Jak Polacy pokochali kasety VHS, czyli magiczny przełom lat 80. i 90.

Jak Polacy pokochali kasety VHS, czyli magiczny przełom lat 80. i 90.

Dawid Ilnicki | 24.12.2021, 14:00

Czas transformacji ustrojowej lat 80. i 90. w Polsce często uchodzi za okres załamania rynku kinowego. Tak naprawdę był jednak czasem prawdziwego boomu, jeśli chodzi o oglądanie filmów. Wszystko dzięki błyskawicznie rozpowszechniającym się kasetom video, wytwarzającym wokół siebie całą kulturę, w której czołowe miejsce zajmowały wypożyczalnie.

Choć przełom lat 80. i 90. nie był specjalnie rewolucyjny jeśli chodzi o historię kina, zmienił postrzeganie tej sztuki w całym pokoleniu ludzi, którzy mieli to szczęście urodzić się na przełomie tych dekad w Polsce. Z perspektywy czasu być może zostaną oni zapamiętani jako ostatnia generacja, która mogła śledzić gruntowne przemiany w  sposobie konsumowania filmów, poza kinem i telewizją. Od kaset video, poprzez wejście nowych nośników, niezwykle istotną w tym wypadku rolę sieci P2P, a skończywszy na gwałtownym rozwoju streamingu, który ma miejsce w ostatnich latach. Każdy z tych etapów wpływał na dzisiejszego, dojrzałego już widza, pozostawiając w nim trwały ślad, obecny również we współczesnej kulturze, w postaci specyficznych filmów, wydarzeń czy nawet całych firm dystrybucyjnych, wyrosłych na bazie tych właśnie doświadczeń.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak Polacy pokochali kasety VHS, czyli magiczny przełom lat 80. i 90.

Momentem, do którego wraca się w ostatnich latach najczęściej, jest rzecz jasna zwrot transformacyjny, który przyniósł prawdziwy przełom w oglądaniu filmów, niejako łamiąc monopol kin i telewizji. Gwałtowne rozpowszechnienie sprzedaży odtwarzaczy VHS, a także stale powiększający się rynek sprzedaży filmów na kasetach doprowadziły do powstania - przedziwnych z dzisiejszej perspektywy- instytucji wypożyczalni kaset, za sprawą których można było za określoną kwotę wypożyczyć film, zazwyczaj na 24 godziny. Szczęśliwi posiadacze odpowiedniego sprzętu skwapliwie wykorzystywali tę możliwość, zazwyczaj biorąc coś dla siebie i dla dzieci. Często okazywało się jednak, że obie kasety były oglądane przez całą rodzinę. Pierwsze seanse “dorosłych” produkcji były często doświadczeniami formującymi, niezależnie od tego czy mowa tu o “Gwiezdnych Wojnach”, “Batmanie” Tima Burtona czy też niezwykle popularnym wtedy kinie kopanym. 

Prawdziwą rewolucją okazała się możliwość przegrywania kaset, a także nagrywania audycji i filmów, które transmitowano w telewizji. Niezwykle popularne stało się przeliczanie, wyjątkowo skromnych w tym czasie, funduszy na czyste kasety VHS i odmawianie sobie wszelkich życiowych przyjemności, takich jak choćby słodycze, tylko po to by zamiast taśmy 120-minutowej kupić upragnioną 180-tkę lub nawet 240-tkę. Największy błąd w tym czasie popełniali ci, którzy - tak jak ja - nie potrafili pohamować żądzy nagrania na starą kasetę nowszej audycji, kosztem materiału, który znalazł się na niej przed miesiącem lub dwoma. Kasowanie i nagrywanie kolejnych produkcji było widoczne w specyficznym, ziarnistym obrazie widocznym na telewizorze.

Największymi zwycięzcami byli zaś ci, którzy potrafili się pohamować i ocalić swój ukochany serial przed skasowaniem. Tak jak moja siostra, broniąca wszelkimi siłami słynnej zielonej “240-tki”, z nagranymi na nią kilkanastoma odcinkami produkcji “Denver - ostatni dinozaur”, która dziś byłaby prawdziwym rarytasem, nie tylko ze względu na to, że jedną z postaci dubbingował Krzysztof Ibisz. Wymyśliła ona znakomity sposób na to, by ocalić wspomnianą kasetę. Gdy tylko próbowałem nagrać na nią jakiś nowy materiał, szła do rodziców, by się rozpłakać. Krótkie: “Zostawcie jej tego Denvera!” błyskawicznie pacyfikowało moje zamiary, jednocześnie wprawiając na kilka minut w stan złości, przemieszanej z żalem, że jednak nie uda się nagrać ulubionego programu w TV. 

Czas pokazał jednak, że to ona miała rację, bo do znienawidzonych przygód nieco pokracznego stwora kilkadziesiąt lat później wracało się z prawdziwą przyjemnością, mimo koszmarnego stanu kasety, spowodowanego także wielokrotnym wkręcaniem się jej w głowicę magnetowidu. Następnie sympatycznego dinozaura poznała również moja siostrzenica, za sprawą wydobytego z czeluści Internetu wydania serialu na DVD, niestety już bez kultowego dubbingu. Powrót do tej produkcji wywołał rzecz jasna falę nostalgii za dawnymi czasami i poczucie porażki, że nie udało się zachować dla potomności nagrywanych wcześniej audycji ze starej telewizji. Ojjj obejrzałoby się teraz takich “Przybyszy z Matplanety”! Na szczęście o tę bezcenną spuściznę obecnie dbają osoby, które swego czasu zachowały dużo więcej przezorności.

Renesans kultury VHS

Jak Polacy pokochali kasety VHS, czyli magiczny przełom lat 80. i 90.

Doświadczenie oglądania filmów na kasetach video wraca w ostatnich latach w przeróżnych formach. Odwoływał się do niego m.in. Konrad Aksinowicz, w jednym z najlepszych polskich filmów tego roku, nieprzypadkowo zatytułowanym “Powrót do tamtych dni”. Prężnie działa również gdański VHS Hell, który organizuje seanse filmów odtwarzanych właśnie ze starych nośników, jednocześnie zajmując się konserwacją artefaktów, pochodzących z poprzedniej epoki. Z kolei firma Velvet Spoon postanowiła w tym roku wydać na kasecie video film Stevena Konstanskiego “Psycho Goreman”, idealnie pasujący do tego typu inicjatywy. Już od czterech lat w sierpniu ma miejsce festiwal Octopus, skupiający prawdziwych fanów kina gatunkowego, darzących dużym sentymentem epokę VHS, gdzie zresztą polską premierę miał wspomniany obraz. 

Jednym z dwóch organizatorów tej imprezy jest Grzegorz Fortuna, autor niezwykle interesującej pracy doktorskiej, zatytułowanej “Elektroniczny bandyta. Rynek wideo w Polsce okresu transformacji”, o której opowiadał w jednym z odcinków podcastu “SpoilerMaster” Michała Oleszczyka. Autor wykonał niezwykle wartościową pracę, dostarczając nie tylko niezbędnego w tym wypadku społeczno-ekonomicznego kontekstu, ale również rozmawiając z wieloma ludźmi, prowadzącymi w tym czasie wypożyczalnie kaset. Nieprzypadkowo w kontekście tego dzieła często wyraża się nadzieje na to, że zostanie ono kiedyś wydane w formie książki, bo ta niezwykle barwnie zarysowałaby historię całej branży, a wielu filmowych pasjonatów mogłoby odnaleźć we wspomnieniach ludzi z tego okresu cząstkę siebie.

Jak Polacy pokochali kasety VHS, czyli magiczny przełom lat 80. i 90.

Przełom transformacyjny to rzecz jasna okres naznaczony problemem z piractwem, nie stanowiącym już nigdy później tak poważnej kwestii jak wtedy. Wspomniany już brak odpowiednich ram prawnych skutkował dystrybucją w kraju nielegalnych wersji obrazów, które wchodziły do obiegu często jeszcze przed właściwą premierą kinową. Taki był los m.in. legendarnego “Batmana” Tima Burtona, oglądanego u nas głównie na nielegalnych kasetach video. Ogromne zainteresowanie pewnymi tytułami sprawiało, że dystrybutorzy uciekali się do niecnego procederu kopiowania filmów na czyste nośniki, w taki sposób, by uniknąć dużych kolejek w wypożyczalniach, co było udziałem m.in. “Psów” Władysława Pasikowskiego. Dopiero w późniejszych latach udało się opanować sytuację, ale trudno nie ulec wrażeniu, że niezwykła popularność procederu “piractwa” - utożsamianego już głównie z P2P - w kolejnych dekadach to pokłosie mocno specyficznej sytuacji na rynku dystrybucji filmowej w czasach transformacji, w dobie streamingu już zupełnie niezrozumiałej.

Epoka VHS kreowała również własnych bohaterów, często zupełnie nietypowych. Maniakalni pożeracze fabuł często nie orientowali się, że właśnie oglądają film, który ciężko nawet nazwać produkcją zainspirowaną wielkim, zachodnim hitem. Często był to bowiem ordynarny plagiat. Sam ku uciesze rozmówców przyznaję się do tego, że zanim zobaczyłem pierwszą część “Gwiezdnych Wojen” obejrzałem kilkukrotnie wyraźnie inspirowanego nim “Pana Kleksa w Kosmosie”, nie mówiąc już o pokracznym “Flashu Gordonie”, którego znam na pamięć.

Interesującym przypadkiem, przywoływanym przez Grzegorza Fortunę, jest pokazywany w tym roku w Internecie z lektorem, dzięki Velvet Spoon, obraz Sergio Martino z 1986 roku. Znany pod przeróżnymi tytułami (takimi jak choćby “Paco - maszyna śmierci”) obraz - będący wyraźną zrzynką z “Terminatora” - nie cieszył się wielką popularnością na największych rynkach, zyskał jednak renomę w Polsce i dziś jest w pewnych kręgach uznany za kultowy. Goszczący przed dwoma laty na Octopusie Martino miał zresztą przyjąć ten fakt z rozbawieniem. I w tym sensie fraza “Kiedyś to było!” jest wyjątkowo trafna. Niestety bowiem podobnych, cudownych paradoksów, tworzących barwną epokę VHS, obecnie w dobie błyskawicznego dostępu do wszystkiego, już nie uświadczymy…

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper