Dziesięć najciekawszych polskich filmów 2021 roku

Dziesięć najciekawszych polskich filmów 2021 roku

Dawid Ilnicki | 04.12.2021, 13:00

Wytypowanie dziesiątki najciekawszych polskich filmów, mających swoją kinową premierę w tym roku, było zadaniem niezwykle trudnym. W ciągu ostatnich miesięcy działo się bowiem wiele, zarówno w kinie artystycznym, jak i tym stricte rozrywkowym. Kilku znanych twórców powróciło ze swoimi najnowszymi produkcjami ugruntowując swoją pozycję na rodzimym rynku. Pojawiło się również wiele niespodzianek.

Na ten moment mało rzeczy w życiu jestem tak pewien jak tego, że minione kilkanaście miesięcy były w polskim kinie znakomitym okresem. Trudno powiedzieć czy mamy tu do czynienia z nagłym wybuchem kreatywności polskich twórców (lub - jak zobaczymy również - artystów wykształconych w naszym kraju) czy też jest to kolejny efekt uboczny obostrzeń koronawirusowych, które w najwyższym stopniu uderzyły w kina. W trakcie ostatnich kilkudziesięciu tygodni mieliśmy bowiem do czynienia z premierami nawet kilku polskich filmów tygodniowo i większość z nich okazywała się co najmniej przyzwoita. Zwyczajnie było zatem w czym wybierać. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Wysoki poziom trzymał tegoroczny konkurs główny na Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni. Nawet jeśli wśród szesnastu startujących w nim obrazów (gwoli uczciwości dodam, że obejrzałem wszystkie) zdarzyło się kilka ewidentnie słabszych to jednak dominującym uczuciem po seansie było zadowolenie z poznania dzieła spójnego, interesującego, tak jeśli chodzi o scenariusz, jak i grę aktorską, scenografię i reżyserię. Dużo dobrego przyniósł również gdyński konkurs filmów mikrobudżetowych. Na innych festiwalach i w normalnym obiegu kinowym mieliśmy również do czynienia z kilkoma niespodziankami. Warto w tym kontekście odnotować również fantastyczną inicjatywę WFDiF, która na stronie 35mm.online gromadzi największe dzieła rodzimej kinematografii, a do końca roku można je oglądać za darmo (po zarejestrowaniu konta).

By pokazać o jakiej skali mówimy wspomnę o kilku interesujących produkcjach, które nie zmieściły się na tę listę. Takim przypadkiem jest choćby “Czarna Owca”, zrealizowana przy współpracy z TVN świetna komedia obyczajowa, która niedługo powinna trafić na VOD. Z kolei mająca premierę w Gdyni “Sonata” Bartosza Blaschke łączy niezwykle interesującą i poruszającą historię, z popisowym aktorstwem. Jedną z bardziej zapadających w pamięć kreacji stworzył bez wątpienia młody aktor Michał Sikorski, któremu wtórują w tym filmie rutynowani Małgorzata Foremniak i Łukasz Simlat. 

Wspomniany konkurs filmów mikrobudżetowych wygrały “Piosenki o miłości” Tomasza Habowskiego z bardzo dobrym duetem Tomasz Włosok - Justyna Święs. Warto pamiętać również o “Mistrzu” Macieja Barczewskiego ze świetnym Piotrem Głowackim jako Tadeusz Pietrzykowski. Ciekawym eksperymentem, kompletnie zawodzącym jednak na płaszczyźnie fabularnej, było “Miasto” Marcina Sautera, któremu warto się będzie przyglądać. To samo dotyczy wychowanego w Stanach Zjednoczonych Filipa Jana Rymszy z zaskakującym wizualnie “Mosquito State”.  W końcu nieźle wypadł również “Prime Time” Jakuba Piątka z brawurową rolą Bartosza Bieleni, który jednak nie okazał się najlepszym, polskim filmem Netflixa tego roku. Powrócił również Wojciech Smarzowski, który za sprawą nowego “Wesela” zdołał kompletnie podzielić widownię.

