Władca pierścieni: Pierścienie Władzy (2022)

Władca pierścieni: pierścienie władzy (2022) - recenzja, opinia po 2 odcinkach serialu [Amazon]. Quo vadis?

Piotrek Kamiński | 02.09.2022, 21:00

Młoda Galadriela zostaje nieugiętą wojowniczką polującą na Saurona po tym jak jej starszy brat stracił życie w wojnie z siłami zła. Gdzie indziej orki atakują osady ludzi, z nieba spada czarodziej, a kransoludy stają się coraz bardziej skryte. Co to wszystko znaczy?

Nie mam pojęcia. Jeśli miałbym przyczepić się do tylko jednej rzeczy w całym serialu, to jak nic byłby to ten brak skoncentrowania. Rozumiem, że znajdujemy się w olbrzymim, rozbudowanym, bogato opisanym świecie fantasy, w czasach do tej pory na ekranie telewizora nie oglądanych, więc trzeba poświęcić trochę czasu na należyte przedstawienie go oraz metaforyczne przygotowanie szachownicy. Rzecz w tym, że widzowie zdają się wkraczać w ten świat już w trakcie partii, więc bez kontekstu kolejne wydarzenia pozostawiają ich jedynie z ciągle rosnącą stertą pytań. I to też nic takiego, wiele fabuł fantasy zaczyna się w samym środku wydarzeń i dopiero stopniowo odkrywa swoje karty. Kiedy jednak oglądam serial, a więc formę zamkniętą i relatywnie krótką, chciałbym po dwóch z ośmiu odcinków widzieć jakiś cel, stawkę o którą toczy się gra. Jasne, nadrzędnym zadaniem jest pokonanie Saurona, co zakończy drugą erę historii Śródziemia, ale to, jeśli w ogóle, zobaczymy dopiero za ileś lat, po iluś sezonach. Tak, czy inaczej, każdy sezon serialu fabularnego powinien być swoją własną historią z początkiem i końcem, a nie jedynie cegiełką składającą się na większą całość. Jeśli po ćwiartce wszystkich przewidzianych odcinków wciąż nie wiadomo o co chodzi, to zaczynam się obawiać, że nie chodzi o nic. Wielu widzom zapewne w ogóle nie będzie to przeszkadzać, ale dla mnie takie rzeczy są ważne.

Dalsza część tekstu pod wideo

Władca pierścieni: pierścienie władzy (2022) - recenzja, opinia po 2 odcinkach serialu [Amazon]. Piękne widoki, mało wyraźni bohaterowie 

Nori grzebie w nieswoich rzeczach

Podobno Jeffrey Bezos wpakował w produkcję swojego flagowego serialu zawrotne sto milionów dolarów i nawet jeśli nic więcej, to trzeba mu przyznać, że widać te pieniądze na ekranie. Nie na każdym kroku oczywiście, podobno produkcja nie zdecydowała się na przykład na szycie prawdziwych kolczug, ale jeśli nie przyglądamy się strojom szukając ich niedoskonałości, to moim zdaniem nie rzuca się to w oczy. Zbroje elfów, krasnoludów i ludzi różnią się od siebie bardzo wyraźnie, szaty i proste robocze ciuchy wyglądają na używane, a nie jedynie jak dopiero co przygotowane rekwizyty, protezy takie jak uszy, czy nosy wyglądają wiarygodnie i zazwyczaj dopasowano je bardzo dobrze aby współgrały z naturalną twarzą aktora. Może jedynie wielki nochal Durina pod niektórymi kątami wydawał mi się trochę zbyt nieprawdziwy. Artyści wizualni stworzyli piękne miasta - stolicę elfów, znane z "Władcy Pierścieni" Khazad-Dum za czasów jego świetności, las Harfootów - po czym bezbłędnie wkomponowali je w prawdziwe plany zdjęciowe. A gra świateł! Jak ten serial jest świetnie oświetlony - od zwykłej szarości ludzkich siedlisk, przez skąpany światłem świetlików las w nocy, na słonecznych alejkach i ogrodach Lindonu kończąc. Wizualnie serial robi dobre wrażenie, raz za razem zaskakując czymś interesującym i przykuwającym wzrok.

O fabule na razie nie ma co rozmawiać, ale warto przyjrzeć się głównym bohaterom serialu. Najpewniej będą to Galadriela (Morfydd Clark), również znany z "Władcy Pierścieni" Elrond (Robert Aramayo), wystrzyżony na zapałkę elf, Arondir (Ismael Cruz Cordova), jedna z Harfootów, Nori Brandyfoot (Markella Kavenagh), tajemniczy nieznajomy, który spadł z nieba i na bank nie jest Gandalfem (Daniel Weyman) oraz książę krasnoludów, Durin (Owain Arthur), choć tego ostatniego nie jestem do końca pewien. Odnieśmy się może od razu do słonia w pokoju, a więc tego, czy wizja Amazona jest spójna z tą Tolkiena. Skłamałbym mówiąc, że jestem wielkim specem od Śródziemia. Dobrych dwadzieścia lat temu przeczytałem raz "Hobbita", raz "Władcę Pierścieni" w strasznym przekładzie Zysk i s-ka i raz "Silmarillion" w oryginale. Wielu rzeczy nie pamiętam, więc i wszelkie zmiany nie bolą mnie tak, jak największych fanów. Wojownicza Galadriela nie jest dla mnie problemem sama w sobie, choć nie rozumiem czemu nie korzysta więcej ze swoich magicznych mocy i genialnego intelektu. Drażni mnie natomiast, że jak na razie jest bardzo kiepską główną bohaterką, ponieważ w większości swoich scen (jeśli nie w ogóle wszystkich) wypada zupełnie niesympatycznie. Jest wiecznie wkurzona, z nikim się nie zgadza i tylko powtarza, że musi się zemścić. Nic innego nie ma znaczenia. Podejmuje też raczej dziwne, niezbyt pasujące do postaci decyzje - z łatwością dysponuje życiem swoich kompanów, wskakuje do wody na środku morza, nie zastanawiając się nawet jak uda jej się przepłynąć setki mil morskich dziejące ją od brzegu. Można powiedzieć, że takie przedstawienie postaci pozostawia jej bardzo dużo miejsca na ewolucję, ale na ten moment zwyczajnie jej nie lubię. Tak więc, odpowiadając na pytanie, wydaje mi się, że twórcy dosyć luźno podeszli do pilnowania się materiału źródłowego, w myśl zasady, że może X nie jest napisane wprost, ale nie jest też nigdzie napisane, że nie jest X. Uber fani nie będą zadowoleni, reszta pewnie nawet nie zauważy.

Elrond na ten moment jest raczej nijaki. Zabawne, że Aramayo znowu gra młodszą wersję postaci granej przez aktora, który pojawił się we "Władcy Pierścieni", ale na razie ciężko cokolwiek o nim powiedzieć. Zdaje się, że nie jest fanem hierarchii i posiadł dar srebrnego języka, ale w tych pierwszych dwóch odcinkach nie robi niczego przesadnie ciekawego. O Durinie można chociaż powiedzieć, że jest zabawny. Natomiast tutejszy Legolas, Arondir, to dla mnie trochę nieporozumienie. Elfy są piękne (tu się zgadza, niebanalną ma facet urodę), mądre i nade wszystko kochają snuć pieśni. Pan Arondir natomiast sprawia wrażenie jakby przesadził z botoksem. Przez całe dwie godziny wyraz jego twarzy nie zmienił się choćby raz, na zawsze pozostając w "skupionej obserwacji". Nieznajomy zdaje się zupełnie nie wiedzieć co jest czym, jak się mówi, jak się je. Ma to sens, bo jeśli to faktycznie mag, który kiedyś zwany będzie Gandalfem, to jest to jego pierwsza wizyta w Śródziemiu i wszystko co widzi naprawdę jest dla niego nowe. Zobaczymy, co z niego wyrośnie. Na razie tylko krzyczy i sprawia, że dzieją się wokół niego fajnie wyglądające rzeczy. Stawkę zamyka młoda hobbitka (skrót myślowy), Nori. Widać, że ma w sobie dużo dobra, współczucia i jest żądna przygód. Idealny prekursor Bilba i Froda, choć niezbyt oryginalny. Jej interakcje z Nieznajomym mogłyby tłumaczyć dlaczego Gandalf będzie później przyjacielem Hobbitów.

Władca pierścieni: pierścienie władzy (2022) - recenzja, opinia po 2 odcinkach serialu [Amazon]. Jest klimat, ale są i niedorzeczności 

Książę Durin czwarty

Kolejne piękne ujęcia uświetnia muzyka jak zawsze świetnego Beara McCreary'ego. Wielkie partie orkiestrowe brzmią jakby wyciągnięto je z oryginalnej trylogii, lecz są przy tym wyraźnie swoje, delikatnie tylko nawiązując do pracy Howarda Shore'a. Wątpię aby którykolwiek motyw muzyczny pozostał z nami na dłużej, brakuje im wyrazistości, o którą do swoich filmów postarał się Peter Jackson, ale i tak muzyka w serialu stanowi bardzo mocne tło wydarzeń i pomaga budować odpowiedni nastrój.

Praca kamery i montaż są zazwyczaj bardzo piękne, nawet jeśli część ujęć trochę za mocno kojarzy się z "Władcą Pierścieni" - rozumiem odnieść się do oryginału, ale kopiowanie można było sobie darować. Najbardziej chyba podobały mi się przejścia między mapą Śródziemia, a akcją, zazwyczaj bardzo płynnie przechodzące z jednego w drugie, ale i sceny walki miały swój urok. Można kręcić oczami, że Galadriela w pojedynkę i bez trudu położyła śnieżnego trolla, ale trzeba przyznać, że scena miała i klimat (wyczekiwanie, kiedy przeciwnik się pojawi) i była bardzo czytelna. A co z choreografią samego pojedynku? Okropna. Kompletnie niewiarygodna i niedopracowana. Późniejsza scena walki z orkiem wypada pod tym względem znacznie lepiej. Jest chaotycznie, bo i w pojedynku nie biorą udziału wojownicy, a zwykli ludzie, ale raz jeszcze bardzo czytelnie i z ciekawym wykorzystaniem otoczenia.

Mam problem z "Pierścieniami władzy". Z jednej strony moje oczy są zachwycone tym co widzą, z drugiej moja głowa zauważa kalki z wcześniejszych filmów, dziwne zachowania postaci, narracyjny chaos. Oczywiście wszystkie te niedociągnięcia mogą odejść w niepamięć zanim sezon dojedzie do końca, lecz na ten moment nie jestem jakoś bardzo zachwycony serialem Patricka McKaya i Johna Payne'a. Jest w nim potencjał, ale równie łatwo może wyjść z niego ostry, bardzo drogi niewypał. Czas pokaże.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper