Graliśmy w Borderlands: The Pre-Sequel! Sobek i Roger w służbie Handsome Jacka!

Graliśmy w Borderlands: The Pre-Sequel! Sobek i Roger w służbie Handsome Jacka!

Roger Żochowski | 23.07.2014, 21:36

Tym razem zacznę bezkompromisowo - kto nie grał w Borderlands ten trąba! W pierwszej części gry wyhaczyłem platynę, w drugiej niewiele mi zabrakło, by powtórzyć ten wyczyn, w trójce zaś... Zaraz, zaraz Jakiej trójce? Czy The Pre-Sequel to w ogóle gra, która zasługuje na miano pełnoprawnej odsłony serii?

I tak i nie. Nie tak dawno deweloperzy odpowiedzialni za markę przyznali, że przeraża ich wizja trzeciej części Borderlands, jednak nie mieli w tym wypadku na myśli tytułu, który miałem okazję ogrywać dzięki uprzejmości 2K oraz Cenegi. Nie da się ukryć, że przy dobrych wiatrach i chęci wydawcy, The Pre-Sequel mogłoby zostać wydane jako duże rozszerzenie do dwójki. Jeśli jednak myślicie, że dalszy ciąg tekstu będzie utrzymany w atmosferze żali i narzekania, to jesteście w dużym błędzie. To w dalszym ciągu ta sama, znakomita seria, w której każdy wystrzelony pocisk, każda zebrana broń i każdy zdobyty level, cieszy niezmiennie.  

Dalsza część tekstu pod wideo

 
W zaprezentowanym demie miałem okazję współpracować z Sobkiem, którego czytelnicy PSX Extreme kojarzą zapewne doskonale z kącika filmowego. Słaby to kompan, lubi strzelać w plecy, błąka się gdzieś po mapie i nie realizuje celów misji, ale cóż – takim go natura stworzyła. Z racji tego, że mam słabość do kobiet z miejsca wcieliłem się w postać Atheny (znana z DLC The Secret Armory of General Knoxx). Sobek nie miał dużego wyboru. Właściwie to w ogóle go nie miał, bo w wersji demonstracyjnej udostępniono tylko dwie postacie. Musiał więc zadowolić się... Wilhelmem. Fani powinni go doskonale kojarzyć - kolo w drugiej części gry pełnił rolę jednego z bossów. Obie postacie są oczywiście nie do końca zdrowe na umyśle i pracują dla Handsome Jacka, który w tej części dopiero pracuje na miano irytującego palanta i nemezisa Pandory.

Pierwsze minuty na księżycu, gdzie toczy się akcja The Pre-Sequel, są bardzo ślamazarne. Ma się wręcz wrażenie, że dynamika siadła, a wszystko rozgrywa się na zwolnionych obrotach. Odczucie to mija po kilku minutach, gdy zdajemy sobie sprawę, jak wiele możliwości oferuje nam niższa grawitacja. Już samo zwiedzanie planety odbywa się na nieco innych zasadach. Teraz dalekie susy wspomagane podwójnym skokiem (wykorzystujemy do tego tlen, o którym za chwilę), pozwalają pokonywać góry, przepaście, a nawet wskakiwać na kilkupiętrowe budynki. Nie brakuje też specjalnych platform, które niczym w Wipeoucie dają nam boosta i pozwalają na dalsze i wyższe loty. Lewitując w przestrzeni kosmicznej możemy teraz dokładniej przycelować naszego rywala. Odniosłem wręcz wrażenie, że podczas wymian ognia więcej czasu spędziłem dryfując w atmosferze niż stąpając po ziemi. Ale właśnie dzięki temu rozgrywka nabiera nieco taktycznego podejścia. Jeśli robi się gorąco możemy wykonać daleki skok, odwrócić się majestatycznie w stronę wrogów i powoli wykosić całe księżycowe ścierwo. Istnieje też możliwość naskoczenia z góry na rywali, co sprawdza się znakomicie, gdy pod nami roi się od kosmicznych psycholi. 
 
 
To jednak nie wszystkie nowości. Kolejną jest konieczność dbania o zapas tlenu. Ten kończy się nad wyraz szybko, więc należy go uzupełniać aktywując specjalne panele z tlenowymi kapsułami, korzystając z gejzerów, bądź wchodząc do budynków. Tych wbrew pozorom na księżycu nie brakuje, choć odniosłem wrażenie, że środowisko gry jest trochę monotonne. Strzałem w dziesiątkę jest za to dodanie nowego żywiołu do broni. Pozwala on na zamrażanie podatnych na niego przeciwników I sprawdzał się świetnie zarówno podczas samotnych szarż jak i współpracy z nieszczęsnym Sobkiem. Podczas gdy moja Athena zamrażała napierających wrogów, jego Wilhelm dysponujący większą siłą ognia kruszył zlodowaciałe postacie oponentów na małe kawałeczki.
 
Warto również przypomnieć, że każdą z postaci gra się inaczej. Sterowana przeze mnie Athena to klasa "Gladiator". Dziewoja dysponuje tarczą, która absorbuje ataki rywala, a po o jej naładowaniu możemy cisnąć we wroga zebraną energię. Z kolei Wilhelm to klasa Enforcer. Koleś wozi się z dwoma dronami, z których jeden atakuje przeciwników, drugi zaś skupia się na defensywie ładując tarczę. Zadyma jest więc przednia. Szkoda jedynie, że w wielu momentach widać, iż silnik Borderlands: The Pre-Sequel ma już swoje lata na karku i domaga się przejścia na emeryturę. Animacja potrafi zdrowo chrupnąć, da się też przyuważyć rozmazane tekstury i dorysowujące się w oddali obiekty. Oczywiście cel-shadingowa oprawa wciąż buduje specyficzny klimat, ale nie jest już w stanie zatuszować faktu, że engine ledwo dycha.
 
 
A tak poza tym -  to wciąż ten sam Borderlands, którego znamy i kochamy. Z możliwością rozwoju postaci, zabawy perkami (jeszcze bardziej rozbudowane drzewka), przeszukiwania masy skrytek oraz świetnym trybem kooperacji. I pamiętajcie – jak zobaczycie gdzieś na serwerach Sobka, unikajcie gada jak ognia!
                                                                         

Druga opinia:

Sobek: Borderlands w stanie nieważkości? Nie może być! Zniknie dynamika. Nic bardziej mylnego. Musisz dobiec do strefy z tlenem, bo ten się kończy. W ostatnim momencie wykonujesz skok korzystając z jetpacka. Udało się, spadasz przy maszcie z dającym życie pierwiastkiem. Uruchamiasz go i gotowe. Kopuła otwiera się nad Tobą, nabierasz zapas tlenu i ruszasz dalej, bo dobiegają do Ciebie Lunatycy, czyli świry pokroju Psycho, ale w skafandrach. Razisz ich bronią z nowym pierwiastkiem - wodą, czyli lodem w warunkach księżycowych. Przypominają mi się sesje w Quake 2, gdzie tempo faktycznie było wolniejsze i miło wspominam długie skoki pozwalające zdejmować przeciwników z góry.

 

 

W Borderlands: The Pre - Sequel! znowu mogłem siać zniszczenie z nieba spadając sobie powoli i celując spokojnie. Granie Wilhelmem miało jeszcze jedną zaletę – drony wspomagające gracza z powietrza, ale na ile będą naprawdę użyteczne, dowiemy się po premierze. Niekoniecznie podobały mi się niektóre tekstury, które wydają się zbyt rozmazane nawet jak na cel shading, ale to drobiazg, bo kiedy dotarliśmy z Rogerem do bossa, a zamiast walczyć zobaczyliśmy tylko logo gry oznaczające dla nas koniec prezentacji, to zrobiło mi się smutno. Chciałem więcej! Czyli 2K Australia prawdopodobnie rozwinęło formułę utrzymując przy tym czar poprzednich odsłon. Jestem dobrej myśli. 

 

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper