Futurama (1999)

Futurama (1999) - recenzja, opinia o 6 odcinkach 11 sezonu serialu [Disney]. Good news, everyone!

Piotrek Kamiński | 24.07.2023, 21:00

Kiedy ostatnio widzieliśmy Fry'a i Leelę, byli starym, szczęśliwym małżeństwem, które śledziło ze sobą życie. Dostali jednak kolejną szansę od profesora Farnswortha i teraz, dziesięć lat od tamtej chwili, w końcu dało im ją również Hulu (a więc u nas Disney)! Dostaliśmy do sprawdzenia sześć z jedenastu zapowiedzianych odcinków i choć przynajmniej jeden z nich nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia i chętnie wymienił bym go na coś innego, to ostatecznie mogę ze spokojnym sercem powiedzieć, że jest dobrze. "Futurama" wróciła! Znowu...

Nie wiem, czy kojarzę inny serial, który wracałby na antenę tyle razy, co "Futurama", czy jak ktoś mądry kiedyś sobie wymyślił w naszym kraju: "Przygody Fry'a w kosmosie". Matt Groening i David X. Cohen serwowali nam już trzy różne finały serialu, za każdym razem żegnając się z widownią emocjonalnie i z klasą, po czym wracając z metakontekstualnymi gagami na temat zaistniałej sytuacji. Nie inaczej jest i tym razem. Cały pierwszy odcinek to właściwie jeden wielki żart z powrotu na antenę w formie streamingu, eksplorujący przy tym cały temat, jego wady i zalety. Nie wszystkie żarty są tak samo błyskotliwe. Od czasu do czasu scenarzyści jadą raczej prostymi gagami, w stylu krótkich parodii już istniejących, popularnych produkcji, zmieniając im tylko tytuł na bardziej kosmiczny. Wciąż jest zabawnie, ale fani serialu dobrze wiedzą, że tę ekipę stać na więcej.

Dalsza część tekstu pod wideo

Futurama (1999) - recenzja, opinia o 11 sezonie serialu [Disney]. Cieszę się, bo jest dobrze, czy bo już to znam? A może to i to..?

Fry, Bender i Leela

Pozostałe odcinki poruszają szereg różnych tematów, raczej stroniąc od wprowadzania daleko idących zmian - choć te również się zdarzają. Dostaniemy odcinek poświęcony wiecznie rozrastającemu się imperium Mamy, tym razem nabijający się głównie z Amazona i ich Alexy. W jednym z poprzednich sezonów Mama była analogiem Apple, a właściwie od samego początku serialu jest odpowiedzialna za bodajże wszystkie roboty świata, co każe człowiekowi zastanowić się jak nieskończenie potężną osobą w tym świecie musi być. Czekam na odcinek, w którym okaże się, że branża hotelarska i konsole też należą do niej. Humor jest ostry, tempo żwawe, a zakończenie w równej mierze zabawne i przerażające - tak jak w tym konkretnym serialu lubię najbardziej.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że scenarzyści, przynajmniej do pewnego stopnia, wykorzystują te pierwsze odcinki aby połachotać naszą nostalgię. Oprócz już wspomnianych, zobaczymy również historię o Świętym Mikołaju, o robakach, które kiedyś miał w sobie Fry, o płazowatych dzieciach Kifa i Amy, o bohaterach z przyszłości radzących sobie w scenariuszu wyciągniętym z naszym czasów albo wręcz z naszej przeszłości. I tak jak są to zazwyczaj bardzo solidnie napisane, wypchane inteligentnym humorem odcinki (poza tym ostatnim), tak każdy jeden bazuje na czymś, co widzieliśmy już w przeszłości. Nie ma w nich takiej prawdziwej, kompletnej świeżości. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że po tylu latach przerwy nie ma w tym niczego złego, ale czy naprawdę wszystkich sześć odcinków musiało bazować na nostalgii widzów? Nie można było zrobić kilku zupełnie świeżych historii? Mam nadzieję, że reszta sezonu bardziej się pod tym względem postara.

Futurama (1999) - recenzja, opinia o 11 sezonie serialu [Disney]. To wciąż ta sama, świetnie spasowana orkiestra, z rzadką, fałszywą nutą tu i tam

Wielka chwila

Mimo pewnych problemów z dopięciem kontraktu Johna DiMaggio (Bender Bending Rodriguez), którego fani gier kojarzą zapewne jako głos Marcusa Phoenixa z "Gears of War", finalnie udało się zwołać całą oryginalną obsadę. To aż niesamowite, że 71 letni Billy West w dalszym ciągu potrafi doskonale wcielić się w dwudziestoparoletniego Fry'a, Zoidberga, czy profesora Farnswortha. Większość obsady brzmi doskonale, dokładnie tak, jak te 24 lata temu, kiedy premierę miały pierwsze odcinki. Kilka zgrzytów jednak rzuciło mi się w ucho - po pierwsze, w paru miejscach Zapp Brannigan łamał się trochę, przebijał przez niego bardziej naturalny głos Billy'ego. Po drugie... Nie ma po drugie. Cała reszta głosów jest dokładnie taka, jak powinna. Lekko skrzypiąca Tress MacNeille jako Mama, limbujący, walący tanimi rymami Phil LaMarr (Vamp z "MGS2"!) jako Hermes Conrad, Frank Welker, a więc Scooby-Doo i Fred Jones w jednej osobie, bełkoczący coś po zwierzakowemu aby po chwil przejść w głęboki, poważny głos Nibblera - wszyscy wciąż tu są i wciąż są doskonali w tym, co robią.

Animacja to wszystko to, czego spodziewasz się po "Futuramie". Modele postaci nie zmieniły się w żaden znaczący sposób, w dalszym ciągu wyglądając jak normalniej pokolorowani kuzyni Simpsonów (w końcu to też Groening), a przejścia kamery z lewej na prawą, czy z góry na dół wciąż powstają w jakimś programie graficznym i nadal wyglądają dobrze. To taki specyficzny typ umowności, gdzie wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że patrzą przez chwilę na model 3D, ale zgadzają się nie zwracać na to uwagi - bo i po co, skoro wygląda dobrze (czytaj: tak samo jak zawsze). Serial w dalszym ciągu korzysta z klasycznej ścieżki dźwiękowej Christophera Tynga i nie zauważyłem raczej żadnych nowych, interesujących melodii ani popularnych utworów wartych wspomnienia. Ponownie - to po prostu stara, dobra "Futurama". Twórcy grają bardzo zachowawczo i bezpiecznie, co z jednej strony jest plusem, z drugiej sprawia, że miejscami czujemy się zbyt znajomo.

Hulu zamówiło dziesięć odcinków nowego sezonu, więc jeszcze cztery odcinki przed nami, lecz już teraz możemy stwierdzić, że kolejny powrót "Futuramy" można zaliczyć do udanych. Nie jest idealnie - część żartów mogłaby być mniej infantylna, scenarzyści za bardzo bazują na nostalgii widza i nie oślepiają go na razie błyskotliwością i wyczuciem, z których słynęły pierwsze sezony, ale to wciąż pełne dobrych gagów i ciekawych scenariuszy odcinki, powołane do życia przez ludzi, którzy robią tę robotę od blisko ćwierć wieku. Na ten moment mogę powiedzieć, że jest dobrze, ale kto wie, może reszta odcinków 11 sezonu popchnie tę ocenę nawet wyżej? Bo nie wyobrażam sobie aby dopełnienie serii mogło zrobić coś tak złego aby obniżyć finalną notę. Tak więc wstępnie możemy mówić o solidnym 7/10, z perspektywą na więcej. Nic tylko oglądać. Szkoda tylko, że jedynie po odcinku na tydzień...

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper