How I met your father (2022) - opinia o serialu [Hulu]

How I met your father (2022) - recenzja 2 odcinków, opinie o serialu [Hulu]

Piotrek Kamiński | 29.01.2022, 20:00

Są tu jacyś wyznawcy Kodeksu Bracholi?! Barney Stinson byłby z was dumny. Używając tylko i wyłącznie kodeksu, udowodnię teraz ponad wszelką wątpliwość, że odwrócona wersja serialu o tym jak główny bohater przespał się z połową Nowego Jorku, zanim wreszcie znalazł swoją bratnią duszę (i opowiada o tym swoim nastoletnim dzieciom, klasa) nie mogła, nie może i nie będzie mogła się udać. Wszystko jest w książce. Artykuł pierwszy jasno i wyraźnie mówi nam, że "Brachole przed lachony". A jeśli nowa wersja serialu automatycznie skazana jest na bycie gorszą od oryginału, to po co w ogóle zawracać sobie głowę?

"Jak poznałem waszą matkę" wstrzeliło się w idealny moment, zapełniając niszę powstałą po finale"Przyjaciół". Pod wieloma względami obie produkcję były dosyć podobne, ale czuć było, że HIMYM był nowszą produkcją. Fabuły kolejnych odcinków znacznie częściej zahaczały o poważne tematy, a starsza wersja głównego bohatera w roli narratora otwierała scenarzystom całą armię możliwości. Ted potrafił pomylić kiedy dana chwila miała miejsce, zapomnieć o detalach, czy nawet imieniu danej postaci. Serial był powiewem świeżości w świecie sitcomów, a jego legendarni główni bohaterowie już od pierwszych odcinków urzekali swoimi unikalnymi osobowościami. Żeby tylko nie ten finał... No dobrze, a jak na tle oryginału wypada wersja z "father" zamiast "mother"?

Dalsza część tekstu pod wideo

How I met your father (2022) - opinia o serialu [Hulu]. Nierówna obsada

temp_name

Szczerze mówiąc trochę blado. I tym razem całość zaczyna się od starszej wersji głównej bohaterki, granej w tym wieku przez Kim Cattrall, która rozsiada się z butelką wina, dzwoni do syna i zaczyna opowiadać mu swoją historię. Już te pierwsze minuty sugerują, że coś jest nie tak. Sophie, bo tak jej na imię, od razu zaznacza, że będzie opowiadała swojemu dziecku o wszystkich swoich miłosnych podbojach, tak jakby twórcy desperacko próbowali pokazać, że nowa wersja będzie równie wesoła i pełna przygodnego seksu jak pierwowzór. Z tym, że - na razie przynajmniej - nie jest.

W czasach obecnych Sophie wygląda jak Hilary Duff, mieszka sobie w Nowym Jorku z przyjaciółką, Valentiną (Francia Raisa) i marzy o wielkiej miłości. Problem w tym, że szuka jej na Tinderze. Nie mówię, że to niemożliwe, ale... Umiarkowanie prawdopodobne. Wybierając się na randkę z mężczyzną swoich marzeń wsiada do Ubera, którego kierowca, Jesse (Christopher Lowell) podwozi przy okazji swojego przyjaciela, Sida (Suraj Sharma) na miejsce spotkania z dziewczyną, której zamierza się oświadczyć. Rozmawiają więc po drodze o związkach, kto ma jakie plany i tak dalej. Oczywiście natychmiast się zaprzyjaźniają. W mieszkaniu natomiast okazuje się, że Valentina poznała nowego chłopaka - kompletnie nieogarniętego w prawdziwym świecie Brytyjczyka z jakiejś szlachetnej rodziny, Charliego (Tom Ainsley) i  zaproponowała mu żeby wprowadził się do nich. W drugim odcinku dołączy jeszcze do nich przyszywana siostra Jesse'ego, Ellen (Tien Tran). 

Zdaje się, że to właśnie ta szóstka będzie głównymi bohaterami serialu. Trzeba przyznać, że część postaci ma potencjał. Charlie już od samego początku bawi swoim nieogarnięciem i kupuje widza sympatycznym, ciepłym charakterem. Podobnie Valentina, która korzysta z życia na całego i nie wstydzi się tego oraz Ellen, której jedyną cechą jak dotąd jest bycie lesbijką, ale trzeba przyznać, że scenarzyści dają radę wycisnąć z tego kilka niezłych gagów. Problemem jest reszta obsady. Główna para to jak nic będą Sophie i Jesse, ale po tych dwóch odcinkach ze zgrozą stwierdzam, że oboje są piekielnie nudni i nijacy. Można sobie pomyśleć, że to przez to, że jesteśmy dosłownie na początku serialu, ale w lepiej zorganizowanym serialu z 2005 już pierwsze dwa odcinki pokazywały potencjał postaci. Barney od samego początku miał obsesję na punkcie kobiet, garniturów i, oczywiście, swoich powiedzonek. Ted nie był jeszcze tak pretensjonalny jak później, ale od razu dał się poznać jako niepoprawny romantyk. Tutaj tego nie ma. Bohaterowie są tak pozbawieni jakichś swoich unikalnych, wyróżniających je cech, że musiałem przypominać sobie na IMDb jak się w ogóle nazywali. Brakuje im też uroku, jakiejś takiej prezencji, która w naturalny sposób pozwalałaby z nimi sympatyzować. Nie mówię, że później nie będzie lepiej, ale na ten moment pod tym względem jest raczej kiepsko.

How I met your father (2022) - opinia o serialu [Hulu]. Nawiązania do oryginału

temp_name

Widać, że serial próbuje załatać swoje niedociągnięcia nostalgicznymi nawiązaniami do oryginału. Na dzień dobry straszny nas dziwna przeróbka otwierającej serial piosenki; ewidentnie jednym z głównych miejsc spotkań będzie bar - z tym, że inny - a drugim... Nie, nie powinienem mówić. To był tani chwyt ze strony twórców, ale przyznaję, że zrobiło mi się cieplej na serduchu. Oby tylko twórcy nie zapędzili się z mruganiem do widza i częstowaniem go memberberriesami kosztem tworzenia swojego własnego, unikalnego stylu.

Scenariusze pierwszych dwóch odcinków nie powalają oryginalnością. Pierwszy odcinek musiał ustawić bohaterów, pokazać kto jest kim, więc nie dzieje się w nim jakoś specjalnie dużo. Drugi natomiast to po prostu grupowe wyjście do klubu i kilka dziwnych, ale niezbyt zabawnych nieporozumień. Z tego co widzę, pierwszy sezon ma mieć tylko dziesięć odcinków. Jeśli dalej zamierzają się tak wlec, to może okazać się, że "How I met your father" będzie kompletnym niewypałem. Ted od początku miał jasno określony cel - Robin. Spędził cały drugi odcinek organizując imprezę za imprezą byle tylko ściągnąć na jedną z nich dziewczynę swoich snów, czym bardzo irytował swojego przyjaciela, Marshalla, który musiał uczyć się w tym czasie do egzaminu. A czego chce Sophie? Nie wiadomo. Miłości. Nie dość więc, że pojedyncze odcinki nie są przesadnie zabawne, to jeszcze całemu sezonowi brakuje na razie jakiegoś konkretnego celu.

Zdziwiłem się, kiedy przeczytałem, że pierwsze odcinki wyreżyserowała Pamela Fryman, która stała również za kamerą przy większości odcinków oryginału. Scenarzyści też nie są dokładnie debiutantami, więc co nie zagrało? Może chęć dostosowania się pod obecne czasy? Autorzy piszą to co wypada, zamiast tego, co chcą. Dostaliśmy więc na razie dwie nijakie historie, sześć postaci, z których około połowa nawet ma jakiś potencjał i łącznie jakieś pięć dobrych żartów. Kiepski start.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper