Hellbound (2021) - recenzja serialu [Netflix]. Przypowieść o Kool-Aid manie, po koreańsku

Hellbound (2021) - recenzja serialu [Netflix]. Przypowieść o Kool-Aid manie, po koreańsku

Piotrek Kamiński | 21.11.2021, 20:00

Kiepsko animowane twarze materializują się przed ludźmi, aby poinformować ich, że wkrótce umrą i pójdą do piekła. O wyznaczonej porze trzy napakowane potwory pojawiają się żeby zrobić co trzeba i dobrze się przy tym bawić. Czy to może dziać się naprawdę? Czy grzesznicy rzeczywiście są karani przez boga?

Trzeba szanować Koreańczyków za to, że nie szczypią się co wypada, a co nie, kiedy kręcą swoje filmy i seriale. Brutalne, pełne krwi i flaków zadawanie śmierci? Proszę bardzo. Pokazywanie w oku kamery jak banda zbirów tłucze na śmierć metalowymi kijami do baseballu starszą, chorą na raka, bogu ducha winną panią? Żaden problem. Połącz to z ich odwagą przy dobieraniu kadrów i ustawianiu pracy kamery i praktycznie za każdym razem wychodzi produkcja jeśli nie dobra, to chociaż intrygująca wizualnie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Hellbound (2021) - recenzja serialu [Netflix]. Nowy porządek świata

Hellbound (2021) - recenzja serialu [Netflix]. Przypowieść o Kool-Aid manie, po koreańsku

Świat kompletnie staje na głowie, kiedy szalona gadka jednego człowieka, Jeong Jin-soo (Yoo Ah-in), o tym że z nieba zstąpił anioł, który mówi grzesznikom, że ich czas na tym świecie dobiega końca, okazuje się być prawdą. Dziesiątki ludzi w całym Seulu stają przed wielką, zawieszoną w powietrzu, niby mgła, twarzą, która obwieszcza, że o danej porze ich dusze zostaną zabrane do piekła. Nie podoba się to oczywiście policji, bo to przecież niemożliwe żeby po ludzi faktycznie przychodzili wysłannicy piekła. Przetasowało by to praktycznie cały obecny porządek świata. Sytuacja jest szczególnie nieprzyjemna dla detektywa Jin Kyeong-hoona (Yang Ik-june), ponieważ nowo powstałym kultem religijnym żywo interesuje się jego córka. Czy to naprawdę zbliża się dzień sądu, czy może całość jest jedynie sprytnie zaplanowanym kłamstwem zrodzonym w głowie jednego, bardzo przebiegłego człowieka?

W sumie ciężko powiedzieć, ponieważ historia nie dobiegła jeszcze końca. Czeka nas jeszcze przynajmniej jeden, a może i więcej sezonów zanim dowiemy się, czym tak naprawdę są mordercze demony i dlaczego zabijają ludzi. Konstrukcja scenariusza kojarzy mi się pod pewnymi względami z mangą "Chłopaki z XX wieku", Naokiego Urasawy. Tam również na świecie całkiem nagle pojawia się nowa organizacja, która zdaje się wiedzieć więcej niż wszyscy inni i bardzo prędko przejmuje władzę nad światem, a grupa głównych bohaterów musi działać w podziemiu aby mieć szansę się im przeciwstawić. Tam również akcja w pewnym momencie przenosi się o kilka lat w przyszłość, a na koniec okazuje się, że tak naprawdę wszystkie te cudowne, nadludzkie dokonania czarnego charakteru, to tylko jarmarczne sztuczki. I to właśnie te podobieństwa skłaniają mnie ku teorii, że i w "Hellbound" ostatecznie czeka nas solidny, wywracający wszystko do góry nogami zwrot akcji. Bo spójrzmy prawdzie w oczy - jeśli na ekranie faktycznie oglądamy demony i nie stoi za nimi jakaś ciekawsza zagadka, to "Hellbound" okaże się być po prostu średniakiem opowiadającym o tym jak to ludzie są źli, a fanatyzm religijny prowadzi do jeszcze większych zbrodni niż te, za które karani są mieszkańcy Seulu. Nihil novi.

Hellbound (2021) - recenzja serialu [Netflix]. Takie sobie efekty i ślimacze tempo

Hellbound (2021) - recenzja serialu [Netflix]. Przypowieść o Kool-Aid manie, po koreańsku

Największym problemem nowej produkcji reżysera "Zombie Express" (czy jak kto woli, "Train to Busan") jest jej tempo. Dostaliśmy sześć, mniej więcej sześćdziesięciominutowych odcinków, wypełnionych całym batalionem najróżniejszych postaci, paroma ciekawymi, filozoficznymi rozprawami i bardzo małą ilością akcji. Nie oczekuję żeby demony non stop biegały po ulicach, a bohaterowie rozmawiali tylko uciekając przed nimi, albo gdzieś się generalnie przemieszczając. Adaptując oryginalny komiks internetowy tak wiernie i wprowadzając naprawdę pokaźną ilość nazwanych postaci, reżyser, Yeon Sang-ho , zwyczajnie musiał dać wszystkim czas ekranowy, aby widz nie pogubił się, kto jest kim. To zrozumiałe, ale już zamiłowanie operatora do kręcenia długich, powolnych najazdów i trzymania pustych, pozbawionych ruchu ujęć potrafi zagrać na nerwach. Sama konstrukcja odcinków, zawsze zakończonych intrygującym cliffhangerem, jest jak najbardziej w porządku. Ale prawdopodobnie dałoby się wyciąć z każdego odcinka przynajmniej z dziesięć minut materiału i w żaden sposób nie zaszkodzić opowiadanej historii.

Druga sprawa to efekty specjalne. Nie oczekuję, że relatywnie niskobudżetowy serial z Korei będzie miał efekty na poziomie Marvela, ale miejscami ich sztuczności nie dało się zignorować. Co ciekawe, wcale nie mam tu na myśli rozbijających się po mieście demonów. To nadprzyrodzone byty, diabli wiedzą z czego zrobione, więc w ich przypadku pewien brak realizmu jest wręcz na miejscu. Najbardziej w oczy kuło mnie tragicznie wkomponowane w ujęcia niemowlę - płaskie, dziwnie oświetlone, jakby po prostu chamsko wklejone w trzymany przez bohaterów kocyk (co pewnie nie jest dalekie od prawdy). Nie dało się na tych kilka zbliżeń załatwić prawdziwego dziecka? Byłoby prościej, lepiej i pewnie taniej.

"Hellbound" intryguje swoją koncepcją i w paru momentach nawet ciekawie opowiada o wierze, moralności, fanatyzmie. Aktorzy są wybitnie "niekoreańscy" w swojej grze, co prywatnie zaliczam na plus. Nikt nie wytrzeszcza oczu w zdziwieniu, ani nie gestykuluje dziwacznie, jakby grał w przedstawieniu dla przedszkolaków. Bohaterowie zachowują się naturalnie, dzięki czemu znacznie łatwiej jest wczuć się w powagę sytuacji. Niestety, mimo całkiem niespodziewanego zwrotu akcji w ostatnim odcinku, odnoszę wrażenie, że pierwszy sezon jako całość jest raczej mało ciekawy. Kiedy oglądamy kolejne odcinki, cały czas intryguje nas co będzie dalej, do czego to wszystko prowadzi. Niestety, ostatecznie pierwszych sześć odcinków nie udziela praktycznie żadnych odpowiedzi, mnożąc jedynie kolejne pytania. Tak więc, mimo że w trakcie ciężko było mi się od niego oderwać, finalnie "Hellbound" pozostawił mnie ze sporym niedosytem.

Atuty

  • Ciekawy pomysł z potencjałem;
  • Nieraz potrafi zaskoczyć;
  • Aktorzy nie są przesadnie teatralni, w typowym, koreańskim stylu;
  • Nie licząc efektów komputerowych, wygląda i brzmi bardzo solidnie.

Wady

  • Cały sezon sprawia wrażenie przydługiego wstępu, pozostawiając widza z masą pytań, bez żadnych odpowiedzi;
  • Niemiłosiernie powolny;
  • CGI mogłoby być lepsze.

"Hellbound" może okazać się być fenomenalną produkcją, kiedy poznamy już całą historię, ale pierwszy sezon sam w sobie jest raczej nierówny. Z jednej strony wciąga i intryguje, z drugiej nie udziela właściwie żadnych odpowiedzi na postawione przez siebie pytania.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper