Comix Zone: Recenzja "The Amazing Spider-Man: Ostatnie Łowy Kravena"

Comix Zone: Recenzja "The Amazing Spider-Man: Ostatnie Łowy Kravena"

Rozbo | 08.06.2013, 10:30

W dzisiejszym wydaniu Comix Zone połączymy klasykę z nowością. Komiks o którym będzie mowa znajduje się w moim pokaźnym pudle ze starociami, niemniej jednak dorobił się stosunkowo niedawno reedycji na rynku polskim.

Wszystko dzięki "Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela" wydawanej przez firmę Hachette, która dzielnie i konsekwentnie wrzuca na półki sklepowe ciekawe historie stworzone na przestrzeni kilku dekad przez nowojorskiego potentata komiksowego. „The Amazing Spider-Man: Ostatnie Łowy Kravena” jest dziesiątym spośród dwunastu wydanych dotychczas albumów w ramach Wielkiej Kolekcji.

Jednak to właśnie ta historia zasługuje na szczególną uwagę i powinna zainteresować wszystkich fanów Człowieka Pająka. Ugryziony przez radioaktywnego robala Peter Parker i dla mnie był swego czasu ulubionym, komiksowym herosem. Ot, zwyczajnym, młodym kujonem, który znalazł się w zupełnie niezwyczajnej sytuacji. Któż nie chciałby wejść w jego skórę i posługiwać się nadludzkimi mocami w celu obijania gąb bandziorów oraz imponowania dziewczynom z ogólniaka? Dziś, po latach, moja sympatia do Spider-Mana mocno zwietrzała. Pajęczak troszkę mi się przejadł, podobnie jak większość nieco sztampowych historyjek z jego udziałem. „Ostatnie Łowy Kravena” są jednak przykładem komiksu, który stawia postać Petera Parkera w zupełnie nowym świetle i w zupełnie wyjątkowy sposób traktuje mit Spider-Mana.



Zacznijmy jednak od początku. Druga połowa lat 80 to „mroczna” rewolucja komiksowa zapoczątkowana legendarnym „Powrotem Mrocznego Rycerza” Franka Millera. Ta publikacja zapoczątkowała tzw. miedzianą erę komiksu amerykańskiego (często określaną także jako mroczna era), w trakcie której powieści graficzne dojrzały tematycznie, oraz rozwinęły się jako forma narracji. W takiej atmosferze, w wyniku współpracy scenarzysty J.M. DeMatteisa oraz rysownika Michaela Zecka w 1987 roku powstała opowieść jak na standardy Spider-Mana bardzo mroczna i niepokojąca. Taka, której nikt wcześniej w zasadzie nie odważył się stworzyć. Stary adwersarz Spidey'a, łowca Kraven, postanawia ostatecznie zmyć plamę na honorze, do której doprowadziły kolejne porażki w starciach z zamaskowanym Peterem Parkerem. Zamierza więc zabić wreszcie Spider-Mana. Spytacie pewnie, który z arcyłotrów tego nie pragnął i nie próbował na różne sposoby? Sęk w tym, że Kravenowi się to udaje! W pewnym sensie… Powiedzmy, że Kraven czyni śmierć Spider-Mana jak najbardziej realną, urządzając szybkie i skuteczne polowanie na dachach budynków Manhattanu. Jednak zabicie Pająka nie miałoby dla Kravena sensu, gdyby Parker nie zdał sobie sprawy ze swojej sromotnej klęski. Dlatego łowca zamienia zabójczą kulę na środek usypiający i zakopuje bezwładne ciało Spider-Mana w grobie. Co się dzieje potem? Czym staje się domniemana śmierć superherosa dla Nowego Jorku, dla świeżo poślubionej przez Petera Mary Jane i wreszcie dla samego Kravena? Na te właśnie pytania odpowie nam w trakcie swojej historii DeMatteis. Na te i na wiele więcej…



Ten mocny punkt wyjścia staje się pretekstem do zrewidowania i przewartościowania wszelkich motywów związanych z opowieściami o superbohaterach. Scenarzysta wyzywa czytelnika na pojedynek skojarzeń, już samą „śmierć” Spider-Mana czyniąc całkowicie bezceremonialną. Kraven bez zbędnych ceregieli i wymyślnych sposobów zadania ostatecznego ciosu, pakuje kulkę prosto między oczy naszego herosa. Charakterystyczny jest moment, w którym leżący u stóp łowcy Peter jeszcze tuż przed strzałem przekonany jest, że Kraven zgodnie z prawidłami konwencji najpierw go uwięzi i w uniesieniu charakterystycznej dla komiksowych łotrów megalomanii uraczy Spider-Mana kwiecistą, triumfalną przemową. Kilka kadrów dalej jest już po wszystkim, zaś czytelnik wie, że ta opowieść niewiele będzie miała wspólnego z superbohaterską sztampą.

Zupełnie niesztampowa będzie więc narracja prowadzona z perspektywy różnych bohaterów, ukazująca wydarzenia wielowymiarowo i nadająca głębi takim postaciom jak Mary Jane, Kraven, czy nawet Vermin (odrażający mutant zjadający ludzi na ulicach miasta, który również odegra ważną rolę w „Ostatnich Łowach Kravena”). Czytelnik dowie się dzięki Mary Jane, czym jest strach przed stratą ukochanego i zwykła, ludzka samotność (ze względu na tajemnicę tożsamości Spider-Mana, MJ nie może nikomu zwierzyć się ze tego co się stało). Dzięki Verminowi pozna zagubienie istoty poddanej makabrycznemu eksperymentowi i nie zdającej sobie do końca sprawy z okrucieństw, jakich się dopuszcza. Dzięki Kravenowi pozna czym jest szaleństwo, ale i spełnienie, gdy ten w stroju Spider-Mana, pod jego nieobecność będzie próbował wypełniać jego obowiązki. Wreszcie dzięki Peterowi czytelnik zrozumie czym jest strach przed śmiercią oraz jaką cenę ma zachowanie człowieczeństwa w obliczu wszechogarniającego zła i szaleństwa. To wszystko czyni całą tę opowieść niezwykle intrygującą i niejednoznaczną.



Podobnie niesztampowa jest symbolika „Ostatnich Łowów Kravena”, mitologizująca (głównie w oczach samego łowcy) postać Pająka. Parker staje się tu częścią większej, tajemniczej i demonicznej siły, z której sam nie do końca zdaje sobie sprawę. Przetrzymując go przez ponad dwa tygodnie w trumnie, Kraven stara się wyzwolić tę siłę, jednak końcowy efekt będzie zaskoczeniem zarówno dla niego jak i dla samego protagonisty. Nie bez znaczenia jest w tym kontekście poetyka czarnego kostiumu Spider-Mana, która dzięki rysowniczemu kunsztowi Michaela Zecka została bezbłędnie wykorzystana do potrzeb opowiedzianej historii. Legendarny, czarny strój pasuje tu jak ulał i nie wyobrażam sobie „Ostatnich Łowów Kravena”, gdyby Parker paradował w swoim klasycznym, festyniarkim kostiumie. Rysownik za jego pomocą w wielu momentach akcentuje ową mroczną naturę Spider-Mana, gdy np. jego sylwetka w naturalny sposób stapia się z czarnym tłem poszczególnych kadrów. Niczym klamra, opowieść o ostatnich łowach Kravena, zespaja parafraza wiersza „Tygrys” Williama Blake’a, która pojawia się na początku i na końcu. Doskonale podkreśla mroczny i mistyczny wydźwięk komiksu.
 


„Ostatnie Łowy Kravena” nie są łatwą historią. Nie ma w niej nic z efekciarskości większości historyjek o Spider-Manie. Rysunki Zecka są z perspektywy czasu piękne w swojej klasycznej prostocie, a jednocześnie kładą szczególny nacisk na drobne detale oraz doskonale odzwierciedlają emocje na twarzach poszczególnych bohaterów. Scenariusz De Matteisa z kolei w doskonały sposób wzbogaca kreacje postaci z uniwersum Spider-Mana, w szczególności samego Kravena, który w pewnym sensie jest głównym bohaterem „Ostatnich Łowów”. Niewątpliwie komiks należy do ścisłej czołówki najlepszych opowieści o Spider-Manie. Wyraźnie wpisuje się w poważny, demaskatorski nurt takich albumów jak „Watchmen”, czy „Powrót Mrocznego Rycerza”, jednak mimo wszystko nie ustrzegł się kilku nieścisłości logicznych (choć może to po prostu zamierzone niedopowiedzenia autora scenariusza). Tak czy inaczej polecam ten album każdemu, kto ma ochotę spojrzeć na komiksy o superbohaterach z nieco szerszej, bardziej dojrzałej perspektywy. Na pewno nie spotka go zawód.

Okazja jest ku temu fantastyczna, ponieważ skupiający w sobie ten sześcioczęściowy cykl album wydany u nas przez Hachette kosztuje tylko 39,99 zł, co jak na jakość wydania jest zaskakująco dobrą ceną. Komiks ma twardą oprawę, szyty grzbiet oraz papier kredowy, zaś w bonusie dostaniemy komentarz do wydania, krótkie streszczenie wydarzeń sprzed „Ostatnich Łowów”, a także informacje o rysowniku i scenarzyście, mini-galerię (raczej taką sobie) oraz drzewo genealogiczne Kravena. Gdybym jednak miał porównywać jakość wydań cyklu "Wielka Kolekcja Komiksów Marvela" do jakiegokolwiek wydania Klubu Świata Komisku od Egmontu, to zdecydowanie było by to na korzyść tego drugiego. Mimo to „Ostatnie Łowy Kravena” oferowane w takim wydaniu i za taką cenę uważam po prostu za zakup obowiązkowy. No chyba, że macie gdzieś u siebie jeszcze cały komplet zeszytów wydanych swego czasu przez TM-Semic…
 

Dalsza część tekstu pod wideo
cropper