Najmro. Kocha, kradnie, szanuje

Gdy w 2005 roku polską premierę mieli “Kontrolerzy” Nimroda Antala, wraz ze znajomymi, którzy widzieli ten film w kinie narzekaliśmy. “Dlaczego w XXI-wiecznej Polsce nie jesteśmy w stanie kręcić takich dzieł?!”. W żadnym wypadku nie spełnionych, ale bezczelnie komercyjnych, a przy tym natychmiastowo wciągających widza w świat przedstawiony, pozwalających mu na niemal dwie godziny zapomnieć o rzeczywistości. Antal kilkanaście lat później zrealizował film “Viszkis” biorąc na tapet podobny temat jak twórcy “Najmro”, czyli legendę miejskiego złodzieja, stającego się bohaterem tłumów. Po obejrzeniu obu produkcji możemy bez żadnych zastrzeżeń ogłosić w tym małym sparingu z Madziarami wynik 1:0 dla Naszych.

Choć gdzieniegdzie pojawiały się zarzuty, że twórcy zbyt mocno koloryzują historię złodzieja, który wcale nie był tak sympatyczny jak Dawid Ogrodnik, nie bali się oni wrzucić bohatera w barwny, PRL-owski świat, w niczym nie przypominający zgrzebności, znanej choćby z “Hydrozagadki” Kondratiuka. Porównanie to nie jest przypadkowe, bo podobnie jak obraz z 1970 roku tak i “Najmro” kreuje mocno specyficzny, komiksowy świat, podejmując jednocześnie dialog zarówno z kinem gangsterskim (zwłaszcza w końcówce) jak i ze wczesnymi filmami Juliusza Machulskiego. Rezultatem jest pierwszorzędny produkt rozrywkowy ze świetnymi bohaterami, znakomitą scenografią i kapitalną muzyką, bodaj pierwsze tego typu dzieło w Polsce.

Wszystkie nasze strachy

Problem ze zwycięzcą konkursu głównego na festiwalu w Gdyni zaczyna się już od krótkiej notki, streszczającej jego fabułę. “Daniel - artysta, katolik i aktywista - postanawia rozprawić się z homofobią lokalnej społeczności.” - czytamy na najpopularniejszym portalu filmowym. Niby wszystko się zgadza, a jakbym oglądał inny film. Zainspirowany losami prawdziwego artysty-aktywisty (wspierającego protestujących rolników), głęboko wierzącego homoseksualisty, mieszkającego na wsi Daniela Rycharskiego, bohater nie wskazuje nikogo konkretnego palcem. Po samobójczej śmierci nastolatki, która pada ofiarą szykan ze strony miejscowej ludności, sam twierdzi, że również jest tej śmierci winny i stara się zjednoczyć ludzi, wykorzystując symbolikę, która im wszystkim powinna być bliska.

Owa ludność nie jest również pokazana w taki sposób, w jaki zapewne przedstawiłby ją standardowy, mainstreamowy film amerykański, czyli jako tzw. “ciemny lud”. Będąca centralnym punktem obrazu tragedia zdaje się bowiem również w mocny sposób ich dotykać, nawet jeśli nie chcą tego przyznać. Kluczowa scena drogi krzyżowej w drugiej części obrazu okazuje się istotna także dla osób niewierzących. Przywraca bowiem właściwy wymiar religijności, opartej na indywidualnym doświadczeniu, kompletnie nieredukowalnej do zestawu rytuałów, do których często sprowadzają wierzących ateiści (w pogardliwej formie mówiąc choćby o “rydzykowcach” czy też “kato-prawicy”). Osobiście postrzegam zatem “Strachy” jako nienachalny, nieprzeszarżowany film, który łączy, a nie dzieli, mimo niezwykle trudnego tematu.

Żeby nie było śladów

Mimo niemal trzech godzin trwania, które oczywiście wywołały komentarze o konieczności okrojenia niektórych scen (choćby dużej części wątku, granego przez Andrzeja Chyrę, sekretarza Milewskiego) polski kandydat do Oscara absolutnie nie zawiódł. Może to zaskakiwać biorąc pod uwagę, że mając za podstawę wybitny materiał literacki - reportaż Cezarego Łazarewicza, twórcy wiedzieli, że nie będzie to standardowy dramat jednostki, a raczej opowieść o systemie, który broni się rękami i nogami przed przyznaniem do straszliwej prawdy. W tym sensie bliżej temu filmowi choćby do “Lewiatana” Andrieja Zwiagincewa niż typowych produkcji spod znaku “slow burn”. Kapitalne role stworzyli aktorzy grający tu role drugoplanowe, tacy jak choćby Aleksandra Konieczna, Rafał Maćkowiak czy Sandra Korzeniak. Wypada tylko kibicować obrazowi w oscarowej rywalizacji, bo z całą pewnością zasługuje on na międzynarodowy rozgłos. 

Sweat

Film, zawodowo wychowanego w Polsce, Szweda Magnusa von Horna zadebiutował już w zeszłym roku, ale do kin wszedł dopiero w trakcie ostatnich kilku miesięcy. Osobiście był dla mnie jednym z największych zaskoczeń roku, bo nie spodziewałem się wiele od obrazu, którego główną bohaterką jest trenerka-fitness. A jednak twórcom udało się ją pokazać jako postać wielowymiarową, w czym zasługa świetnej roli Magdaleny Koleśnik. Kluczem było podejście do bohaterów w niezwykle empatyczny sposób, o czym sam von Horn opowiadał w znakomitym odcinku podcastu SpoilerMaster, Michała Oleszczyka. Mimo dość standardowej formuły w filmie znalazło się kilka scen, które dosłownie wbijają w fotel, jak choćby ta ze stalkerem. Dzięki “Sweat” pogardzany w wielu kręgach świat instagramowych influencerów na chwilę staje się bliższy, a widz dostrzega, że internetowa popularność jest zazwyczaj czymś w rodzaju złotej klatki, więżącej ludzi, mających dokładnie takie same problemy jak my.

Hiacynt

To czego długo brakowało mi w polskim kinie to mroczne historie kryminalne umiejscowione w czasach PRL. Nieco poprawił sytuację serial “Glina” Władysława Pasikowskiego (zwłaszcza świetne odcinki pierwszego sezonu), później zdarzyło się również “Uwikłanie”. To co od dawna pojawia się w literackich kryminałach długo nie było zagospodarowywane w filmie, ale takie obrazy jak “Hiacynt” mogą to zmienić. Dzieło Piotra Domalewskiego to przede wszystkim kawał wciągającego, świetnie skonstruowanego i zrealizowanego noirowego thrillera, mającego swoje oparcie w realnych wydarzeniach. Świetnie w dodatku zagranego.

Furioza

Łatwo sprowadzić film Cypriana T. Olenckiego do odpowiednika zeszłorocznego “Gangstera” Macieja Kawulskiego. Są to jednak nieco inne produkcje. O ile główną zaletą drugiej była bowiem samoświadomość, o tyle w przypadku najnowszej pozycji najbardziej zachwyca jej intensywność. “Furioza” to niezwykle udana odpowiedź na “Bad Boya”, dowód na to, że kino “kibolskie”, a może wręcz “dresiarskie”, wcale nie musi być niedbałym filmowym pół-produktem. Nawet jeśli sam scenariusz przypomina kilka maźnięć pędzlem na płótnie, da się na jego podstawie skonstruować całkiem wciągający obraz. Podstawą są zapadające w pamięć role: w tym wypadku przede wszystkim Mateusza Damięckiego, Weroniki Książkiewicz, Mateusza Banasiuka i Wojciecha Zielińskiego, a także sprawna reżyseria. Choć twórcy w kilku miejscach wyraźnie puszczają do widza oko (Jacek Bauer), nie ma wątpliwości, że traktują historię poważnie. Wypada tylko żałować, że ewentualny pojedynek Goldena z późnym Antosem z “Najmro” nie może się ziścić, bo mógłby być podstawą solidnego polskiego, gangsterskiego multiwersum. 

Moje, wspaniałe życie

Łukasz Grzegorzek to w polskiej kinematografii twórca wyjątkowy. Pozostający nieco na uboczu, jako jeden z nielicznych reżyserów zainteresowany współczesnością, wcale nie wielkomiejską, a raczej prowincjonalną. Przy czym z ust bohaterów jego najnowszego filmu nie padają, skądinąd całkiem zrozumiałe, narzekania na to gdzie przyszło im żyć, co jest dla polskiej rzeczywistości elementem niezwykle odświeżającym. Pierwsze skrzypce w najnowszym filmie gra rewelacyjna Agata Buzek, portretująca kobietę z jednej strony znudzoną codziennością, z drugiej zaś dbającą o często kruche relacje ze swymi bliskimi. Spełniająca się w przeróżnych rolach, od strażniczki domowego ogniska przez  nauczycielkę języka angielskiego po zmysłową kochankę. “Moje wspaniałe życie” to zachwycający swą lekkością portret współczesnej rodziny, targanej przeróżnymi problemami, której członkowie starają się być dla siebie oparciem w najtrudniejszych chwilach.

Powrót do tamtych dni

Wiele już było w polskim kinie obrazów alkoholizmu, ale prawdopodobnie nikt nie ukazał go tak jak Konrad Aksinowicz. Po części dlatego, że twórca opowiada tu właściwie swoją historię, o czym mówił choćby na konferencji prasowej po pokazie w Gdyni, którą można( i warto!) zobaczyć na Youtube. Podstawą jest niezwykła czułość z jaką pokazuje się tu realia lat 90. w Polsce, sprawiająca że nawet w przypadku zupełnie innych doświadczeń niż główny bohater, zapewne większość ludzi, których dzieciństwo przypadło właśnie na ten okres, odnajdzie tu cząstkę siebie. Młody Teodor Koziar zdecydowanie udźwignął tę bardzo trudną rolę, ale nie ukrywajmy, że jest to absolutny popis aktorski Macieja Stuhra, a świetnie wypada tu również Weronika Książkiewicz. Gra ona postać krańcowo odmienną od tej z “Furiozy”, umiejętnie prezentując widzom horror życia z człowiekiem, który pod wpływem alkoholu, dawno przestał już przypominać osobę, w której się zakochaliśmy, a mimo to trzeba o niego walczyć.

Ucieczka na Srebrny Glob

Doskonały dokument Kuby Mikurdy przeprowadza widza przez wyjątkowo skomplikowane dzieje realizacji jednego z najdziwniejszych widowisk w rodzimym kinie, czyli ekranizacji powieści Jerzego Żuławskiego, realizowanej przez Andrzeja Żuławskiego. To opowieść o ogromnym poświęceniu całej ekipy, które w końcu przegrało jednak z realiami Polski Ludowej (film został dokończony później, ale nie był już tym czym miał być pierwotnie), ale również o przedziwnej indywidualności jaką był twórca “Opętania”, uważany swego czasu za jednego z najciekawszych filmowych autorów, nie tylko europejskiego kina. Twórca dokumentu zajmował się już innym enfant-terrible, Walerianem Borowczykiem, ale dopiero w przypadku najnowszej produkcji ma się poczucie obcowania z dziełem skończonym. Wiele wyjaśniającym, ale również zadającym istotne pytania, choćby o naturę samego zawodu reżysera, który wedle słów samego Żuławskiego musi być kimś w rodzaju bezwzględnego dyktatora.  

Inni Ludzie

Mówiąc o najciekawszych obrazach tego roku nie można pominąć pełnometrażowego debiutu Aleksandry Terpińskiej, która zekranizowała znaną powieść Doroty Masłowskiej, znajdując dla niej niecodzienną formułę. Rap-opera? Hip-hopowy musical? Te określenia z pewnością zniechęcą do seansu wielu widzów, zwłaszcza, że w rolę miejscowego Jezusa-dresiarza wcielił się Sebastian Fabijański. Sam muszę powiedzieć jednak, że mimo kilku zmarszczek na czole, których dorobiłem się podczas oglądania filmu, jego bohaterowie z minuty na minutę stawali mi się coraz bliżsi, a gorycz ich codziennego zmagania się z rzeczywistością przypomniał o postaci Adasia Miauczyńskiego (z lekką nutką Zbigniewa Stonogi). Z pewnością nie jest to więc film dla tych, którzy “Dzień świra” traktują jako komedię, choć obraz Terpińskiej ma wiele zabawnych momentów. Albo więc pokochasz albo znienawidzisz!

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper