Pięciu Braci – recenzja filmu. Wietnam oczami Spike'a Lee

Pięciu Braci – recenzja filmu. Wietnam oczami Spike'a Lee

Piotrek Kamiński | 13.06.2020, 21:00

Spike Lee jest reżyserem mocno nietuzinkowym. Jego filmy mają jasny przekaz, który jednakże niekoniecznie musi spodobać się szerszej publiczności. Ale do tego ma również talent pozwalający mu wyciągnąć z aktorów najprawdziwsze emocje. Talent, który współdzieli z naprawdę niewieloma twórcami pracującymi obecnie w branży, co sprawia, że jego filmy zawsze są PRZYNAJMNIEJ warte obejrzenia. Jak rozprawił się z historią "Pięciu Braci"? Zobaczmy.

Pozwolę sobie zacząć od frazesu tak już utartego, że częściej wywołuje uśmiechy politowania, lub przewracanie oczami, niż śmiertelną powagę, na którą zasługuje. Wojna to zło. Nigdy nie widziałem jak jeden człowiek strzela drugiemu w głowę poza światem filmu. Do tej pory. Pięciu Braci otwiera montaż archiwalnych nagrań z czasów wojny w Wietnamie, który lepiej niż cokolwiek innego ukazuje niemierzalne okrucieństwo, które w zasadzie na co dzień sobie fundujemy. Już te pierwsze minuty zostawiają człowieka w miejscu bardzo ciemnym i nieprzyjemnym. Strach się bać jak reszta tego dwuipółgodzinnego filmu da radę udźwignąć taki ciężar.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pięciu Braci – recenzja filmu. Wietnam oczami Spike'a Lee

Pięciu Braci – Obraz straszny, ale piękny

Pod koniec lat sześćdziesiątych pięciu czarnych żołnierzy walczyło w Wietnamskiej dżungli w nieswojej wojnie, z nieswoim wrogiem, o nieswoje prawa. Norman, Paul, Otis, Eddie i Melvin byli idealistami, którzy wierzyli w lepsze jutro. Nie złamała ich nawet wiadomość o śmieci Martina Luthera Kinga juniora, którą usłyszeli z ust wroga w środku wojny. W chwili zwątpienia zawsze mogli liczyć, że ich przyjaciel Norman wyciągnie ich z pułapki rozpaczy i pokaże jak iść dalej. Pewnego dnia chłopaki natknęli się na skrzynię amerykańskiego złota - pozostałość po zestrzelonym w okolicy samolocie. Schowali sztabki i przyrzekli sobie, że kiedyś tu wrócą, odbiorą złoto i wykorzystają je aby pomóc swoim braciom w domu. 50 lat później wraca tylko czterech. Norman nigdy nie opuścił już wietnamskiej ziemi.  Czterech braci krwi wraca odnaleźć skarb i szczątki swojego towarzysza. Wszyscy wciąż walczą z demonami tamtych dni, choć każdy na swój sposób. Dla nich wojna nigdy się nie skończyła, zmienił się tylko jej wymiar, a kiedy dodać do tego jeszcze znaczną ilość pieniędzy, którą trzeba się sprawiedliwie obdzielić, przed oczami tworzy się obraz metaforycznego granatu z wyciągniętą zawleczką - nie wiadomo kiedy dokładnie, ale wybuchnie na pewno.

Spike Lee już nie raz i nie dwa razy udowodnił, że potrafi przedstawić swoją wizję w sposób niezwykle oryginalny i bezpardonowy. Nie obce mu są i długie ujęcia i mieszanie stylów i wiele innych wymagających taktu technik. Pięciu Braci ogląda się całym sobą. Zależnie od sytuacji obserwujemy akcję na pełnym ekranie w formacie 16:9, w typowo kinowym 2,35:1 i oldskulowym, lekko niewyraźnym 4:3 charakterystycznym dla starszych produkcji.  Ten ostatni pokazuje wydarzenia rozgrywające się w trakcie wojny, pięćdziesiąt lat temu; środkowy ukazuje wydarzenia rozgrywające się w cywilizowanej części Wietnamu, a kiedy bohaterowie przemierzają dzikie, powojenne tereny dane nam jest zobaczyć każdy, najdrobniejszy nawet szczegół w pięknie nakręconym, pełnowymiarowym, wzbogaconym wykorzystaniem szerokiej palety barw obrazie złapanym w oko kamery. Piękne obrazki to nie wszystko, bo reżyser wespół ze swoim operatorem, znanym choćby z dbania o wygląd większej części filmów o X-Menach Newtonem Thomasem Sigelem przygotowali na potrzeby filmu całą serię niebanalnie ustawionych ujęć. Wspomnę o dwóch. W jednej scenie znajdujący się na skraju wytrzymałości jeden z głównych bohaterów przemierza w pojedynkę wietnamską dżunglę, monologując na temat niesprawiedliwości życia, które przyszło mu wieść, na temat niesprawiedliwości wojny. Jest to zasadniczo paplanina człowieka, w którym coś już bezpowrotnie pękło, ale sposób w jaki zostało to nakręcone - z kamerą cały czas ustawioną prosto na jego twarz - sprawia, że empatyzujemy z każdym wypowiedzianym słowem. Drugim przykładem jest scena mocno spoilerowa, będąca niejako punktem zwrotnym całej fabuły, więc ograniczę się do powiedzenia, że napięcie w trakcie oglądania było tak mocne, że rozwiązanie skomentowałem na głos, mimo, że byłem wtedy w domu zupełnie sam. I chyba nawet lekko podskoczyłem. Być może zajrzałeś już na spód tego tekstu i zobaczyłeś, że ocena jest taka, a nie inna. Skąd ten wynik, jeśli do tej pory wygląda na to jakbym opisywał najlepszy film jaki było mi dane obejrzeć w tym roku?

Pięciu Braci – Świdrujący głowę dysonans poznawczy

Mam problem z precyzyjnym umieszczeniem Pięciu Braci w jakichś konkretnych ramach tonalnych. Z jednej strony jest to piekielnie poważny obraz moralizatorski, obnażający najgorsze, najstraszliwsze zakamarki ludzkiej natury. Z drugiej wielu scenom nie brakuje humoru, który nierzadko zupełnie nie pasuje do reszty obrazu. Rozumiem, że odrobina dowcipu na przełamanie jest czymś jak najbardziej odpowiednim i zazwyczaj korzystnym, ale musi to być humor stworzony celowo. Tymczasem  film Spike'a wpływa miejscami w patos tak przepastny i tak dziwacznie ukazany, że zastanawiam się na ile była to chęć podniosłego ukazania pewnych wydarzeń, a na ile celowe przekroczenie bariery dobrego smaku w celu... no właśnie nie wiem jakim. A jednocześnie ciężko mi uwierzyć, że reżyser tak wprawnie żonglujący stylami i bawiący się formą mógłby nakręcić coś takiego przypadkiem.

Mam też problem z niektórymi detalami dotyczącymi głównych bohaterów. Kompletnie nie kupuję zachowania granej przez Melanie Thierry aktywistki Hedy. Znowu - nie chcę wchodzić w szczegóły, bo są to jednak elementy raczej istotne dla fabuły całego obrazu. Starczy powiedzieć, że jej postać ewoluuje na przestrzeni tych 150 minut w sposób kompletnie gryzący się z jakimikolwiek standardami ludzkich zachowań i do samego końca czekałem aż sytuacja obróci się w sposób, który brałby jej poprzednie działania w nawias, ale nic takiego nigdy nie nastąpiło. No ale nie od dzisiaj mówi się, że Spike Lee nie potrafi pisać białych postaci, nie? Tak samo nie potrafiłem wczuć się w końcowy monolog Paula, jednego z tytułowych pięciu braci. A kiedy Chadwick Boseman, czyli filmowy Norman, któremu i tak już niewiele brakowało do chodzącego ideału, rzucił na koniec cytatem z Jezusa, to już w ogóle nie wiedziałem co się tu wyprawia. Widzę oczami wyobraźni film, w którym wszystkie te lekko dziwaczne sceny grałyby ze sobą w sposób piękny i harmonijny, ale to nie jest ten film. Pięciu Braci opowiada prostą i raczej przewidywalną historię zniszczonych wojną ludzi, która ostatecznie nie wstrząśnie pewnie światem tak mocno jak by mogła, bo poziomem patosu dorównać jej może chyba tylko końcówka skądinąd świetnej Przełęczy Ocalonych. Co za dużo to i świnia nie zje. Tak, czy siak, wcale niezłe towarzystwo.

Atuty

  • Piękne zdjęcia;
  • Świetne udźwiękowienie i muzyka;
  • W większości bardzo dobrze napisane postacie;
  • Prosty, ale wciąż skuteczny przekaz;
  • Klimat można kroić nożem

Wady

  • Miejscami przerost formy nad treścią;
  • Pewne nielogiczności w zachowaniu bohaterów;
  • Końcówka gubi trochę klimat

Pięknie nakręcony, świetnie zagrany, ale i bardzo prosty oraz przewidywalny obraz beznadziei jaką niesie ze sobą wojna. Zdecydowanie warto obejrzeć, ale tylko raz.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper