8 najlepszych gier z uniwersum The Elder Scrolls

8 najlepszych gier z uniwersum The Elder Scrolls

Bartosz Dawidowski | 06.06.2017, 22:59

Czy Bethesda zapowie w końcu nową odsłonę The Elder Scrolls na targach E3 2017? To niestety mało prawdopodobne, bo firma wytęża obecnie marketingowe muskuły w kontekście samodzielnego rozszerzenia The Elder Scrolls Online. Jedno jest pewne - Todd Howard potwierdził już jakiś czas temu w wywiadzie, że prace nad taką kontynuacją trwają. I to jest informacja, która pobudza do stworzenia kompletnego rankingu tej zasłużonej marki.

Na starcie niestety łyżka dziegciu w beczce naszego pitnego miodu. Robota nad The Elder Scrolls VI jest wg Todda "ItJustWorks" Howarda na wstępnym etapie, więc szansa, byśmy usłyszeli o tym projekcie już w trakcie targów w Los Angeles jest niewielka.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak jest jednak chyba lepiej. Bethesda z pewnością ma lepiej przemyślaną strategię od chociażby Square Enix, które potrafi ujawniać istnienie swoich produkcji przedwcześnie, wiele lat przed premierą (vide Final Fantasy Versus XIII, które przemieniło się w Final Fantasy XV czy Final Fantasy VII Remake, na które poczekamy pewnie jeszcze do premiery PlayStation 5). Zamiast gdybać o przyszłości pomyślałem w związku z tym, że warto wybrać się w nostalgiczną podróż w przeszłość. Powspominajmy zatem wspólnie najlepsze i te mniej udane odsłony marki The Elder Scrolls.

 

1. The Elder Scrolls III: Morrowind

Pod względem mechaniki starć Morrowind ustępuje Oblivionowi a przy Skyrim jest niedorozwiniętym goblinem z chorobą sierocą. Role-playe to jednak nie tylko walka, co wie każdy fan takich produkcji jak Torment czy Vampire: The Masquerade. Bitewne niedomagania Morrowind wynagradza niesamowitym klimatem najlepiej zaprojektowanymi questami w całej serii i genialnym designem wizualnym. Dziwaczne istoty Vvardenfell, mgliste moczary, zagubione w czasie pustynne osady i tętniąca życiem metropolia Vivec - tego wszystkiego nie da się zapomnieć. Bethesda naprawdę popuściła w Morrowind wodze fantazji, dzięki czemu świat oferowany w tej produkcji jest czymś, czego w grach wcześniej nie widzieliśmy. I w zasadzie również czymś, czego nie słyszeliśmy, bo gra oferowała natchnioną przez antyczne Muzy ścieżkę dźwiękową, którą osobiście uważam za najwspanialszą w całej serii.

 

 

2. The Elder Scrolls V: Skyrim

Gra, która zbiera po latach powszechne krytyczne baty i która stała się synonimem erpegowej "tandety i komerchy". Uważam, że niesłusznie. Porównując Skyrim z Oblivionem otrzymaliśmy w tym pierwszym nie tylko lepszy system walki (wreszcie z sensownie rozwiązanym blokowaniem i rozbijaniem gardy adwersarzy). Ta gra przede wszystkim naprawiła krytyczny problem związany ze źle skonstruowanym skalowaniem poziomem siły wrogów z Oblviona. Bethesda prawie idealnie rozstrzygnęła odwieczną bolączkę sandboksów - jak sprawić, by świat gry był naprawdę otwarty na swobodną eksplorację równocześnie zapewniając właściwy poziom wyzwania? Firma z Maryland znalazła odpowiedni balans dla całego mechanizmu, dzięki czemu na najwyższym poziomie trudności oponenci potrafili zajść za skórę nawet w finalnych kilkunastu godzinach. Jednocześnie Bethesda nie kierowała nas po "korytarzach pełnych mobów", z których na dobrą sprawę nie da się wyjść bez długiego pakowania postaci (tak jak np. w większości MMO). Chwała im za to. Chwała im również za doskonały, nordycki klimat, za fascynujące questy poboczne z bogami i demonami świata The Elder Scrolls. Chwala im wreszcie za wsparcie dla modów nie tylko na PC, ale również na konsolach, co stanowi wydarzenie bezprecedensowe.

 

 

3. The Elder Scrolls IV: Oblivion

Jeśli jakaś gra spełnia definicję stereotypowego "high fantasy", to jest nią z pewnością Oblivion. Koń, lśniąca zbroja dla konia w formie DLC, potyczki z umarlakami, średniowieczne karczmy, zamki i potężne miasto stołeczne Cyrodiil. Tak baśniowo-idyllicznej wizji fantasy nie oferuje żadna inna część sagi Bethesdy. Pamiętam do dzisiaj, jak wielkie wrażenie robiły w Oblivionie gęste lasy, złożone ze ślicznych drzew liściastych. Takich regionów nie posiadał w tamtym okresie żaden inny role-play. Gra potrafiła też zaoferować rewelacyjne zadania poboczne, np. takie, gdzie trzeba było wskazać zabójcę na przyjęciu, albo przygotować pułapkę na pewnego lokalnego prominenta tak by upozorować przypadkową, tragiczną śmierć (przez zrzucenie NPC-owi na głowę, jeśli dobrze pamiętam, wielkiego poroża). Nostalgiczne wspomnienia nie przysłaniają jednak problemów, z jakimi zmagaliśmy się w przypadku tego RPG-a. Pierwszym z nich było tragicznie rozwiązane skalowanie siły wrogów do poziomu protagonisty. Drugim kiepska główna linia fabularna z monotonnymi i męczącymi atakami na demoniczne twierdze. Modderzy oczywiście naprawili z czasem te błędy designerskie, w związku z czym polecam grać w Obliviona właśnie na PC.


 

 

4. The Elder Scrolls Online

Na starcie The Elder Scrolls Online rozczarowało mnie na tyle, że przestałem grać umęczony tematem zaledwie po 40 godzinach. ZeniMax nie odpuszczało jednak i walczyło o ten tytuł (podobnie jak Square Enix o Final Fantasy XIV). To była dobra decyzja, bo mierna sieciowa gra zmieniała się powoli w uzależniający tytuł. Deweloperzy przede wszystkim zrezygnowali z zamkniętej struktury regionów świata Tamriel. Przecięto ograniczające łańcuchy w świetnej aktualizacji One Tamriel, pozwalającej na dołączanie graczy do kogokolwiek i gdziekolwiek. Dawne korytarze "grindu" zastąpiono prawie tak nieskrępowaną wolnością, jak choćby w Oblivionie czy Skyrim. Produkcja dzięki temu odżyła, a nadciągające rozszerzenie standalone Morrowind (w zasadzie już dostępne:), wprowadzające fascynujący tytułowy region może sprawić, że ESO zapisze się złotymi zgłoskami w dziejach gatunku MMO. Warto w obecnej sytuacji dać szansę temu role-playowi. Jest tylko jeden warunek - nie przejmować się nie najlepszą oprawą graficzną, zaczerpniętą jakby z poprzedniej epoki.

 

5. The Elder Scrolls II: Daggerfall

Daggerfall to w pewnym sensie ofiara sukcesu Areny. Po entuzjastycznym przyjęciu tej pozycji studio z Maryland postanowiło jeszcze podbić stawkę. Niestety ta ryzykowna strategia okazała się nie do końca trafiona, bo grę o tak wielkich rozmiarach trapiła ogromna ilość bugów (problemy Skyrim na starcie to przy tym pikuś). Daggerfall oferował przy tym zbyt "rozcieńczony" świat. Świat, w którym między interesującymi punktami nie działo się praktycznie nic ciekawego. Firma na szczęście wyciągnęła lekcję z tej sytuacji, zmniejszając znacznie skalę swych przyszłych produkcji. Pierwsze owoce ta decyzja Bethesdy wydała w unikalnym i fascynującym Morrowind.


 


6. The Elder Scrolls: Arena

Arena nie zestarzała się z taką gracją, jak choćby Dagerfall czy Morrowind. Ale w swoim czasie… to było piękne przeżycie, którego próżno było szukać w innych role-playach. Kilka klas postaci, fascynująca mitologia, bogactwo questów i grafika, która w 1994 robiła oszałamiające wrażenie. Do Areny należy tytuł gry z największym światem w historii cyfrowej rozrywki. Nikt go nie pobije, bo zwiedzanie tego środowiska nie kończy się nigdy. A to ze względu na fakt, że lokacje są generowane proceduralnie, bazując na wciąż tych samych modelach chatek, jaskiń i krypt.

 


7. The Elder Scrolls Adventures: Redguard

Redguard umieściłem o jedno oczko wyżej niż kompromitując Bethesde Battlespire, ale niech to ten manewr nie podsyca u żadnego fana RPG-ów nadziei na niedocenianą perełkę. Redguard to prawie taki sam crap, jak Battlespire (tylko że odrobinę mniej śmierdzący crap). Niestety nawet takim gigantom jak Todd Howard zdarzają się potknięcia i Battlespire, które było reżyserowane przez samego mistrza frazy "It Just Works", jest zbukiem w portfolio tego gamedesignera i reżysera. O ile fabuła Redguard była nawet nieźle skonstruowana, to już cala reszta wołała o pomstę do nieba. Brak możliwości personalizacji bohatera, okropny system walki, nudne lokacje, nieciekawi przeciwnicy, niedopracowane questy. Redguard było po prostu kolejną próbą szybkiego połatania budżetu Bethesdy, która desperacko ratowała się od katastrofy finansowej wywołanej przez przez potwornie długi czas produkcji głównych odsłon The Elder Scrolls.

 

8. An Elder Scrolls Legend: Battlespire

Trudno zdecydować się co jest większym szajsem - Battlespire czy Redguard. Miałem nieprzyjemność grać w obie "malinki" (za jedna nawet zapłaciłem niemałą kasę, czego do dzisiaj trochę żałuję). To była naprawdę wątpliwa przyjemność. Produkcja nie dodawała praktycznie nic do marki The Elder Scrolls, a Redguard przynajmniej starało się zrobić coś po nowemu (chociażby wprowadzając perspektywę TPP). Jeden nudny loch, mały świat gry i jeszcze większa ilość bugów niż w Daggerfall. To była totalna pomyłka.

Jedno trzeba oddać Battlespire - była to pierwsza gra w historii serii z trybem multiplayer. Był to co prawda gówniany tryb sieciowy… ale warto odnotować jego obecność.

 

 

 

 


* The Elder Scrolls: Legends

Żeby lista była kompletna warto dołączyć do niej jeszcze The Elder Scrolls: Legends, czyli grę która w związku z charakterem free-to-play nie została sklasyfikowana na normalnej pozycji w rankingu. Tytuł pojawił się póki co na PC oraz smartfonach z iOS i podejmuje temat turowej gry karcianej, z naciskiem na kolekcjonowanie jak najlepszych talii. Konwersja na smartfony z Androidem ma trafić do darmowej dystrybucji jeszcze w tym roku.

Cosplay wykorzystany w artykule, przedstawiający Mjoll ze Skryim, jest autorstwa April Glorii.

 

Bartosz Dawidowski Strona autora
Dla PPE pisze nieprzerwanie od momentu założenia portalu w 2010 roku. Przygodę z interaktywną rozrywką zaczynał od gier na kasetach magnetofonowych, by później zapałać miłością do Amigi i PlayStation. Wciąż tęskni za złotą erą najlepszych japońskich RPG-ów z lat 90. Fan strategii, gier oferujących symulacyjne elementy i bogatą immersję. Miłośnik lotnictwa w każdej postaci.
cropper