Recenzja: X-Men: Apocalypse

Recenzja: X-Men: Apocalypse

Adam Grochocki | 05.06.2016, 17:41

X-Men: Pierwsza klasa okazało się świetnym pomysłem na odświeżenie serii i zupełnie nowym spojrzeniem na kino superbohaterskie. X-Men: Przeszłość, która nadejdzie to z kolei bardzo dobre połączenie starej trylogii z nową obsadą. Jak w to wszystko wpisuje się X-Men: Apocalypse?

Względem poprzedniego filmu, akcja przeskakuje o 10 lat do przodu do roku 1983. Charles Xavier prowadzi szkołę dla specjalnie uzdolnionych, czyli po prostu mutantów. Wśród młodego pokolenia znajdują się Jean Grey i Scott Summers (Cyklop), którzy przez swoje umiejętności czują się wyobcowani, ale też cieszą się większym zainteresowaniem Profesora Xaviera.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tymczasem w Kairze budzi się Apocalypse, mający kilka tysięcy lat na karku pierwszy i bardzo potężny mutant. I to właśnie największa wada filmu. Apocalypse jest po prostu zbyt mocny. Posiadając wiele zabójczo skutecznych umiejętności, nie zostawił twórcom za wiele możliwości do przedstawienia widowiskowych pojedynków. Do tego dochodzi jego bzdurny pomysł na nowy porządek świata i żenujący wygląd rodem z serialu Power Rangers. Wydaje mi się, że pozostawienie wszystkiego w rękach Czterech Jeźdźców (Storm, Magneto, Psylocke i Angel) byłoby dużo ciekawszym rozwiązaniem.

Ale wiecie co? Apocalypse to jedyny poważny zarzut jaki mam do filmu. Brian Singer reżyserujący na podstawie scenariusza Simona Kinberga stworzył wielowątkową opowieść, która skupia się na dalszym rozwijaniu znanych nam bohaterów. Xavier z jednej strony chce podporządkować swoje życie pomocy mutantom, a z drugiej rozpamiętuje przeszłość, gdy był szczęśliwy i miał przy sobie Moirę MacTaggert. Raven (czy jak kto woli Mystique), okrzyknięta przez świat bohaterką, działa w cieniu i pomaga mutantom. Są jeszcze wspomniani Jean Grey i Scott, nowe wcielenie Storm oraz dość zabawny Nightcrawler.

A Quicksilver? Peter Maximoff (w MCU i komikach jego imię to Pietro) tym razem dołącza do grupy z pobudek osobistych i zostaje na dłużej niż w poprzednim filmie. I tak, twórcy znów sklecili genialną scenę z jego postacią. Nie mogę spoilować, ale gdy usłyszycie piosenkę Sweet Dreams, to przygotujcie się na najlepsze cztery minuty w tym sezonie kinowym!

Nie zapominajmy o Magneto, który ukrywa się w Polsce! W naszym kraju osadzone są bardzo ważne dla jego postaci sceny i tym bardziej szkoda, że pokpiono „szczegóły” charakterystyczne dla naszego kraju. Magneto posługujący się imieniem Henryk pracuje w hucie, mieszka w lesie i spotyka wielu Polaków. Niestety nikt nie wpadł na pomysł, aby zatrudnić rodzimych aktorów. Aktorzy próbują mówić w naszym języku, ale efekt jest bardzo słaby. Koniec końców, podczas najsmutniejszych momentów w filmie cała sala zanosiła się śmiechem.

Jak na trwający dwie i pół godziny film, akcji jest tutaj mało. Do ostatniego aktu są to bardzo krótkie sekwencje, nie zaburzające snutej opowieści. Nawet gościnne pojawienie się Rosomaka nie wydaje się tutaj potrzebne. Mieliśmy zobaczyć jego słynny berserker rage, ale niska kategoria wiekowa sprawiła, że częściej od samej akcji widzimy rozbryzgi krwi na ścianach. Finałowa potyczka za sprawą Apocalypse’a rozczarowuje. Mamy Angela, Psylocke, Magneto, Storm oraz całą ekipę Xaviera i nie widzimy praktycznie nic, bo wszystko psuje niebieskawy boss.

Podsumowując, X-Men: Apocalypse to film udany. Osadzona w czasach Zimnej Wojny fabuła świetnie rozwija uniwersum mutantów i pokazuje, że mogą oni istnieć bez przynależności do Kinowego Uniwersum Marvela. Nowi bohaterowie, mimo obaw, zdali egzamin i godnie zastąpili postaci z poprzedniej trylogii. Szkoda jedynie, że film cierpi z powodu tytułowego czarnego charakteru. Bez pradawnego mutanta byłoby o wiele lepiej.

OCENA: 7

Autor prowadzi bloga http://www.geeklife.pl/, gdzie recenzuje seriale, filmy i gry.

Atuty

Wady


7,0
Adam Grochocki Strona autora
cropper