać się do kina. Część patentów czy sposób montażu to zupełnie nowa jakość w kinie, choć nie zabrakło też scen, które znamy z setek innych produkcji.

Space opera Luca Bessona to jedna z tych produkcji, które albo się pokocha albo znienawidzi. Zwłaszcza, że nie brakuje tu scen dość infantylnych, które ciężko przełknąć. Całe szczęście w tej osobliwej mieszance i ogromnym przepychu towarzyszącemu kolejnym scenom cały czas przewija się wątek z początku filmu, który wzbudza emocje, angażuje widza i trzyma do końca w napięciu. Przyzwoity scenariusz nie został niestety w pełni wykorzystany przez błędy w obsadzaniu głównych ról. Luc Besson już wspomniał, że skończył pisać scenariusz do drugiej odsłony i planuje trzecią. Jeśli film zarobi i Francuz dostanie zielone światło jestem wręcz pewien, że znacznie lepiej wykorzysta dany mu budżet. A ja doczekam się filmu, który już nie pozostawi mi wątpliwości co do tego, czy go komuś polecić czy nie.

Atuty

  • Efekty specjalne
  • Klimat przygody i ciekawy świat
  • Role drugoplanowe
  • Oryginalne pomysły

Wady

  • Główny bohater i antagonista
  • Drewniane dialogi
  • Niepotrzebnie rozciągnięte sceny

Bardzo specyficzny i osobliwy film, który ciężko jednoznacznie ocenić. Świetne efekty specjalne i oryginalny świat kontrastują z drewnianymi dialogami i błędami w doborze obsady.

6,5
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper